[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale to było złe i mówiłam jej o tym, choć, oczywiście, nie miałam pojęcia, że Layonee mimo wszystko wyszła z nią.Gdybym wiedziała, to poszłabym sprawdzić czy u małej.to znaczy u panny Gwendy.wszystko w porządku.W kuchni nic nie słychać, jak drzwi są pozamykane.Edith Pagett przerwała na chwilę, po czym podjęła opowieść na nowo:- Prasowałam.Wieczór upłynął mi bardzo szybko i zorientowałam się, że coś zaszło, dopiero jak doktor Kennedy wszedł do kuchni i zapytał, gdzie jest Lily.Powiedziałam mu, że ma akurat wolny wieczór, ale lada moment wróci, i faktycznie zaraz przyszła, a doktor zabrał ją na górę, do pokoju pani.Chciał wiedzieć, czy pani zabrała ze sobą rzeczy, i jakie.No więc Lily się rozejrzała, powiedziała mu, po czym przyszła na dół, do mnie.Była okropnie poruszona.„Rzuciła to wszystko - powiedziała - i odeszła z kimś.Pan jest całkiem nieprzytomny.Miał wylew czy coś.Najwyraźniej to dla niego okropny szok.Głupi.Powinien był przewidzieć, że tak się to skończy".„Nie wolno ci mówić w ten sposób -skarciłam ją.- Zresztą skąd wiesz, że z kimś odeszła? Może dostała telegram od chorego krewnego?" „Akurat, chory krewny, na pewno w to uwierzę" - odparła Lily (uprzedzałam, że ona się tak prostacko wyrażała).- Zostawiła liścik".„Z kim odeszła?" - zapytałam.„A jak myślisz?" - odpowiedziała Lily.- Nie sądzę, aby to był pan Chodzący Rozsądek Fane, mimo że gapił się na nią takim maślanym wzrokiem i łaził za nią jak pies".A ja na to: „Myślisz, że to kapitan.jak tam się on nazywał?" A ona odpowiedziała: „Mogłabym się założyć, że to on.Chyba żeby to był ten nasz tajemniczy pan w lśniącym samochodzie".(To było takie nasze żartobliwe określenie).Powiedziałam jej wtedy: „Nie wierzę w to.Nie pani Halliday.Ona nie zrobiłaby czegoś takiego".A Lily odpowiedziała: „A jednak chyba zrobiła".Tak to wyglądało na samym początku - ciągnęła Edith Pagett.- Ale później, już w naszej sypialni, Lily nagle mnie obudziła.„Wiesz co? - powiedziała.- To wszystko mi nie gra".„Co ci nie gra?"- spytałam.A ona na to: „Te ubrania".„O czymże ty mówisz? - znowu spytałam.A Lily: „Posłuchaj, Edie.Przejrzałam jej ubrania, bo mnie doktor prosił.Nie ma walizki i tylu rzeczy, żeby ją zapełnić.ale to nie są takie rzeczy, jak potrzeba".„O co ci chodzi?" - zapytałam.A Lily na to: „Wzięła wieczorowąsuknię, tę szarosrebrną, ale nie zabrała wieczorowego paska ani bransolety, ani halki, którą pod nią nosi.I do tego wzięła wieczorowe buty ze złotego brokatu, a nie te srebrne, z paseczków.Zabrała ten zielony tweed, którego nigdy nie wkłada aż do późnej jesieni, ale nie spakowała swojego ulubionego sweterka.A za to nie ma tych koronkowych bluzek, które wkładała tylko do wyjściowego kostiumu.I ta bielizna, którą wzięła, też dziwne rzeczy.Zapamiętaj moje słowa, Edie - mówiła Lily - ona stąd wcale nie wyszła.Pan ją załatwił".To mnie całkiem rozbudziło.Usiadłam i zapytałam, o czym ona u licha gada.„Tak jak w ubiegłym tygodniu, w "Wiadomościach ze Świata« - powiedziała Lily.- Mąż odkrył, że jego żona miała innego, zabił ją, zniósł do piwnicy i tam zakopał.Ty byś niczego nie usłyszała, bo piwnica jest pod korytarzem.Mówię ci, że tak zrobił, a potem spakował jej walizkę, żeby wyglądało na to, że uciekła.Ale ona tam jest.w piwnicy, pod podłogą.Nie wyszła żywa z tego domu".Zbeształam ją wtedy solidnie za wygadywanie takich okropnych rzeczy.Przyznam, że rano zajrzałam jednak chyłkiem do piwnicy.Wszystko tam było jak zwykle, nic nie ruszane i żadnych śladów kopania.Poszłam wtedy do Lily i powiedziałam jej, że robi z siebie głupią, ale ona się uparła, że to pan załatwił panią Helen.„Pamiętasz - mówiła - ona się go śmiertelnie bała.Słyszałam, jak mu to powiedziała".A ja jej na to: „A tu to się bardzo mylisz, moja panno, bo to wcale nie był pan.Zaraz po tym, jak mi opowiedziałaś, co słyszałaś, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam, jak pan schodził ze wzgórza z kijami golfowymi, czyli nie mógł być z panią w salonie.To był ktoś inny".Słowa te przez dłuższą chwilę wisiały w powietrzu w wygodnym, zwyczajnym saloniku.- To był ktoś inny.- powtórzył cicho Giles.XVAdresRoyal Clarence był najstarszym hotelem w mieście.Fasadę zdobiły łagodne łuki, a wewnątrz panowała atmosfera dawnych lat.Nadal zabiegano tu o tego rodzaju rodziny, które co roku przyjeżdżały na miesiąc nad morze.W recepcji urzędowała panna Narracott, czterdziestosied-mioletnia dama o obfitych kształtach i staroświeckiej fryzurze.Odkłoniła się Gilesowi, wprawnym wzrokiem oceniwszy go jako „jednego z naszych miłych gości".A Giles, który gdy tylko chciał, potrafił mówić jak z nut i niezwykle przekonywająco, zaczął snuć swoją opowieść.Otóż założył się z żoną, że jej matka chrzestna, kiedy była tu osiemnaście lat temu, zatrzymała się właśnie w tym hotelu.Żona twierdzi, że nigdy tego sporu nie rozstrzygną, ponieważ z pewnością wyrzucono już tak stare księgi rejestracji gości, ale on jej powiedział, że mówi głupstwa.Firma taka, jak Royal Clarence z pewnością przechowuje wszystkie księgi, nawet te sięgające stu lat wstecz.- Cóż, to niezupełnie tak, panie Reed.Ale trzymamy wszystkie nasze Księgi Gości, jak je nazywamy.Są w nich bardzo interesujące nazwiska.Nawet król zatrzymał się tu kiedyś, jeszcze jako książę Walii, swego czasu przyjeżdżała tu również co roku w zimie księżna Adlemar Holstein-Rotzze swoją damą dworu.Bywali także niektórzy sławni pisarze oraz pan Dovey, portrecista.Giles zareagował w odpowiedni sposób, okazując stosowne zainteresowanie i szacunek, wskutek czego po pewnym czasie przyniesiono mu niedostępną dla zwykłych śmiertelników księgę rejestracyjną z roku, o który mu chodziło.Obejrzawszy najpierw pokazywane mu wpisy różnych znanych osobistości, w końcu przewrócił stronę na sierpień.Tak, to był z pewnością ten wpis, którego szukał.Major Setoun Erskine z małżonką, Anstell Manor, Daith, Northumberland, od dwudziestego siódmego lipca do siedemnastego sierpnia.- Czy mógłbym sobie to zapisać?- Ależ naturalnie, panie Reed.Tu jest papier i atrament.Och, ma pan własne pióro.Proszę mi wybaczyć, muszę zająć się obsługą gości.Zostawiła go nad otwartą księgą i Giles zabrał się do pisania.Wróciwszy do Hillside zastał Gwendę w ogrodzie, pochyloną nad rabatą.Wyprostowała się i spojrzała pytająco.- Udało się?- Tak; myślę, że to o nich chodziło.- Anstell Manor, Daith, Northumberland - przeczytała cichym głosem Gwenda.- Tak, Edith Pagett mówiła o Northumberland.Ciekawe, czy jeszcze tam mieszkają.- Będziemy musieli pojechać i sprawdzić.- Tak.najlepiej będzie, jeśli pojedziemy.kiedy? -Jak najszybciej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]