[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Padający maszt wykończył ją do reszty.Sprawdzę kursy na dumaresku1.O Boże! - wykrzyknął i jednocześnie tak silnie zacisnął dłoń na ramieniu kapitana, że ten aż syknął.- Admirał idzie na mostek!Nie dowierzając własnym uszom, Vallery wykręcił się na fotelu.Turner miał rację.Od drzwi szedł Tyndall, prosto do nich.W głębokim cieniu rzucanym przez burty mostku wydawało się, że sunie sam korpus.Głowę miał nie osłoniętą, skąpo pokrytą kosmykami siwych włosów.Twarz poszarzała i żałośnie zmarszczona.Opuszczone ramiona pod czarną kurtką sztormową wydawały się bardzo chude.Tylko tyle oświetlał pożar.Tyndall w milczeniu dreptał przez mostek i wyczekująco stanął obok Vallery'ego.Kapitan, opierając się na ramieniu Tyndalla, powstał wolniutko.Tyndall popatrzył na niego bez uśmiechu, ponuro kiwnął głową i zasiadł w fotelu.Wziął z podstawki lornetę i powoli lustrował widnokrąg.- Panie admirale, pan nie ma rękawic!- Co? Co pan mówi? - Odłożył lornetę i bez zainteresowania spojrzał na własne pobandażowane, zakrwawione dłonie.- Ach, wie pan, cały czas miałem uczucie, że czegoś zapomniałem.To mi się zdarza już drugi raz.Dziękuję, komandorze - uśmiechnął się.Znów chwycił lornetę i dalej badał horyzont.Vallery poczuł, jak ciarki przebiegają mu po skórze, nie miało to jednak nic wspólnego z chłodem arktycznej nocy.Turner przez chwilę zastanawiał się bezradnie, po czym zwrócił się do Kapok-Kida.- Nawigator! Czy to nie u ciebie w kabinie widziałem zbędną parę rękawic?- Tak jest.Zaraz je przyniosę! - Kapok-Kid zbiegł z mostku.Turner ponownie spojrzał na admirała.- A pańska głowa? Pan jest bez czapki.Czy podać płaszcz wachtowy z kapiszonem?- Kapiszon? - wydziwiał Tyndall.- A po cóż, u licha? Mnie nie jest zimno.Pan wybaczy, komandorze.- Zwrócił lornetę na oślepiający pożar „Vytury".Turner nie spuszczał zeń wzroku, wreszcie spojrzał na Vallery'ego, zawahał się i ruszył w tył mostku.Gdy Carpenter powrócił z rękawicami, zaskrzeczał głośnik:- Radio do dowódcy! Radio do dowódcy! Depesza z „Vikinga".„Zgubiłem kontakt.Poszukuję nadal".- Zgubił kontakt! - krzyknął Vallery.Zgubić kontakt to najgorsze, co mogło się zdarzyć! Nie wytropiona łódź podwodna swobodnie poruszała się w morzu, a FR 77 jest oświetlony jak wesołe miasteczko.Ładne „wesołe miasteczko" - myślał z goryczą.- Jak gliniane zajączki w jarmarcznej strzelnicy nie mamy żadnych szans, aby odeprzeć atak, jeśli kontakt zgubiony.Teraz lada moment.Zatoczył się i aby utrzymać równowagę, chwycił za szafkę kompasową.Czuł, jak bardzo jest osłabiony, jak przechylona wybuchem podłoga mostku przeszkadza w utrzymaniu równowagi.- Bentley! Jest odpowiedź z „Vytury"?- Nie, panie kapitanie.- Bentley martwił się nie mniej niż dowódca.Dobrze wiedział, jak bardzo wszystko zależy od szybkości działania.- Może nie mają prądu.nie.nie.widzę ich znowu!- Panie kapitanie! Vallery obejrzał się.- Słucham, komandorze, o co chodzi? Chyba nie o jakieś nowe przykrości?- Niestety tak.Wyrzutnie torpedowe prawej burty nie działają.Zablokowane.- Nie działają! - z irytacją krzyknął Vallery.- To nic nowego.Po prostu zamarzły.Odkuć lód, polać wrzątkiem, użyć palników! Każdy stary.- Przepraszam, panie kapitanie - z ubolewaniem kręcił głową Turner - ale chodzi o co innego.Kołyska i obrotnice skrzywione.To na pewno skutki pocisku, który wybuchł w magazynie bosmańskim lub elektrowni numer trzy - one znajdują się tuż za wyrzutniami.Tak czy owak - klapa.