[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wierz mi, Agapi, moja matka nie jest taka jak inni Chińczycy.- Ruth wolałaby, żeby matka była bardziej po­dobna do cioci Gal, która nie mówiła o duchach czy pechu, ani nie roztrząsała sposobów własnej śmierci.- W każdym razie, moja droga, powinnaś zaprowadzić ją do lekarza na bardzo, bardzo dokładne badania.I moc­no ją ode mnie uściskaj i serdecznie pozdrów.Miła myśl, ale Ruth rzadko ściskała LuLing.Kiedy pró­bowała wziąć ją w objęcia, ramiona matki sztywniały, jak gdyby ktoś ją atakował.Jadąc w stronę domu LuLing, Ruth znalazła się w ty­powej dla lata mgle.Potem zaczęły się z niej wyłaniać bungalowy budowane w latach dwudziestych, domki z lat trzydziestych, a po nich nijakie budynki mieszkalne z lat sześćdziesiątych.Widok oceanu w oddali szpeciły przecinające linię horyzontu przewody elektryczne, biegnące od słupa do domu i od domu do słupa.Na szybach wielu okien widniały smugi morskiej wilgoci.Rury ściekowe i rynny pokrywała rdza, podobnie jak zderzaki starych sa­mochodów.Ruth skręciła w ulicę trochę lepszych domów, wzorowanych na eleganckich projektach Bauhausu, ozdo­bione ogródkami o krzewach przyciętych w wymyślne kształty niczym puszyste nogi pudli na wystawach psów.Zatrzymała samochód przed domem LuLing, piętro­wym budynkiem w stylu śródziemnomorskim z łukowa­tym frontem morelowego koloru oraz fałszywym balko­nem w wykuszowym oknie, zaopatrzonym w kratę z kutego żelaza.LuLing niegdyś z dumą doglądała swoje­go ogródka.Sama podlewała i przycinała żywopłot, popra­wiała białe kamienie, okalające krótki chodnik.Kiedy Ruth tu mieszkała, musiała kosić trawniczki o wymiarach siedem na siedem stóp.LuLing zawsze krytykowała kra­wędzie wzdłuż chodnika.Narzekała także na żółte plamy moczu od strony ulicy, pozostawiane przez psy.- Lootie, powiedz temu człowiekowi, nie pozwalał psu tak robić - powiedziała kiedyś.Ruth z ociąganiem przeszła ulicę, zapukała do drzwi i zapytała sąsiada, czy nie widział czarno - białego kota, a potem wróciła i powiedziała matce, że człowiek będzie się starał powstrzymać psa przed brudzeniem trawy.Póź­niej, gdy zaczęła się już uczyć w college'u i przyjechała do domu z wizytą, ledwie przestąpiła próg, matka znów zaczę­ła ją prosić, żeby poszła do sąsiada w sprawie psa.Numer z zaginionym kotem wydawał się już ograny, a trudno było wymyślić inny powód niepokojenia człowieka z naprze­ciwka.Ruth zazwyczaj zwlekała, tymczasem LuLing coraz bardziej zrzędziła na żółte plamy, lenistwo Ruth, jej zapominalstwo, brak troski o rodzinę i tak dalej.Ruth próbo­wała nie zwracać na to uwagi, czytając lub oglądając tele­wizję.Pewnego dnia zebrała się na odwagę i poradziła LuLing, żeby wynajęła adwokata i pozwała sąsiada albo zatrudniła ogrodnika, by poprawił trawnik.Takie wyjście doradziła jej koleżanka z pokoju, twierdząc, że Ruth musi być stuknięta, skoro pozwala matce pomiatać sobą, jakby miała sześć lat.- Płaci ci za to, żebyś była jej workiem treningowym? - pytała koleżanka, przekonując ją do swojego planu.- No, daje mi pieniądze na college - przyznała Ruth.- Tak, wszyscy rodzice to robią.Taka ich rola.Ale nie daje im to prawa, żeby robić z ciebie niewolnicę.Podbudowana w ten sposób Ruth stawiła czoło matce:- Jeżeli tak ci to przeszkadza, sama się tym zajmij.LuLing patrzyła na nią, milcząc przez dobrych pięć mi­nut.A potem wybuchnęła jak gejzer:- Chcesz, żeby umarłam? Zęby nie było matki, która powie, co masz robić? Dobrze, może umrę niedługo!I w jednej chwili pokonała Ruth, zbijając wszystkie ar­gumenty i wytrącając ją z równowagi.Groźby LuLing, że umrze, były jak trzęsienie ziemi.Ruth wiedziała, że wciąż istnieje potencjalne zagrożenie, iż w każdej chwili mogą nastąpić nowe wstrząsy.A mimo tej świadomości, gdy w końcu dochodziło do katastrofy, wpadała w panikę i naj­chętniej uciekłaby, gdzie pieprz rośnie, zanim cały świat się zapadnie.Jednak, dziwnym trafem, po tym zdarzeniu LuLing nie wspominała już więcej o psie sikającym na trawnik.Teraz ilekroć Ruth przyjeżdżała do domu, matka demonstracyj­nie brała łopatę, zgięta wpół wykopywała z wysiłkiem żółte plamy i siała nową trawę, po dwa cale kwadratowe naraz.Ruth wiedziała, że ma to być dla niej tortura psychiczna, a mimo to - udając, że w ogóle jej to nie wzrusza - czuła bolesne skurcze żołądka.LuLing w końcu wynajęła do usu­nięcia żółtych plam fachowca, betoniarza, który zbudował ramę i formę, po czym wylał posadzkę w czerwone i białe betonowe romby.Chodnik też był czerwony.Z biegiem lat czerwień rombów wyblakła.Białe pokryły się szarym bru­dem.Niektóre miejsca wyglądały, jak gdyby nastąpiła tam erupcja lilipucich wulkanów.Z pęknięć wyrastały chwasty i kępki traw.Powinnam zatrudnić kogoś, żeby doprowadził dziedziniec do porządku, pomyślała Ruth, zbliżając się do drzwi.Smutne, że matka nie dba już o wygląd otoczenia tak jak kiedyś.Czuła także wyrzuty sumienia, że nie poma­gała jej w zajmowaniu się domem.Może zadzwoni po swo­jego majstra od wszystkiego i poprosi go o posprzątanie i naprawę paru rzeczy.Kiedy Ruth zbliżyła się do schodów prowadzących na piętro, z domu wyszła lokatorka mieszkająca na dole i dała jej znak, że chce z nią rozmawiać.Francine była trzydziestokilkuletnią kobietą o sylwetce anorektyczki; wyglądała, jakby na ciele numer dwa nosiła skórę numer osiem.Roz­mawiając z Ruth, często marudziła o koniecznych w budyn­ku naprawach.Ciągle dochodziło do zwarć w instalacji elektrycznej.Czujniki dymu były stare i należało je wy­mienić.Schody z tyłu - nierówne, i mogło dojść na nich do wypadku, a w konsekwencji procesu sądowego.- Nigdy zadowolona! - mówiła LuLing do Ruth.Ruth wiedziała, że nie powinna brać strony lokatorki.Niepokoiła się jednak, że kiedyś rzeczywiście może zda­rzyć się jakiś wypadek, na przykład pożar.Bała się na­główków w gazetach: “Właścicielka slumsu w więzieniu.Kara za lekceważenie śmiertelnych niebezpieczeństw".Dlatego Ruth zaczęła ukradkiem załatwiać sprawy, z któ­rymi można się było uporać najszybciej.Kiedy kupiła Francine nowy czujnik dymu, dowiedziała się o tym LuLing i zareagowała histerycznie.- Myślisz, że ona ma rację, ja nie? - I tak samo jak przez całe dzieciństwo Ruth, matka wściekała się coraz bardziej, aż nie była w stanie wykrztusić nic poza dawną groźbą: - Może umrę niedługo!- Musisz porozmawiać ze swoją mamą - jęczała teraz Francine.- Oskarża mnie o to, że nie płacę za mieszkanie.A ja zawsze płacę w terminie, pierwszego każdego miesią­ca.Nie wiem, o co jej chodzi, ale ona powtarza w kółko to samo, jak zacięta płyta.W Ruth zamarło serce.Właśnie tego nie chciała usły­szeć.- Pokazałam jej nawet anulowany czek, a ona na to: “Widzisz, masz jeszcze czek!".Dziwne, jakby nic nie rozu­miała.- Zajmę się tym - powiedziała cicho Ruth.- Nęka mnie ze sto razy dziennie.Zaczynam przez to wariować.- Wyjaśnię to.- Mam nadzieję, bo chciałam już dzwonić na policję, żeby wydano w tej sprawie jakiś zakaz sądowy! Zakaz sądowy? Kto tu jest stuknięty?- Przykro mi, że tak się stało - rzekła Ruth, przypomi­nając sobie jedną z książek, którą pomagała pisać i która mówiła o tym, że należy odbijać jak lustro odczucia dziec­ka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •