[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Siedzący wyjął z wolna sztylet zza koszuli i otarł poplamioną atramentem rękę o leżące na stole papiery.— Zmarnowałem bardzo porządną koszulę! — znowu roześmiał się.Wstał z trudem, wpijając ciemno opalone, chude, pomarszczone dłonie w poręcze fotela.— Chciałem się przekonać, czy jest pan rzeczywiście tak spostrzegawczy, jak głoszą gazety.Wybacz mi ten głupiutki żart, dziecko.— uśmiechnął się do Karoliny rozbawionymi, szarymi oczyma, ledwie widocznymi spod gęstych siwych brwi.— Starzy ludzie także miewają dziecinne pomysły.Gdyby Chanda wiedział, nigdy by do tego nie dopuścił.Jest przesądny jak oni wszyscy.W stronach, z których pochodzi, nie wymawia się słowa: śmierć.Ale wszyscy je znają, nie wiadomo skąd.Pan Joe Alex, prawda?Wyciągnął poplamioną rękę, którą Joe uścisnął lekko.Karolina otarła oczy.— Jak mogłeś zrobić coś podobnego, dziadku?!— Jak? Po prostu.Mówiłem ci już, że chciałem się przekonać, czy twój znajomy jest człowiekiem, za jakiego uchodzi.A po drugie zyskałem jeszcze coś, może nawet ważniejszego.Widziałem twoją twarz, Karolinko.Byłaś nie tylko przerażona.Zmartwiłaś się bardzo, że stary łotr Somerville odszedł do swego Stwórcy.Karolina opanowała się już.— Och, sama nie wiem! — powiedziała siląc się na swobodę, chociaż głos załamywał się jej jeszcze niebezpiecznie.— Myślę, że nie bardzo by mnie to przejęło.I nagle rozpłakała się głośno, tuląc głowę do ramienia starego człowieka.— No, no, no.Daj spokój! — generał znowu roześmiał się i pogłaskał ją po włosach.Alex pomyślał zupełnie irracjonalnie, że śmiech ten byłby milszy, gdyby Somerville’a ktoś naoliwił.Albowiem dźwięk ów przypominał bardzo odgłos zardzewiałego, puszczonego niespodziewanie w ruch mechanizmu.— Przygotowałem sobie na wszelki wypadek czystą koszulę tutaj, żeby nikt obcy nie dowiedział się o niczym.Nie chciałbym nikomu nasuwać niepotrzebnych myśli.Odwrócił się i ruszył ku małej umywalce, obok której wisiał ręcznik.— Sądzi pan, że ktoś mógłby skorzystać z takiej inspiracji? — powiedział Joe nie ruszając się z miejsca.Generał podszedł do umywalni, odkręcił kran i nagle zakręcił go znowu.— Czy sądzę? Nie wiem.Bardzo mi zależało na pana przyjeździe właśnie z tego powodu.Chciałem, żeby mi pan pomógł odpowiedzieć na to pytanie.Nie ma pan pojęcia, jak bardzo starzy ludzie kochają życie, o wiele bardziej nawet niż młodzi! — znowu roześmiał się.— Karolino, musisz się odwrócić, bo twój stary dziadek będzie próbował zmyć krew z serca, hi, hi, hi.Mówiąc do siebie półgłosem, zdjął szlafrok i zaczął ściągać rozpiętą, poplamioną koszulę.Ponownie odkręcił kran i prychając zaczął się myć, szybko i nieco niezdarnie.Karolina wysunęła się na zewnątrz i stanęła oparta o poręcz, patrząc w dół na pląsające między głazami języki piany.Była bardzo blada.Joe odwrócił od niej spojrzenie.Stół, a raczej biurko, gdyż pod powierzchnią jego Alex dostrzegł dwie uczepione od spodu szuflady, pokryty był papierami.Z boku stała żółta figurka, migotliwa i lśniąca w blasku słonecznego promienia, który padał na nią przez skośne okno, umieszczone w suficie pawilonu.Generał prychnął głośno i zaczął się wycierać włochatym ręcznikiem.— Doskonale mi to zrobiło.— powiedział dysząc ciężko i zapinając drżącymi palcami guziki koszuli.