[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za drugim razem Bowman poczuł, że róg rani mu plecy, i to go zmobilizowało do ostatecznego wysiłku.Ostatecz­nego, gdyż wątpił, by było go stać na następny.Przetoczył się, jak mógł najszybciej kilka razy i poderwał z ziemi.Było to wszystko, na co go było stać: mógł tylko chwiać się jak pijany i starać się nie upaść.Nad areną zawisła dzwoniąca w uszach cisza.Rozjuszone zwierzę runęło do ataku, nie bawiąc się w żadne podchody.Teraz w grę wmie­szał się przypadek - gdy byk miał go już wziąć na rogi, Bowman odruchowo, resztką sił rzucił się w bok, dzięki czemu dosłownie o cen­tymetry usunął się z drogi zwierzęciu, które przebiegło z dobre dwa­dzieścia metrów, zanim zrozumiało, że przeciwnika nie ma ani na ro­gach, ani przed sobą i gwałtownie zahamowało.Widownia dostała szału.Ulga i bezgraniczny podziw wywołały hura­gan braw, gwizdy, wrzaski, a nawet łzy radości.Nigdy dotąd nie wi­dziano w okolicy tak doskonałego zawodnika ani tak wspaniałej walki.Wyczerpany Bowman oparł się o barierę niedaleko od uśmiechnię­tego Czerdy.Był wykończony, a Cygan doskonale zdawał sobie z tego sprawę i z dużą satysfakcją go obserwował.Bowman był bowiem wy­kończony nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.Nie miał już ochoty dłu­żej uciekać.Byk parsknął i opuścił łeb, szykując się do kolejnego ataku.Widownia umilkła, czekając jaki to nowy cud zostanie jej pokazany przez tego niezwykłego zawodnika.Jednak wyczerpał on już limit cudów - stał i czekał na koniec.Nagle w ciszy, jaka zapadła, usłyszał coś, co normalnie zginęłoby w ryku tłumu.Z czystym osłupieniem na twarzy odwrócił się i na szczycie am­fiteatralnej widowni dostrzegł Cecile wymachującą gorączkowo i wrze­szczącą ile sił:- Neil! Neil Bowman! Chodź tutaj!Bowman ożył.Byk wprawdzie znów ruszył do ataku, ale możliwość ratunku, w który człowiek przestał już wierzyć, dodała mu sił na tyle, że zdołał znaleźć się w bezpiecznym callejón o dobre dwie sekundy wcze­śniej nim zwierzę z całym impetem rąbnęło w ogrodzenie.Bowman zdjął sponiewieraną czapkę przytrzymywaną przez gumkę, nasadził ją na róg byka i ruszył ku Cecile, mijając zamienionego w słup soli Czer­dę.Widownia rozstępowała się przed nim, wiwatując głośno.Jego ze­jście z areny było tak niespodziewane, iż większość widzów uważała to za dalszy ciąg przedstawienia i czekała, co też będzie dalej.Bowmana nie interesowała reakcja publiczności - ważne było to, że ułatwiała przejście, a zamykała drogę za nim, a to dawało mu dodatkowe sekun­dy przewagi nad pościgiem.Dotarł wreszcie na samą górę i złapał dziewczynę za ramię.- Uwielbiam twoje wyczucie czasu - zachrypiał, z trudem łapiąc powietrze i obejrzał się.Niestety, Czerda już wyszedł z szoku i przedzierał się na oślep przez tłum, wywołując okrzyki protestu.El Brocador także parł w górę.Tylko Searla nigdzie nie zauważył.Bowman wraz z Cecile zbiegli na dół.Przez jedną z licznych dziur w kostiumie Bowman sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął kluczyki od citroena.Gdy ostrożnie wyjrzał zza ostatniego z przylegających do areny budynków, zaklął pod nosem i podał je Cecile, mówiąc:- To nie jest dla nas zbyt szczęśliwy dzień.Ten Cygan, któremu przyłożyłem, Maca, siedzi na masce i czyści sobie paznokcie, takim nożem.- Otworzył drzwi do najbliższej garderoby i wepchnął tam dziewczynę.- Poczekaj tu, aż widzowie zaczną wychodzić, zmieszaj się z tłumem i wsiądź do samochodu.Spotkamy się przy południowym narożniku kościoła w Saintes-Maries.To ten od strony morza.Tylko, na litość boską, zaparkuj wóz gdzieś dalej, najlepiej na dużym parkingu po wschodniej stronie miasta.- Rozumiem - odparła zadziwiająco spokojnie.- A ty, jak zwykle, masz do załatwienia kilka nie cierpiących zwłoki spraw?- Jak zwykle - zgodził się, wyglądając przez uchylone drzwi.­Nikogo nie ma, a więc do zobaczenia.Cztery druhny - rzucił na od­chodne i wymknął się za drzwi.Trójka więźniów leżała cicho, na pozór nie zwracając uwagi.Lila też była spokojna, tylko od czasu do czasu pociągała nosem.Książę chodził tam i z powrotem, gdy do środka wpadł zdyszany Searl.- Mam nadzieję - zagrzmiał na jego widok de Croytor - że nię przynosisz złych wieści.- Widziałem dziewczynę - wysapał Searl - jak ona.- Do diabła! Pasy z ciebie zedrę i z tego cymbała Czerdy, jeśli Bow­man jest martwy.- nagle przerwał i wpatrywał się w coś za plecami Searla.- Wielkie nieba! Kto to jest?Searl obrócił się czym prędzej i spojrzał za wyciągniętym palcem księcia.Wskazywał on błazna w podartym i uwalanym ziemią biało­-czerwonym stroju, który zataczając się na wpół szedł, na wpół biegł przez zaimprowizowany parking.- To właśnie Bowman! - krzyknął zaskoczony Searl.Zza ostatnich szop, służących za garderoby, wypadły trzy osoby, a jedną z nich był Czerda.Wszystkie gnały ile sił za błaznem, błys­kawicznie zmniejszając dzielący ich dystans.Bowman obejrzał się, do­strzegł pogoń i prysnął między parkujące wozy i przyczepy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •