[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapadł zmrok.„Ulisses" ciężko pracował na fali.Brooks znajdował się w sali operacyjnej.- Dobry wieczór, sir.Lada chwila alarm wieczorny.Nie ma pan nic przeciw temu, że wezmę dyżur w izbie? Brooks spojrzał nań uważnie.- Nic z tego.Regulamin mówi, że podczas alarmu miejsce młodszego lekarza jest na rufie w pomieszczeniach mechaników.- Bardzo proszę.- Czemu? Samotnik, leń czy po prostu zmęczony? - Wesoły ruch brwiami pozbawił słowa ich uszczypliwej treści.- Nie.Ciekawy.Chciałbym zobaczyć, jak Riley i.jego konfederaci zareagują na przemówienie kapitana.To może być bardzo ciekawe.- Sherlock Nicholls, co? Zgoda, Johnny.Zadzwoń do oficera z kontroli awaryjnej na rufie.Powiedz mu, że masz tu zajęcie.Większa operacja, co chcesz.Frajerskie towarzystwo.Łatwo dają się nabrać.Wstyd!Nicholls roześmiał się i chwycił za słuchawkę.Gdy trąbka zagrała na alarm, siedział w gabinecie zabiegowym.Światła były pogaszone, a kotary przysłonięte.Mógł dojrzeć każdy kącik jasno oświetlonej izby chorych.Pięciu chorych spało.Dwaj pozostali - małomówny olbrzym Petersen, pół Norweg, pół Szkot, i czarniawy, maleńki cockney1 Burgess - siedzieli na łóżkach i cicho rozmawiali, przyglądając się śniademu, potężnie zbudowanemu człowiekowi leżącemu między nimi.Na tym podwórku panował palacz Riley.Alfred O'Hara Riley jeszcze w młodym wieku wybrał karierę kryminalisty i osiągnął ją.Chociaż nieraz liczne koleje losu zmuszały go do chwytania się różnych zawodów, trwał przy swoim.Taka wytrwałość na prawie każdym innym polu przyniosłaby mu sukcesy, a może nawet zyski.Tu jednak sukcesy i zyski go omijały.Każdy człowiek jest taki, jakim uczyni go otoczenie i pochodzenie.Riley nie był wyjątkiem i Nicholls, który wiedział coś niecoś o jego życiu, uważał, że los nigdy nie dał ogromnemu palaczowi żadnych szans.Syn analfabetki, alkoholiczki - urodził się w brudnych, zatłoczonych, wyniszczonych przez choroby zaułkach Liverpoolu.Od samego początku był wyrzutkiem.Sprzymierzył się z tym jego wygląd.Obrośnięte, gorylowate ciało, wielka wystająca szczęka, wykrzywione usta, rozpłaszczony nos; czarne chytre oczka zerkające z ukosa pod niskim czołem, ledwie rozdzielającym linię brwi i włosów, co zresztą zdradzało jego możliwości umysłowe.Ta powierzchowność doskonale harmonizowała z powołaniem Rileya.Nicholls przyglądał się mu i osądzał nie potępiając.Zdawał sobie sprawę z sytuacji, w której postawił go los.Riley nie był kryminalistą, któremu sprzyja szczęście.Jego inteligencja ledwie przewyższała poziom kretyństwa.Palacz mgliście zdawał sobie z tego sprawę i nie tykał wyższych, bardziej subtelnych form przestępstwa.Uprawiał rabunek - jeśli się dało, rabunek z użyciem siły.Sześciokrotnie siedział w więzieniu, ostatni raz dwa lata.W jaki sposób trafił do marynarki wojennej, było tajemnicą, która intrygowała zarówno jego samego, jak i dowódców.Lecz Riley przyjął obojętnie ten ostatni wybryk losu.Przewinął się przez nadwerężone bombardowaniami baraki bazy wojennej w Portsmouth, znacząc swoją obecność porozcinanymi walizami i opróżnionymi portfelami.Aresztowano go bez trudu.Dostał sześćdziesiąt dni paki i skierowanie jako palacz na „Ulissesa".Jego kariera kryminalna na „Ulissesie" była krótka i bolesna.Pierwsza próba kradzieży - nieudolne, potwornie głupie włamanie do szafki w kabinie sierżantów piechoty morskiej - była ostatnią.Na gorącym uczynku przyłapali go sierżant szef Evans i sierżant Macintosh.Nie zrobili z tego użytku i Riley przez trzy dni leżał w izbie chorych.Mówił, że zaczepił o szczebel trapu i zleciał z wysokości dwudziestu stóp do kotłowni.Ale i tak wszyscy znali prawdę.Turner polecił zwolnić go z okrętu.Ku zdziwieniu wszystkich, a najbardziej ku zdziwieniu samego Rileya, komandor inżynierDodson upart się, aby mu dać ostatnią szansę, i Riley pozostał.Od tej chwili, przez cztery miesiące, ograniczał swą działalność do wywoływania zamieszek.Skończył się jego apatyczny i tolerancyjny stosunek do marynarki wojennej - zrodziła się paląca nienawiść.Jako wichrzyciel osiągnął sukcesy, których nie zdobył jako przestępca.Trzeba przyznać, że miał podatny grunt do działania.Szacunek, jeśli można użyć tego słowa, zdobył dzięki swej zaciętości, zwierzęcej sile, chytrości i umiejętności imponowania.Ochrypły, donośny głos i zapalczywość sprawiały, że podporządkował sobie kolegów.Wykorzystał to do maksimum, aby przyspieszyć wybuch buntu.Bez wątpienia był współwinnym śmierci młodego Ralstona, palacza i żołnierza z piechoty morskiej, któremu w tajemniczy sposób skręcono kark.Nie ulegało również żadnej wątpliwości, że nie można mu niczego dowieść.Nicholls próbował odgadnąć, jakie nowe diabelstwo kłuje się pod niskim, porytym zmarszczkami czołem.Nie mógł pojąć, jak to się dzieje, że ten sam Riley stale narażał się na nieprzyjemności, gdyż przynosił na „Ulissesa" i otaczał troskliwą opieką każdego zabłąkanego kotka, każdego znalezionego ze złamanym skrzydłem ptaka.Głośnik zaskrzeczał, przecinając bieg myśli lekarza i przerywając szepty w izbie chorych.Nie tylko tam.Na całym okręcie: w wieżach i magazynach, w maszynowniach i kotłowniach, na pokładzie i pod pokładem zamilkły rozmowy.Tylko wiatr wył, a dziób uderzał o rosnące fale.Głucho warczały wentylatory kotłowni i szumiały elektryczne motory.Przeszło siedmiuset trzydziestu oficerów i marynarzy czekało w napięciu, prawie namacalnym w swej sile.- Mówi kapitan.Dobry wieczór.- Spokojny głos był dobrze ustawiony, bez cienia wysiłku czy zmęczenia.- Jak wiecie, mam zwyczaj jak najwcześniej na początku każdego rejsu mówić wam, co przyszłość ma dla nas w zanadrzu.Uważam, że macie do tego prawo i że jest to moim obowiązkiem.Nie zawsze przyjemnym.Szczególnie w ostatnich miesiącach nigdy to nie było przyjemne.Tym razem jestem jednak prawie zadowolony.- Przerwał i następne słowa odmierzał powoli.- To nasza ostatnia akcja w ramach Home Fleet1.Za miesiąc, jeśli Bóg da, będziemy na Śródziemnym.Masz rację - myślał Nicholls.- Osłódź pigułkę, a potem wal prosto z mostu.Lecz kapitan miał inne plany.- Teraz mamy robotę równie trudną jak poprzednim razem.Znowu Murmańsk.W środę o dziesiątej trzydzieści na północ od Islandii spotykamy konwój z hallfaksu.Składa się on z osiemnastu dużych i szybkich statków.Wszystkie robią po piętnaście i więcej węzłów.To nasz trzeci szybki rosyjski konwój, koledzy - FR 77.Mówię to na wszelki wypadek, gdybyście zechcieli opowiadać wnukom - dodał sucho.- Statki wiozą czołgi, samoloty, benzynę lotniczą i ropę.Nic więcej.Nie będę próbował umniejszać niebezpieczeństwa.Wiecie, w jak rozpaczliwej sytuacji znajduje się w tej chwili Rosja, jak bardzo potrzebuje tej broni i paliwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]