— Starzy ludzie powinni nie bać się zimnej wody.Doskonale działa na zbutwiałe, wyschnięte nerwy.Czuję się o dwadzieścia lat młodszy.Tak! Możesz już wejść, malutka!Alex wyciągnął rękę i chciał unieść lekko ze stołu figurkę, ale okazała się nadspodziewanie ciężka.Mimo to podniósł ją i obejrzał pod światło.Weszła Karolina.— Piękna, prawda? — ożywił się generał.— Czteroręki Wisznu! Najprawdopodobniej dziewiąty wiek.Cudowna robota! Oczywiście, anonimowa.Iluż wielkich artystów nie przeszło do historii! Dobrze, że chociaż część ich dzieł została zachowana.Podoba się panu?— Bardzo.To złoto, prawda?— Tak, oczywiście.Szczere złoto, z pewnymi niewielkimi domieszkami innych metali.Znakomity wytop i forma, później nieco odkuta dłutkiem i wymodelowana na zimno, a jeszcze później wygładzona.Masa pracy! Nie zawsze artyści ich byli tak dokładni w stosunku do swoich zamiarów.Ale ten posążek musiał zdobić kaplicę władcy, a może świątynię, gdzie władca złożył go w podzięce? Zresztą, wiem, gdzie był.— Znowu zaśmiał się.— To symbol boskości, walki z wszystko pożerającym czasem.Uznałem za słuszne postawić tę figurkę w tym miejscu, żeby pilnowała mojej pracy.Najbardziej interesuje mnie teraz właśnie walka z czasem.Opatrzność dała mi go już wiele, bardzo wiele.A potrzeba mi go jeszcze trochę.Jest kilka prac, które chciałbym skończyć.A nikt, poza mną, na tym jakże zainteresowanym sztuką świecie, nie zna się na tych sprawach.Na przykład, ten profesor, jakże mu tam, Snider! Mój Boże, ileż teorii, ile uogólnień, a jak mało wiedzy o tym, co oni robili, jak robili i dlaczego robili właśnie takie posągi, rzeźby i płaskorzeźby, i komponowali je tak, a nie inaczej! Po cóż gromadzić wiedzę, kiedy szuka się tylko systematyki przedmiotów, a nie próbuje myśleć o ich twórcach, nie zna ludu, w którego wyobraźni powstali ci bogowie, i nie wie się, jakimi oczyma lud ten na nich patrzył.Bo chociaż dwóch ludzi spogląda na tę samą rzecz i widzi ją dokładnie tak samo, to jednak mogą, a czasem muszą, widzieć ją zupełnie inaczej.Krawiec patrząc na płaszcz koronacyjny monarchy widzi tylko nitki i miejsca zszycia materiału, kuśnierz dostrzega wyłącznie gronostaje, a następca tronu nie widzi nic, gdyż myśli o tym, że kiedyś płaszcz ten okryje jego ramiona.Wszyscy widzą co innego, a to ciągle jednak ten sam płaszcz.Nasz Cowley tutaj spogląda na posążki i myśli o metalach, z jakich są sporządzone, bo blask ich mówi mu tylko to.Jowett, który jest rzeźbiarzem, dostrzega ich formę, ta mała Meryl Perry szuka atrybutów boskości w wyobrażeniach zwierząt i cech kultowych w zależności od układu członków.A tylko Chanda i ja widzimy bogów! Ale Chanda widzi ich w sposób naturalny, więc nie posunie dalej swego poznania.Ja staram się zgromadzić wszystko o nich! Rozumie pan, prawda? Wszystko! Nie można być historykiem, historykiem sztuki, rzeźbiarzem, duchownym, wierzącym, archeologiem, każdym z tych ludzi z osobna.Prawdziwy uczony łączy cechy wszystkich tych osób, inaczej nie może uczciwie zabrać się do opisu i systematycznego wykładu o kulturze ludów, które go interesują.Wczuwać się! Prawda, Karolinko? Zawsze ci to wmawiałem, nawet wtedy, kiedy byłaś dzieckiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]