[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nawet gdyby statek wystartował.- Tak naprawdę nie wiedział, co by wtedy zrobił.Misja jego polegała przede wszystkim na improwizacji w nieoczekiwanych sytuacjach.- Planujesz odesłać statek?- Nie wiem, czy to możliwe.Mógłbym chyba tylko odwrócić ich uwagę i wyłączyć pole siłowe, żeby umożliwić reszcie atak.Ross zdawał sobie sprawę z konieczności podjęcia tej misji; aby pozostać dawnym Rossem Murdockiem, musiał znowu stać się aktorem, a nie widzem.Foanna nie próbowała go zniechęcać.- Tylko jak? - Zafalował długi rękaw, kiedy wskazała na dolinę.Pomimo zaciągniętego chmurami nieba, w kotlince było jasno, zbyt jasno, zwłaszcza na pustej przestrzeni wokół statku.Pojawienie się tam mogło Rossa kosztować życie.Przyszedł mu nagle do głowy inny, bardziej obiecujący pomysł.Foanna przeniosła ich kiedyś na pokład korwety Torgula, ale przedtem poprosiła go, żeby wyobraził sobie dokładnie jej wygląd.A tymczasem wszystko wskazywało na to, że statek Łysawców jest bliźniaczo podobny do tego, na którym swego czasu odbył baśniową podróż szlakami upadłego galaktycznego imperium.Przecież dobrze znał ten typ statków!- Czy mogłabyś przenieść mnie na jego pokład?- Owszem, gdybyś przechowywał w pamięci obraz wnętrza.Tylko skąd miałbyś znać takie statki?- Kiedyś jednym z nich leciałem.Skoro to ten sam model, przypomnę sobie, jak wygląda w środku!- Ale jeśli okaże się inny, twoja próba może zakończyć się śmiercią.Godził się na to ryzyko, bo na zewnątrz ten statek był dokładną kopią tamtego gwiazdolotu.Zanim Ross wyprawił się w podróż opuszczonym okrętem obcych, przebadał także frachtowiec rozbity na jego własnej planecie tysiące lat przedtem, nim ewoluowała rasa Ziemian.W obu tamtych pojazdach jeden fragment był identyczny - z wyjątkiem rozmiarów; on to miał teraz posłużyć celom Rossa.-Wyślij mnie.tutaj!Ross z zamkniętymi oczami odtworzył w pamięci obraz kabiny sterowniczej i sprężystych, plastikowych foteli, kołyszących się przed rzędami guzików i dźwigni.Wspomniał wszystkie te urządzenia, które badał, dopóki nie stały mu się równie bliskie, co grodzie położonej na niższym poziomie kabiny, gdzie spał.Żywe, bardzo żywe wspomnienie.Poczuł dotyk chłodnych palców Foanna na czole, po czym otworzył oczy.Zniknął wiatr, zniknęło ołowiane niebo.Stał tuż za elastycznymi szelkami fotela, patrząc na ekran i szeregi lampek kontrolnych.Kiedyś często stał tak w opuszczonym pojeździe obcych.Udało mu się! Znajdował się w kabinie sterowniczej gwiazdolotu - uruchomionego, czego dowodziły migające światełka na pulpicie i cichy warkot.Ross nasunął na głowę kaptur szarego płaszcza.Od wielu dni usiłował przywyknąć do nowego ubioru, ale jego obszerne fałdy wciąż stanowiły bardziej zawadę niż pomoc.Odwrócił się powoli.Nie było tu Łysawców, ale właz szybu prowadzącego na niższe poziomy stał otworem.Dochodziły z niego ciche dźwięki, budzące echa wzdłuż drabinki łączącej kondygnacje.Na statku przebywali jego pasażerowie.Nie po raz pierwszy, odkąd rozpoczął tę przygodę, Ross zapragnął bardziej szczegółowych informacji.Tymczasem nie wiedział, które guziki i dźwignie sterują którymi urządzeniami.Kiedyś bawił się przełącznikami w identycznej kabinie, uruchamiając od dawna uśpioną aparaturę, co przyciągnęło uwagę Łysawców do ich rozbitego statku i plądrujących go Ziemian.Tylko łut szczęścia sprawił, że zemsta kosmitów dosięgła rosyjskich badaczy, a nie jego ludzi.Wolał nie ruszać niczego na pulpicie pilota, jednak rząd wskaźników z jednej strony pokazywał stan urządzeń statku.One kusiły Rossa najbardziej, nie śmiał jednak przestawiać niczego w ciemno.Kiedyś dostał już nauczkę.Ze znanego mu pudełka przy siedzeniu pilota wyciągnął zbiór dysków i przejrzał je pospiesznie w poszukiwaniu tych z określonym symbolem na wierzchu.Taki był tylko jeden.Umieściwszy pozostałe z powrotem w pojemniku, Ross wcisnął guzik na pulpicie sterowniczym.Trafił w dziesiątkę! Wysunęła się kieszeń, ujawniając ułożony w niej dysk.Ross wyciągnął go z oprawki, a na jego miejsce włożył ten, który przed chwilą znalazł w pojemniku.Teraz, jeśli dokonał prawidłowego wyboru, załoga odlatująca tym statkiem, pofrunie ku odległej, prymitywnej planecie, a nie do głównej bazy.Prawdopodobnie brak paliwa unieruchomi statek gdzieś w kosmosie bez nadziei na powrót do macierzystego portu.Skoro nie umiał spowodować awarii, była to najlepsza metoda na uzyskanie pewności, że wróg opuszczający Hawaikę nieprędko powróci z posiłkami.Ross schował dysk z aktualną mapą podróży do kieszeni przy pasie, zamierzając zniszczyć go przy najbliższej okazji.Cicho jak kot przemknął do włazu, by zerknąć w dół i posłuchać.Ściany jaśniały rozproszonym światłem.Ziemianin zdawał sobie sprawę, że ma pod sobą przynajmniej cztery poziomy.Dwa najniższe powinny stanowić magazyn z zapasami.Wyżej były maszynownia i laboratoria oraz przylegające do sterowni kwatery mieszkalne.Cała konstrukcja statku dygotała pod wpływem wibracji włączonych silników.Jeden z nich zasilał pewnie otaczające kotlinę pole siłowe, a może nawet broń, którą najeźdźcy mogli razić przeciwnika.Ross obrócił się na pięcie; szary płaszcz zatrzepotał.Dobrze znał działanie pewnej dźwigni.Położył na niej rękę i przesunął manetkę prawie do końca skali.Potem przylgnął do ściany.Ktokolwiek wyjdzie z szybu, aby zbadać przyczynę usterki, będzie patrzył w drugą stronę.Ross skulił się i odrzucił fałdy płaszcza do tyłu, aby uzyskać większą swobodę ruchów.Czekał bez ruchu jak drapieżnik polujący w dżungli.Usłyszał dobiegający z dołu okrzyk, potem stukot butów na szczeblach drabinki.Ross odsłonił zęby, jakby chciał warknąć.Miał nadzieję, że mu się powiedzie.Kosmici byli niezwykle wyczuleni na najmniejsze zmiany w cyrkulacji powietrza.Biała głowa, ani śladu włosów, chude ramiona, trochę zgarbione w uniformie Łysawców koloru lawendy.Głowa odwróciła się, oczy spoczęły na właściwym przełączniku.Obcy wydał zduszony okrzyki.Łysawiec nie zdążył się odwrócić do końca i zerknąć za siebie.Ross dał susa i grzmotnął go kantem dłoni.Łysa głowa zwisła bezwładnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]