- Dobrze! A od czego są lewe wyrzutnie? - niecierpliwił się Vallery.- Nie ma centrali.- tłumaczył Turner.- Chyba że użyjemy zwykłego celownika.- Nie widzę powodu, dlaczego by tak nie postąpić.Po to szkolono torpedystów.Lewe wyrzutnie do dzieła! - rozkazał Vallery.- Przypuszczam, że telefon działa.Natychmiast zawiadomić załogę, aby była w pogotowiu.- Rozkaz!- Turner?- Na rozkaz!- Przepraszani - uśmiechnął się krzywo.- Jak powiada Stary Giles o sobie: „Jestem już stary, zardzewiały gbur".Wytrzymasz ze mną?Turner odpowiedział miłym uśmiechem i szybko ochłonął.Ruchem głowy wskazał admirała.- Jak on się czuje?Przez długą sekundę Vallery spoglądał na Turnera, później ledwie dostrzegalnie pokręcił głową.Turner przytaknął i odszedł.- Bentley? Co nadali?- Trochę pomyliłem - przepraszał Bentley.- Nie wszystko uchwyciłem.Nadali, że odłączają od konwoju i płyną na własną rękę.Coś w tym rodzaju.Płyną na własną rękę! Vallery wiedział, że to nie jest rozwiązanie.Zbiornikowiec może płynąć długie godziny, będzie zdradzał konwój, nawet gdy zmieni kurs.Płynąć na własną rękę! Nie osłonięty, uszkodzony zbiornikowiec w płomieniach chce przebyć tysiąc mil do Murmańska, najgorsze tysiąc mil, jakie istnieją na świecie.Vallery przymknął oczy.Czuł, jak pęka mu serce.Wspaniali ludzie, wspaniały okręt!.A on musi ich zniszczyć.Nagle przemówił Tyndall.- Ster lewo trzydzieści - rozkazał.Głos brzmiał donośnie, stanowczo.Vallery zdrętwiał z przerażenia.W lewo trzydzieści, to znaczy prosto na „Vyturę".Przez pięć sekund trwało milczenie, po czym Carrington, pełniący właśnie wachtę, pochylił się nad rurą akustyczną i powtórzył:- Ster lewo trzydzieści.Vallery ruszył na niego, lecz stanął w pół drogi, widząc, że Carrington wskazuje ręką rurę akustyczną.Przewód był zatkany rękawicą.- Ster na środek.- Ster na środek.- Tak trzymać! Kapitanie!- Na rozkaz.- To światło razi mnie w oczy - skarżył się Tyndall.- Czy nie możemy zgasić tego pożaru?- Postaramy się, panie admirale.- Vallery poszedł do niego i rzekł cicho: - Pan wygląda na zmęczonego.Czy nie zszedłby pan na dół?- Co? Ja? Pod pokład?- Tak jest, sir.Poślemy po pana, gdy zajdzie potrzeba - dodał tonem perswazji.Tyndall zastanowił się chwilę i energicznie pokręcił głową.- Nie da rady, Dick! To nie byłoby uczciwe wobec ciebie.- głos cichł stopniowo i zmienił się w niewyraźny szept.- Admirał Tyndall.lecz.Vallery nie może być pewny.- Nie zrozumiałem, panie admirale.- Nic a nic? - Tyndall był oburzony.Patrzył na „Vyturę", krzyknął coś boleśnie, dłońmi zasłonił oczy.Vallery cofnął się i zacisnął powieki, aby nie widzieć oślepiającego błysku płomieni.Prawie jednocześnie powietrzem targnęła eksplozja.Ludzie zatoczyli się od podmuchu.„Vytura" znów otrzymała torpedę w prawą burtę, tuż koło maszynowni.Natychmiast powstało tam nowe ognisko pożaru.Jedynie nie objęty płomieniami i dymem mostek sterczał pośrodku statku jak wysepka.Nawet w momencie wybuchu Vallery'ego nie opuszczała myśl, że „Vytura" musi zatonąć.Nie pociągnie długo.Wiedział jednak, że oszukuje siebie, stara się ominąć to, czego uniknąć nie zdoła.Decyzja leży w jego rękach.Zbiornikowce, jak to objaśnił Nichollsowi, giną niechętnie, bardzo opornie.Biedny Stary Giles - myślał bez związku - biedny Stary Giles!Podszedł do lewych drzwi w tyle mostku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •