[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie uznający rodziny Sokolnicy używali jedynie zwykłych godeł z sokołem, nieznacznie różniących się w dolnej części dla oznaczenia oddziału.Ten zaś mógł być herbem jakiegoś rodu ze Starej Rasy, a ponieważ w Estcarpie dawno zaprzestano takiej identyfikacji, ekwipunek znalezionego przeze mnie konia należał do jednego z tych, których szukałem, uciekiniera z Karstenu.Istniał bardzo prosty sposób na potwierdzenie słuszności moich domysłów.Wystarczy, że jutro rano dosiądę wierzchowca, który teraz pasł się w świetle księżyca, zapiszę w jego mózgu pragnienie powrotu do domu i pozwolę, żeby zaniósł mnie do swego pana.Oczywiście szaleństwem byłoby wjechać do obcego obozu na zaginionym koniu.W pobliżu obozu mógłbym jednak puścić wolno znalezionego wierzchowca, jak gdyby tylko zabłądził i powrócił, samemu zaś nawiązać z nimi kontakt, kiedy i jeśli tego zechcę.Proste, ale gdy znajdę się w obozie, jakich argumentów mam użyć? Prawdopodobnie będę dla nich zupełnie obcym człowiekiem, który stara się nakłonić ich wyłącznie za pomocą słów do wypowiedzenia posłuszeństwa Estcarpowi i udania do nieznanej krainy - co więcej musieliby jechać na oślep, tak jak przedtem Kaththea.Łatwo jest zacząć dzieło, lecz nie sposób doprowadzić je do końca.Gdybym najpierw zdołał skontaktować się z ludźmi, których znałem, ci mogliby mnie posłuchać, nawet jeśli wydano rozporządzenie skazujące mnie na banicję.Ludzi takich jak Dermont i inni, którzy ze mną służyli.Ale gdzie ich teraz znajdę na całej długości pogranicznych ziem na południu? Może wymyślić jakąś historyjkę, żeby posłużyć się nią w obozie, z którego przybył koń, dowiedzieć się tam, gdzie mógłbym znaleźć moich niedawnych towarzyszy broni.Nie ma tak drobiazgowego planu bitwy, któremu nie mógłby zagrozić zły los.Dobrze wiedziałem, że nawet tak błaha rzecz, jak zwalone przez burzę drzewo, w niewłaściwym czasie przegradzające drogę, może zniweczyć mozolną pracę wielu dni.“Szczęśliwym" dowódcą jest ten, kto potrafi improwizować na polu walki, wyciągając w ten sposób zwycięstwo ze szponów klęski.Ja dowodziłem tylko niewielkim oddziałkiem zwiadowców i nigdy dotąd nie musiałem podejmować decyzji, kiedy w grę wchodziło coś więcej niż moje własne życie.Jak zdołam nakłonić starszych i bardziej doświadczonych ludzi, żeby mi zaufali? Opadły mnie wątpliwości, kiedy starałem się odespać męczący dzień, żeby odzyskać siły na jutro.Udało mi się zasnąć, lecz była to męcząca drzemka, która niezbyt mnie odświeżyła.W końcu zdecydowałem się na proste rozwiązanie: przedostać się w pobliże obozu, z którego uciekł koń, uwolnić zwierzę tak, żeby mnie nie zauważono, i dowiedzieć się, kto tam może biwakować.I postąpiłem tak.Skierowawszy konia na południe jechałem wyłącznie kłusem.Zrobiłem tylko jedno ustępstwo na rzecz ostrożności: starałem się maskować najlepiej, jak umiałem.Wypatrywałem też na niebie zieleni.Nadal nie odstępowała mnie myśl - a może nadzieja? - iż wysłannik Dahaun jest w pobliżu.Opuściłem Estcarp razem z rodzeństwem pod koniec lata i na pewno nie przebywałem poza nim długo, ale wygląd krajobrazu i chłód w powietrzu wskazywały, że nadeszła już jesień, zimne podmuchy wiatru zwiastowały zaś zimę.Pewnego dnia ujrzałem na horyzoncie purpurowe pasmo gór.A wzdłuż nierównej lamówki jego szczytów nie zauważyłem nawet jednego, który mógłbym rozpoznać, chociaż spędziłem na tym terenie znaczną część życia.Moc naprawdę dokonała tak wielkiej zmiany, że na myśl o tym kręciło mi się w głowie.Nie chciałem też zawierać bliższej znajomości z krainą, którą tak spustoszono.Ale mój koń podążał na południe i nie upłynęło wiele czasu, kiedy znaleźliśmy się na pogranicznych ziemiach.Znalazłem na nich świeże doły, z których wystawały korzenie powalonych drzew, resztki obsunięć i ślady ognia w sypkim popiele.Zeskoczyłem na ziemię, gdyż miejsce stało się pułapką, w której koń mógł łatwo zrobić fałszywy krok i złamać nogę.Pewnego razu, pod wpływem nagłego impulsu, położyłem rękę na popiele wypełniającym zagłębienie terenu, a potem naznaczyłem czoło i pierś bardzo starym symbolem.Wiedziałem przecież, że popiół z leśnego pożaru chroni przed złymi czarami, jakkolwiek nigdy dotąd nie sprawdziłem na sobie tego prastarego wierzenia.Koń podrzucił łeb i odczytałem jego myśl.Tutaj znajdował się jego dom.Natychmiast puściłem wodze, klepnąłem zwierzę po zadzie i kazałem mu szukać swego pana.sam zaś wśliznąłem się w plątaninę drzewnych korzeni, żeby ukradkiem przedostać się na szczyt pobliskiego wzgórza.ROZDZIAŁ XVILeżąc płasko na brzuchu ponad zboczem stwierdziłem, że nie był to obóz wojskowy.W środku znajdowało się schronienie obliczone nie na jednodniowy czy nawet tygodniowy pobyt, ale bardziej solidne, mogące zapewne przetrwać przynajmniej jedną porę roku - otoczone palisadą.chociaż to zabezpieczenie jeszcze nie zostało ukończone - z boku leżały bowiem pnie, które zamierzano ustawić pionowo, żeby zamknąć koło.Widniała tam też zagroda, w której naliczyłem ponad dwadzieścia wierzchowców.Stał teraz przed nią wypuszczony przeze mnie koń, a jego towarzysze witali go rżeniem.Jakiś mężczyzna wybiegł z grupy zajętej budową palisady, żeby chwycić zbłąkanego wierzchowca za wodze.Krzyknął coś.W drzwiach na pół ukończonego dworu zauważyłem szafranową kobiecą suknię, a za nią inne kolory.Mężczyźni odłożyli narzędzia i zgromadzili się wokół konia.Wszyscy należeli do Starej Rasy, tu i tam jednakże dostrzegłem jaśniejsze włosy wskazujące półsulkarskie pochodzenie.Wszyscy nosili skórzane żołnierskie stroje.I kimkolwiek byli teraz ci ludzie, założyłbym się o wszystko, że jeszcze niedawno służyli w oddziałach Straży Granicznej.A jako dawny Strażnik nie wątpiłem, że chociaż z mojej skalnej grzędy scena w dole sprawiała wrażenie spokojnej i otwartej, mieli oni także własnych wartowników i odpowiednie zabezpieczenia.Zejście do nich wystawiłoby na próbę umiejętności każdego zwiadowcy.Lecz jeżeli znajdą mnie ukrywającego się w pobliżu, nie wyjdzie mi to na dobre.Taki sam skomplikowany herb, jaki widniał na łęku siodła, wymalowano niedawno na ścianie dworu, ale nie mogłem go rozpoznać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]