[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po chwili wszedł za nią.Kawiarnia była nabita ludź­mi i przepełniona błękitnawym dymem.Na kontua­rze syczało połyskujące niklem espresso.Przystanął w drzwiach, rozejrzał się po sali.O jakieś pięć stolików dalej, w głębi kawiarni, zobaczył różową suknię, a obok mężczyznę w sportowym ubraniu.Poznał go natych­miast.Był to Smyga.Chwilę stał jak skamieniały.Czuł jedynie, że wzburzona fala krwi napływa mu do głowy.Potem ruszył w kierunku stolika Smygi.W tym mo­mencie major go zobaczył.Jego oczy stały się wielkie i okrągłe.Starli się spojrzeniami ponad głowami po­chylonych nad stolikami ludzi.Kobieta uczyniła gest zdumienia.Major spojrzał na nią, rzucił kilka słów i nagle uniósł się, jak gdyby chciał wyjść Andrzejowi naprzeciw.W pewnej chwili gwałtownie zawrócił.Wte­dy Andrzej rzucił się za nim.Dzieliło ich może dziesięć kroków, ale tę przestrzeń wypełniało kilka stolików gęsto otoczonych ludźmi.Za­nim Andrzej przecisnął się wśród ciżby, major był już w drugich drzwiach, prowadzących na Pilvax.Andrzej z przerażeniem zobaczył jego szerokie plecy ginące za kotarą.Przepychał się coraz gwałtowniej.Ludzie usu­wali się w popłochu, odprowadzając go karcącymi spoj­rzeniami.Nie zwracał na nich uwagi.Pragnął jak naj­szybciej dobrnąć do drzwi.Gdy zrozpaczonym ruchem rozgarnął kotarę, ujrzał jedynie zatłoczoną ludźmi uli­cę.Spojrzał w lewo i w prawo.Niestety, nigdzie nie zauważył majora.Przez ułamek sekundy wahał się: "Na plac Vörösmartyego czy w kierunku ulicy Eskü? Chyba na Eskü.Tam większy ruch." Ruszył więc w prawo.Zszedł na skraj jezdni i puścił się biegiem.Zdawało mu się, że wśród tłumu mignęła mu łysina Smygi.Przyspieszył kroku, ale gdy dobiegł do rogu Eskü, zrozumiał, że w tym tłumie nie zdoła go złapać.Major mógł przecież skręcić w pasaż, który prowadził od ulicy Petöfiego, lub zboczyć w którąś przecznicę.Zdawało mu się, że stracił ostatnią szansę."Może ta kobieta będzie jeszcze w kawiarni?" - po­myślał i zawrócił gwałtownie.Znowu puścił się bie­giem.Gdy zdyszany stanął w drzwiach kawiarni i roz­bieganym wzrokiem przebiegł wzdłuż stolików, z prze­rażeniem spostrzegł, że jej już nie ma.Miał nadzieję, że może ją spotka na którejś z ulic śródmieścia.Przy­puszczał bowiem, że wyszła w poszukiwaniu majora.Wyszedł więc z kawiarni i długo włóczył się między ulicami Petöfiego, Vaci, Eskü i placem Vörösmartye­go, ale nie spotkał ani majora, ani jego przyjaciółki.Zmęczony i zły wrócił na ulicę Telepes do Marysi.7Drzwi otworzyła mu Marysia.Stała w progu uśmie­chnięta, z lekko przechyloną głową, jak gdyby chciała się przekomarzać.- Mam dla ciebie dobrą wiadomość - powiedziała wesoło.- A ty, dlaczego jesteś taki ponury?Zacisnął pięści i wykrztusił ze złością:- Wyobraź sobie, miałem go niemal w garści i zno­wu mi zwiał.- Kto?- Major.- Major? - uniosła ze zdumieniem ramiona.- To niemożliwe.- Niestety możliwe - rzekł oschle i zaczął szybko opowiadać przebieg zdarzenia.- Takiego pecha mam tylko ja - zakończył.- Nikt inny, tylko ja.Gdybym go wtedy złapał, to bym go chyba zadusił.- Ja ci powiem, mój Andrzejku - rzekła przekor­nie Marysia - że ty masz szczęście, nie pecha.Dowiedziałam się zupełnie przypadkowo, gdzie ukrywa się Smyga.Spojrzał na nią z niedowierzaniem.- Chyba w piekle.- Niedaleko piekła, w Nogradveröce - zakpiła.- Nie nabijaj się ze mnie.- Mówię zupełnie poważnie.- Skąd wiesz?- Miałeś wyjątkowe szczęście.Spotkałam dzisiaj na placu Kalwina Stasia Surowieckiego.Znasz go, syn le­karza z Komitetu.Poszliśmy na kawę.Wspomniał zu­pełnie przypadkowo, że u jego ojca w Nogradveröce ukrywa się major Smyga.- To znaczy, że on nie mieszkał u tamtej na Martonhegyi?- To znaczy, że mieszkał tam jakiś czas, a potem przeniósł się z Budapesztu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •