[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz patrzył niespokojnie na drogę i most.- Sytuacja złe? - zapytał Barlesa w okropnym angielskim.- Złe - odpowiedział mu.- Bijelo Polje kaput.Ja na pana miejscu zabrałbym rodzinę i zwiewał.Rodzina wystawiała usmarowane buzie po­przez sztachety płotu: była to para jasnowłosych dzieciaków w wieku od sześciu do ośmiu lat.Na podwórzu, przy dwóch krowach i starym zardzewiałym traktorze krzątała się wieśniaczka, też jasnowłosa, młoda, a na progu siedziała staruszka.Barles podszedł do płotu i poczęstował Chor­wata papierosem.Sam nie palił, ale w kiesze­niach kamizelki nosił - razem z latarką, note­sem, długopisami, mapą, dolarami, markami, aspiryną, szwajcarskim nożem, zapałkami w prezerwatywie, pastylkami uzdatniającymi wodę, magnetofonem, podręczną apteczką, pharmatonem complex, gumową żyłką do ta­mowania krwi, radiem Sony ICF/SW - paczkę marlboro do częstowania; był to dobry sposób na przełamywanie pierwszych lodów.Chorwat podziękował mu skinieniem głowy i wyjmując papierosa dotknął dłoni dziennikarza szorstki­mi palcami.Czuć było zapach potu i ziemi.- Bardzo martwić - powiedział, wypusz­czając dym i wskazał na dzieci.- Duży problem.W kilku słowach wytłumaczył Barlesowi, jak wygląda sytuacja: nie chciał zostawić domu, bo się bał, nie bez racji, że splądrują go albo i podpalą, widząc, że jest opuszczony.Dwa­dzieścia lat, wyjaśnił, pracował w Niemczech, żeby zainwestować tutaj oszczędności całego życia.Przez jakiś czas myślał, że uda mu się pozostać z boku: jego ojczyzną był ten kawałek ziemi, który go żywił.Teraz jednak wojna stukała do jego drzwi.Walczył w nim strach o rodzinę i strach, że straci wszystko, że zmieni się w jeszcze jednego z tysięcy uciekinierów, błąkających się po centralnej Bośni.- Nie wierzyć HVO wycofać się nigdy - za­kończył.Potem położył dłonie na głowach dzieci.- Myśli pan, że Muzułmanie dotrzeć tutaj?Barles wzruszył ramionami.- Jeśli nie wysadzą mostu, to tak.- A jeśli wysadzą most?- To może tak, a może nie.Położenie tego człowieka zasmuciło go, ale nie bardziej niż sytuacja innych nieszczęśni­ków, których spotykał każdego dnia.Właściwie ten jeszcze jest młody i może zacząć od nowa, jeśli uda mu się teraz ocalić życie.Wielu in­nych, jak staruszek od pocztówek, nie mogło już zaczynać od początku.Staruszka poznali w muzułmańskiej części Mostaru przed rokiem, kiedy Bijelo Polje znaj­dowało się jeszcze daleko od wojny, a chorwa­cki wieśniak, który teraz patrzył z lękiem na most, miał wtedy głęboko w nosie Mostar i resztę świata.Staruszek pojawił się jakiegoś poranka, kiedy na parę godzin ustawały bom­bardowania.Cisza zapadała wtedy jak coś dziwnego, niezwykłego, a spośród ruin wyłaniali się mężczyźni, kobiety i dzieci, przypominający brudne zjawy.Był właśnie taki poranek, ciepłe słońce obrysowywało czarne szkielety budyn­ków, a w powietrzu czuło się charakterystycz­ny zapach miast w czasie wojny: spalone drew­no, cegły, popiół i substancje organiczne - od­padki, zwierzęta, ludzkie istoty - gnijące pod ruinami.Tego zapachu nie spotyka się nigdzie indziej i towarzyszy ci on przez wiele dni, utrwalony w nosie i w ubraniach, choćbyś się kąpał dwadzieścia razy i nie wiadomo, jak daw­no wyjechał.To był taki ranek, kiedy kosa odpoczywa, ale już ją ostrzą; Barles i Marquez siedzieli w drzwiach jakiejś ruiny, ciesząc się spokojem chwilowego rozejmu, z egoistyczną radością płynącą z posiadania w kieszeni biletu lotniczego, który wcześniej czy później po­zwoli ci powiedzieć: dość tego, i pojechać w miejsce, gdzie możesz spokojnie pić piwo i patrzeć na przechodniów i ładne dziewczyny, do których nikt nie strzela.Był taki właśnie dzień i Barles myślał o tym, że nie można w ciągu półtorej minuty korespondencji dla wiadomości przekazać tego, co człowiek czuje, kiedy w ruinach domu - pośród połamanych mebli, brudnych firanek podartych na strzępy, pod obrazem na ścianie przeciętym serią z kara­binu - naraz znajduje na ziemi album z rodzin­nymi zdjęciami, wdeptanymi w popiół, zdefor­mowanymi przez deszcz i słońce.Jakiś męż­czyzna uśmiecha się do obiektywu.Staruszek z trzema dziewczynkami na kolanach.Kobieta, jeszcze młoda, ładna, o zmęczonych oczach i uśmiechu dalekim i smutnym, jakby kryła w sobie złe przeczucia.Dzieci na plaży, w ka­mizelkach i z wędkami.Grupa osób wokół świątecznej choinki, wśród których można roz­poznać dzieci, staruszka i kobietę o smutnym spojrzeniu.Ten dzień ze zdjęciami był właśnie jednym z takich dni w Mostarze, a Barles i Marquez siedzieli między zgliszczami, nie odzywając się słowem.Wtedy podszedł do nich mężczyzna w podkoszulku i kapciach, muzułmański sta­ruszek, trzymający w ręku małą paczkę po­cztówek, i opowiedział im swoją historię, po­dobnie jak przed chwilą Chorwat w zagrodzie.Też nie była to opowieść wyjątkowa: zaginiony syn, chora żona leżąca w piwnicy, dom po drugiej stronie miasta.Wspomnienie zamasko­wanych mężczyzn, którzy pojawili się nocą: wstawać, wynosić się, na dwór, za most, do innego sektora miasta.Strzały, i przerażenistaruszkowie uciekają w ciemności, bez chwili czasu, by pomyśleć, że odchodzą na zawsze.Kiedy staruszek zakończył opowieść, pokazał im pocztówki, pobrudzone od wielokrotnego przekładania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •