[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- urwał i ciągnął spokojniej: - To było świetne przemówienie, Johnny.Nie, te słowa są nieodpowiednie, nie było tam nic wystudiowanego.Nie widzisz? Najczarniejszy obraz, jaki można namalować.Wskazał, jak można w najwyszukańszy sposób popełnić samobójstwo.Bez srebrnych obić, bez obiecanek, nawet Aleksandrię wspomniał mimochodem, jak jakąś uboczną myśl.Podnosił na duchu, a potem strącał w dół.Żadnych wezwań, żadnej nadziei ani próśb.A mimo wszystko to był potężny apel.Co to było, Johnny?- Nie wiem.- Zaniepokojony Nicholls gwałtownie podniósł głowę, uśmiechnął się niewyraźnie.- Może to nie był apel? Słuchaj pan! - bezszelestnie rozsunął drzwi, zgasił światło.Trudno było nie poznać dudniącego, chropowatego głosu Rileya, który brzmiał nisko i mocno.-.po prostu bzdury.Aleksandria? Śródziemne? Nie w naszym życiu, bracie.Nigdy nie zobaczymy.Nawet nigdy już nie ujrzymy Scapa.Kapitan Richard Vallery, D.S.O.1 Drugi raz chce zdobyć ten order! A może nawet V.C.?2 Chce.Ale, na Boga, nie zdobędzie! W każdym razie nie na mój koszt.Jeśli tylko będę mógł, to przeszkodzę! „Wiem, że się na was nie zawiodę" - przedrzeźniał kapitana, piejąc cienkim głosem.- Płaczliwy głupiec - przerwał i po chwili mówił dalej: - „Tirpitz", Jezu Chryste, „Tirpitz"! My go mamy powstrzymać! My - podniósł głos.- Powtarzam wam, chłopcy: o nas nikt się nie troszczy.Prosto na Przylądek Północny! Rzucają nas przed wściekłe wilki.A ten stary głupiec tam na górze.- Zamknij się - to Petersen odezwał się cichym, wściekłym szeptem.Wyciągnął rękę.Brooks i Nicholls drgnęli, słysząc, jak w potężnej łapie olbrzyma chrzęści przegub dłoni Rileya.- Często zastanawiałem się nad tobą, Riley - ciągnął wolno.- Ale nie teraz, już nigdy.Patrząc na ciebie, chce mi się rzygać.- Puścił rękę palacza i odwrócił się.Przerażony Riley rozcierał bolący przegub i zwrócił się do Burgessa.- Na miłość boską, co się z nim dzieje? Co do diabła.- urwał gwałtownie.Burgess wpatrywał się w niego uparcie przez długą chwilę.Powoli, z rozmysłem ułożył się na łóżku, naciągnął na głowę koce i odkręcił się plecami do Rileya.Brooks wstał, szybko zasunął drzwi i zapalił światło.- Akt pierwszy.Scena druga.Przerwa! Światło! - mruczał.- Wiesz, o co mi chodzi, Johnny?- Tak - wolno przytaknął Nicholls.- Chyba wiem.- Pamiętaj, chłopcze, że takie napięcie nie może trwać długo.- Roześmiał się.- Ale może wytrzyma aż do Murmańska.Kto wie?- Mam nadzieję.Dziękuję za widowisko.- Nicholls sięgnął po płaszcz.- Pójdę na rufę.- Więc w drogę! I.Johnny.- Słucham?- To ostrzeżenie o szkarlatynie.Wyrzuć je za burtę.Myślę, że już nie będzie potrzebne.Nicholls uśmiechnął się szeroko i delikatnie zamknął za sobą drzwi.ROZDZIAŁ IVPoniedziałek w nocyWieczorny alarm bojowy trwał niekończącą się godzinę.Tej nocy (jak i podczas tysiąca innych) był tylko dodatkową przyczyną ogólnego rozdrażnienia.Zdawało się, że to zupełnie pozbawiony sensu środek ostrożności.Nieprzyjaciel z reguły atakował o świcie.O atakach wieczornych w ogóle nie słyszano.Na innych statkach alarmy takie urządzano bardzo rzadko.„Ulisses" dotychczas miał szczęście.Wiedział to każdy, nawet Vallery.Lecz on znał również przyczyny tego wyjątkowego szczęścia - żeglarskim credo kapitana była czujność.Zaraz po zakończeniu przemówienia dowódcy radar zameldował, że zbliża się jakiś samolot.Mógł to być jedynie samolot nieprzyjacielski.Komandor Westcliffe, dowódca myśliwców eskadry osłonowej, miał przed sobą ma ścianie sali radiolokacji mapę z trasami dywizjonów lotnictwa transportowego i obrony wybrzeża, a radar wykrył samolot na czystej przestrzeni.Nikt nie przywiązywał do meldunku najmniejszej wagi, tylko Tyndall kazał zmienić kurs na północno-wschodni.Była to taka sama reguła jak wieczorny alarm bojowy.Leciał stary przyjaciel „Charlie", aby złożyć swoje wyrazy szacunku.„Charlie", przeważnie czteromotorowy focke-wulf condor, był po prostu częścią składową rosyjskich konwojów.Dla marynarzy na trasie murmańskiej stał się tym, czym dla dawnych żeglarzy przemierzających ryczące czterdzieste szerokości południowej półkuli był albatros - zwiastunem złych wieści.Wprawdzie „Charliemu" - jak i albatrosom – nie robiono krzywdy, lecz z całkiem z innych powodów.W początkowej fazie wojny, przed pojawieniem się okrętów z katapultami1 i lotniskowców, „Charlie" nieraz krążył nad konwojem od brzasku do zmroku, nadając do swej bazy meldunki o jego dokładnej pozycji.Zdarzało się, że brytyjskie okręty i niemiecki samolot wymieniały depesze i na ten temat krążyły setki niesprawdzonych historyjek.W wielu wypadkach „Charlie" zapytywał o pozycję i w odpowiedzi otrzymywał dokładną długość i szerokość geograficzną, którą można by odnaleźć gdzieś na południowym Pacyfiku.Naturalnie z tuzin statków przyznaje się do historii z wysłaniem przez dowódcę konwoju depeszy: „Już nam się w głowie kręci.Prosimy krążyć w przeciwnym kierunku", po której „Charlie" uprzejmie zastosował się do prośby.Ostatnio jednak te „przyjazne" stosunki skończyły się.Z biegiem czasu wzrastała ostrożność, zjawiły się morskie myśliwce i „Charlie" pokazywał się przeważnie wieczorem.Zwykle zataczał nad konwojem jeden krąg i znikał w ciemnościach.Ta noc była wyjątkiem.Poprzez śnieżycę dostrzeżono jedynie nikły cień condora, który rozpłynął się w gęstniejącym mroku.„Charlie" na pewno poda siłę, rodzaj i kierunek poruszania się eskadry, chociaż Tyndall wątpił, czy udało się zmylić niemiecki wywiad zmianą kursu.Wiadomość o eskadrze brytyjskich okrętów wojennych, znajdujących się na sześćdziesiątym stopniu szerokości północnej, trochę na wschód od Wysp Owczych, idących kursem N.N.E., nie miałaby dla Niemców sensu, tym bardziej że ich wywiad prawie na pewno wiedział o wyjściu z hallfaksu.Dwa plus dwa, oczywiście równa się cztery.Nie zaryzykowano wysłania myśliwców seafire, które mogłyby dogonić condora, zanim zniknie w mroku.W panujących prawie całkowitych ciemnościach, nawet przy prowadzeniu radiowym, z trudnością mogłyby odnaleźć lotniskowce.Lądowanie nocą jest bardzo niebezpieczne, a lądowanie pi razy oko podczas śnieżyc, na nurkującym, kołyszącym się pokładzie byłoby samobójstwem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]