[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na szczęście, mam z sobą moją walizeczkę.Damy jej zastrzyk efedryny i wszystko będzie w porządku, jak sądzę… — Mimo pogodnego tonu, w jakim wypowiedział te słowa, Joe usłyszał lekkie wahanie w jego głosie.Harcroft ruszył szybko ku drzwiom i zamknął je za sobą.Stojący nieruchomo ludzie, ożyli.Alex i Parker unieśli lekkie, bezwładne ciało i ostrożnie położyli je na kanapie.Parker rozejrzał się, później zdjął wieczorowy żakiet, zwinął go i uniósłszy głowę leżącej, wsunął go pod nią.Pani Wardell miała zamknięte oczy i nieco rozchylone usta.Joe dostrzegł, że jej szara, przybrana delikatną, białą koronką suknia unosi się lekko i opada.Oddychała równo.— Pochwaliłam pana wspaniałą inscenizację… — powiedziała cicho Dorothy Ormsby, zwracając się do stojącego obok Tylera — ale zdaje się, że była zanadto realistyczna! Musiała się przerazić, biedactwo, i…Nie dokończyła, bo wszedł Harcrtoft, otwierając swoją czarną walizeczkę, zanim jeszcze przyklęknął przy leżącej.Wyjął strzykawkę, wciągnął przezroczysty płyn i zwrócił się ku stojącej najbliżej Amandzie Judd.— Może pani łaskawie uniesie lewy rękaw sukni tak, żeby obnażyć ramię.Amanda posłusznie wykonała jego polecenie.Pozostali cofnęli się nieco, jak gdyby nie chcąc okazywać nadmiernej ciekawości.Harcroft wbił lekko igłę.Pani Wardell nie drgnęła.Naciskał powoli, później nagłym ruchem usunął igłę.— Proszę nie puszczać rękawa… — powiedział do Amandy.Sięgnął do walizeczki, wyjął z niklowanego małego pudełka kłębek waty, otworzył niewielką buteleczkę, przytknął do niej watkę, a później przyłożył ją na chwilę do miejsca, gdzie widniał maleńki ślad po zastrzyku.— Proszę opuścić rękaw… — zamknął walizeczkę i wyprostował się.— Mam nadzieję, że za chwilę przyjdzie do siebie…— Pochylił się ponownie, podniósł z dywanu porzuconą strzykawkę i rozejrzał się.— Jeśli można, proszę to zawinąć w coś i wrzucić do kosza na śmieci… — podał strzykawkę Amandzie, która skinęła głową i wycofała się szybko poza krąg stojących, jak gdyby szczęśliwa, że może robić w tej chwili coś sensownego.Spojrzenie doktora powróciło do twarzy pani Wardell.— Mój Boże — powiedział pan Quarendon drżącym głosem.— To wina nas wszystkich.Nie trzeba jej było puszczać samej.Ten zamek i te upiorne głosy działają wszystkim na nerwy…— Sam pan nalegał na to, kiedy planowaliśmy ten wieczór… — odparł cicho Frank Tyler — powiedział pan, że przydałoby się trochę grozy.— Trochę! — mruknął Quarendon i zamilkł, bo doktor uniósł rękę, jak gdyby prosząc o ciszę.Pani Wardell poruszyła się i otworzyła oczy.Przez chwilę spoglądała nieruchomym spojrzeniem w sufit, później z wolna opuściła wzrok i dostrzegła otaczających ją ludzi.— Ona nie żyje… — powiedziała cicho.— Czas zatoczył krąg i stanął…Znowu zamknęła oczy i doktor Harcroft zrobił krok w jej kierunku, ale otworzyła je.Jak gdyby do wtóru własnym myślom, skinęła głową, unosząc ją nieznacznie.— Proszę pani, to była tylko zabawa! — powiedziała Dorothy z udaną wesołością.— Ja też przestraszyłam się, kiedy ją znalazłam.Jeżeli pani chce, ktoś może pójść i sprowadzić ją.— Nie, moje dziecko… — szepnęła pani Wardell — Za późno.— Za chwilę ją sprowadzę i wtedy będzie pani mogła spokojnie odpocząć u siebie w pokoju, prawda, panie doktorze?Joe sam nie wiedział, dlaczego wyrwało mu się tak pogodnie to zdanie.Nie oglądając się, ruszył ku drzwiom i wyszedł.Schody.Gdzieś wysoko ponad nim rozpoczął się Marsz Żałobny Chopina i ucichł nagle.Pauza i wybuch szatańskiego zduszonego śmiechu.Znów kilka przejmujących taktów Chopina.Cisza.Był już na górze, szybko przeszedł korytarz i pchnął drzwi sali bibliotecznej.Lampy płonęły.Zbroje stały po obu stronach skrzyni, księgi drzemały na półkach i czarny garnek błyskał matowo w głębi kominka.Joe podszedł do makaty w rogu pokoju i odsunął ją.Nagły niepokój przyspieszył bicie serca.Odetchnął głęboko.Drzwi były uchylone, tkwił w nich klucz z uczepioną do niego tekturką.Joe wyciągnął rękę ku klamce, ale opuścił ją i pchnął drzwi czubkiem buta.Smuga nikłego blasku.Za zasuniętymi firankami łoża płonęła świeca.Otworzył usta i powiedział:— Grace, przyszedłem po panią.Zabawa skończona.Czekają na panią w jadalni.Cisza.Podszedł powoli.Skurcz ściskał mu gardło.Rozchylił firanki i spojrzał.Na purpurowo–złocistej kapie leżała Grace Mapleton.W jej szeroko otwartych oczach nie było przerażenia.Patrzyły spokojnie, nawet bez zdumienia.A w białej sukni, tuż pod lewą piersią tkwiło szerokie ostrze ogromnego, obosiecznego miecza rycerskiego, wbite tak głęboko i z tak straszliwą siłą, że musiało utkwić w deskach łoża i sprawiło, że to piękne ciało spoczywało jak olbrzymia biała ćma przebita gigantyczną szpilką.Suknia i łoże przesiąknięte były krwią.Joe oderwał spojrzenie od martwej dziewczyny i przeciągnął ręką po czole
[ Pobierz całość w formacie PDF ]