[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Panie Bonhart! - gruby eldorman Zazdrości wtoczył się do zajazdu, sapiąc i dysząc - Panie Bonhart, zbrojniw osadzie! Na koniach jadą!- Też mi sensacja - Bonhart wytarł talerz chlebem.- Byłoby się czemu dziwować, gdyby jechali, dajmy nato, na małpach.Ilu?- Czterech!- A odzienie moje gdzie?55- Ledwo co wyprane.Nie wyschło.- Niech was zaraza.Przyjdzie gości w gaciach powitać.Ale po prawdzie, jacy goście, takie i powitanie.Poprawił zapięty na bieliznie pas z mieczem, wetknął troczki od kalesonów w cholewy butów, szarpnął załańcuch przytwierdzony do obroży Ciri.- Na nogi, Szczurzyco.Gdy wyprowadził ją na ganek, czwórka konnych już zbliżała się do zajazdu.Widać było, że mieli za sobądługą drogę przez bezdroża i niepogody - odzienie, uprząż i konie upstrzone były zeskorupiałym kurzem ibłotem.Było ich czterech, ale prowadzili luzaka.Na widok luzaka Ciri poczuła, że robi się jej nagle gorąco, choćdzień był bardzo chłodny.Była to jej własna dereszka, wciąż nosząca jej własny rząd i siodło.I naczółek,podarunek od Mistle.Konni należeli do tych, którzy zabili Hotsporna.Zatrzymali się przed oberżą.Jeden, zapewne przywódca, podjechał bliżej, skłonił się Bonhartowi kunimkołpakiem.Był smagły i nosił czarny wąsik, wyglądający jak nakreślona węglem kreska nad górną wargą.Górna warga, zauważyła Ciri, kurczyła mu się co jakiś czas - tik powodował, że typ stale wyglądał narozwścieczonego.A może i był wściekły?- Czołem, panie Bonhart!- Czołem, panie Imbra.Czołem waćpanom - Bonhart, nie spiesząc się, zaczepił łańcuch Ciri o hak na słupie.- wybaczcie, żem w ineksprymablach, alem się nie spodziewał.Daleka droga za wami, oj, daleka.Z Gesoaż tu, do Ebbing was przygnało? A jak szanowny baron? Zdrów li?- Jako ogóreczek - odrzekł obojętnie smagły, znowu kurcząc górną wargę.- Ale nie ma co czasu na gadkitrawić.Pilno nam.- Ja - Bonhart podciągnął pas i gacie - wcale was nie zatrzymuję.- Doszła nas wieść, żeś Szczurów pobił.- Prawda jest.- I zgodnie z obietnicą baronowi daną - smagły nadal udawał, że nie widzi Ciri na ganku - Falkę żywąwziąłeś.- I to też prawdą mi się widzi.- Poszczęściło ci się tedy tam, gdzie nam się nie powiodło - smagły spojrzał na dereszkę.- Dobra.Zabierzemdziewkę i jedziem do dom.Rupert, Stavro, zabierzcie ją.- Wolnego, Imbra - uniósł dłoń Bonhart.- Nikogo nie zabierzecie.A to z tej prostej przyczyny, że wam niedam.Rozmyśliłem się.Zostawię tę dziewczynę sobie, do mego własnego użytku.Nazwany Imbra smagły pochyli! się w kulbace, charknął i splunął, imponująco daleko, niemal na schodyganku.- Przecie panu baronowi obiecałeś!- Obiecałem.Alem się rozmyślił.- Co? Czy ja dobrze słyszę?- Jak ty słyszysz, Imbra, nie mój to frasunek.- Trzy dni na zamku goszczony byłeś.Za dawane panu baronowi obietnice trzy dni piłeś i żarłeś.Najlepszewina z piwniczki, pawie pieczone, sarninę, pasztety, karasie w śmietanie.Trzy noce jak król w puchachspałeś.A teraz żeś się rozmyślił? Tak?Bonhart milczał, zachowując obojętny i znudzony wyraz twarzy.Imbra zacisnął zęby, by stłumić drganiewargi.- A wiesz ty, Bonhart, że my możem Szczurzycę siłą ci odjąć?Twarz Bonharta, do tej pory znudzona i rozbawiona, stężała momentalnie.- Spróbujcie.Was czterech, ja jeden.I do tego w gaciach.Ale ja na takich zasrańców portek nie muszęodziewać.Imbra znowu splunął, szarpnął wodze, obrócił konia.- Tfu, Bonhart, co się z tobą porobiło? Zawsześ tym słynął, żeś solidny był, prawy zawodowiec, żeś słowadanego niezawodnie dotrzymywał.A nynie wychodzi, że twoje słowo mniej gówna warte! A że po słowieczłeka się ocenia, tedy wychodzi, żeś ty.- Jeśli już o słowach mowa - przerwał zimno Bonhart, opierając dłonie na sprzączce pasa - to bacz, Imbra, byci się wypadkiem w trakcie gadania zbyt grube nie wypsło.Bo może boleć, gdy ci je będę na powrót wgrdykę wtłaczał.- Zmiały jesteś na czterech! A starczy ci na czternastu śmiałości? Bo to ci zaręczyć mogę, że baron Casadeizniewagi płazem nie puści!- Powiedziałbym ci, co ja robię sobie z barona twego, ale ot, tłum się zbiega, a w nim niewiasty są i dzieci.Tedy powiem ci tylko, że ja za jakieś dziesięć dni w Claremont stanę.Kto chce praw dochodzić, zniewag56mścić albo Falkę mi odbierać, niechaj do Claremont przybywa.- Ja tam przybędę!- Będę tam czekał.A teraz wynoście się stąd.*****- Bali się go.Potwornie się go bali.Czułam bijący od nich strach.Kelpie zarżała głośno, szarpnęła łbem.- Było ich czterech, uzbrojonych po zęby.A on jeden, w pocerowanych kalesonach i wystrzępionejkoszulinie z przykrótkimi rękawami.Byłby śmieszny, gdyby.Gdyby nie był straszny.Vysogota milczał, mrużąc załzawione od wiatru oczy.Stali na wzniesieniu, górującym nad bagnamiPereplutu, niedaleko od miejsca, gdzie dwa tygodnie temu starzec znalazł Ciri.Wiatr kładł trzciny,marszczył wodę na rozlewiskach rzeki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]