[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O Jaśka nie pytali.Szukali kogoś, kto uciekł z więzienia.- To może Jaśka szukali? - wtrącił Wichniewicz.- Może Lasaka capnęli, a potem im zwiał.- Nie wiem, kogo szukali.Pytali, czy nie nocował u mnie facet w zwykłym ceperskim ubraniu.To chyba nie chodziło o Lasaka.- No tak - potwierdził Jędrek Bukowy.- Jasiek był ubrany po sportowemu.Miał starą granatową wiatrówkę i granatowe narciarskie portki.A kiedy przyszli do ciebie i pytali o tego cepra?Tokacz zastanawiał się chwilę.Tarł z przejęciem osypany czarnym porostem policzek.- Pierwszy raz przyszli w środę, tydzień temu.Potem w czwartek było tu dwóch tajniaków z Popradu, a w piątek.*W piątek po obiedzie Laco Tokacz zaszedł do narciarni.Miał naprawić nartę.Drobnostka, przy zjeździe zawadził o kamień i wyrwał z deski kawałek stalowej krawędzi.Znalazł więc trochę czasu.Włożył deskę w imadło i zaczął wykręcać kawałek zniszczonej krawędzi.Dzień był pochmurny.Przez zamglone okno widać było fragment polany w kłębach zadymki.Zdawało się, że cała polana płynie i wiruje w nieokiełznanym rytmie uderzeń wiatru.Drzewa stały po czuby w gęstej mgle, a droga prowadząca do Koprowej znaczyła ledwo widocznym zarysem starych śladów.I właśnie na tej drodze, w kłębach zawiei, ukazali się nagle ratownicy ciągnący tobogan.Zjeżdżali wolno, walcząc z porywami wiatru.Tokacz przerwał robotę.Zdziwił się, skąd raptem pojawili się ratownicy? Od rana bowiem trwała zadymka i nikt ze schroniska nie poszedł w góry.Tymczasem ratownicy, jak w zwolnionym filmie, przesunęli się przez kadr okna.Po chwili Tokacz usłyszał ich dobijanie się do bocznych drzwi schroniska.Rzucił śrubokręt, ruszył w stronę korytarza.W sieni zobaczył czterech mężczyzn.Byli oblepieni śniegiem 5 lodem.Ich sine twarze, sopelki na brwiach, zapadnięte oczy i zbielałe wargi świadczyły, że długo przebywali w tej piekielnej kurniawie.Tokacz, mijając drzwi kuchni, krzyknął przynaglająco:- Ej, dziewczęta, dawajcie gorącą herbatę z rumem.Ale piorunem!Zbliżył się do pierwszego.Poznał go.Był to młody Tukaj z Łomnicy.Rękawicami otrzepywał ze spodni i butów zlodowaciały śnieg.Tokacz szarpnął go za ramię.- Ty, Mirko, co się stało?Tukaj spojrzał spod nasuniętego na oczy kaptura.- Cholerna robota - powiedział zmęczonym głosem.- Od rana babraliśmy się w tej kurniawie.Dawaj herbaty, bom przemarzł.- Zaraz będzie.Ale co.wypadek?- W Szkaradnym Żlebie.Lawina - wykrztusił z trudem i z rezygnacją machnął ręką.- Przysypało kogoś?Tukaj zamiast odpowiedzieć, pokazał w stronę otwartych drzwi.Za drzwiami stał tobogan.Tokacz ruszył w tę stronę.Coś nim targnęło.Przez chwilę pomyślał, że to może któryś z kurierów.Kto oprócz nich mógłby pchać się w taką zadymkę i to najtrudniejszą drogą? Był już przy toboganie.Zobaczył na nim człowieka owiniętego szczelnie kocami, brezentem i przywiązanego linkami.- Żyje? - zapytał głośno poprzez świst wiatru.Ktoś z tyłu zawołał:- Gdzie tam.Wieczne odpoczywanie.Tokacz wpatrywał się tępo w niewyraźny zarys leżącego pod kocami ciała.Wiatr targał jego włosami, rozpylony śnieg smagał twarz, a on ze schyloną głową wciąż tkwił w miejscu.Nie chciał nawet zgadywać, kogo przywoła ta ścięta lodem twarz leżącego na toboganie mężczyzny."Jeszcze jeden.- pomyślał.- W tej chwili jeszcze bezimienny.A gdy odsłoni twarz." Z odrętwienia wyrwał go napięty głos Tukaja.- Może go znasz?Tokacz odwrócił się gwałtownie.Tukaj stał w otwartych drzwiach.W zgrabiałych dłoniach trzymał szklankę parującej herbaty.Inni zdejmowali plecaki, otrzepywali ośnieżone ubrania.Tokacz cofnął się do drzwi.- Ja? - powiedział zaskoczony.- Może u ciebie nocował?- A kto to taki?Ratownik postawił szklankę na kamiennym parapecie okna, odgarnął z czoła kaptur skafandra, ręką przetarł tający na twarzy śnieg i sięgnął do kieszeni wiatrówki.Sztywnymi palcami wyłuskiwał cienką książeczkę legitymacji.- Stanisław Plavy.urodzony w 1914 roku w Lewoczy.odczytywał wolno.- Plavy?.Nie znam takiego - odparł z ulgą.- Możeś go widział? Może był u ciebie w schronisku? - Podał mu otwartą legitymację i wtedy Tokaczem szarpnęło.Zobaczył bowiem podobiznę Jaśka Lasaka.Zbliżył ją do oczu, oddalił.Nie mylił się.Z fotografii spoglądały na niego bystre oczy dobrze mu znanego człowieka.Nagle westchnął głęboko, jak gdyby chciał zdławić atakujący go żal.- Nie.Tej nocy nikt nowy u mnie nie nocował.Tukaj spojrzał nieco zdziwiony.- To skąd się wziął w górach? Szedł z tej strony.Widzieliśmy w lesie ślady.- Pewno ominął schronisko.Tukaj schował legitymację do kieszeni.- Dziwna historia.Miał na sobie zwykłe cywilne ubranie, jakby się wybierał z wizytą.Tylko wiatrówkę miał sportową, no i narciarskie buty.- A narty?- Nart tośmy nie znaleźli.Może mu odpadły, gdy go porwała lawina.Pewno miał źle dopasowane wiązania.- Mówisz, że szedł z zwykłym ubraniu?- Nie wierzysz? - uśmiechnął się nikle.- Jak nie wierzysz, to zobacz!Tokacz zawahał się.Wnet jednak podszedł do toboganu.W kłębach zamieci, w świście wiatru zdarł koc z głowy nieboszczyka; ukazała się osypana rudawym zarostem twarz, a raczej maska: mętne już i jakby oskarżające kogoś oczy, włosy zlepione lodem i zasypane śniegiem usta.Tokacz schylił się, przyjrzał się uważnie leżącemu i nagle odczuł ogromną ulgę.To nie był Lasak.Zarzucił z powrotem koc na głowę ofiary i powiedział głośno:- Nie znam tego człowieka.*Teraz zapalał krótką fajeczkę.- To nie był Lasak - powiedział z naciskiem.- Nie.mogłem się pomylić, bo przecież Jaśka znam tak dobrze jak ciebie - zwrócił się do Jędrka Bukowego, który tymczasem wyjmował rzeczy z plecaka.Kładł je na parapecie okna i na krześle.Na chwilę znieruchomiał, spojrzał zdumiony na Tokacza.- W takim razie kto to był? Tokacz wzruszył ramionami.- Nie mam pojęcia.Fotografia w legitymacji była Jaśka Lasaka.Na to mogę dać słowo.Wichniewicz wtrącił:- Mówi pan, że dowód wystawiony był na nazwisko Stanisław Plavy?- Tak - odparł bez wahania.- Pamiętam dokładnie każdą literę.- Zgadza się.Był to fałszywy dowód słowacki Jaśka Lasaka.Sam mu go wręczałem.- No dobrze - odezwał się Bukowy - ale skąd dowód Lasaka znalazł się u tamtego gościa?Tokacz rozłożył ręce ruchem wyrażającym bezradność.- Człowieku, skąd ja mogę wiedzieć?- A plecak? Czy ten plecak miał ten gość, którego przysypało?- Nie.Przywieźli go bez plecaka.Plecak znalazłem na drugi dzień w kosówce pod Szkaradnym Żlebem.- To znaczy, że Jaśka mogło wtedy przysypać razem z tamtym.- Nie sądzę, bo legitymację znaleźli ratownicy w kieszeni tego nieboszczyka.- W takim razie nic z tego nie rozumiem.Tokacz uśmiechnął się pobłażliwie.- Nie gorączkuj się.Trzeba się nad tym dobrze zastanowić.Na drugi dzień, gdy się tylko uciszyło, poszedłem zobaczyć lawinę - ciągnął spokojnie.- Wszystko się zgadzało.Było tak, jak mówili ratownicy.Ten gość nie znał gór, bo pchał się pod skały i przeciął żleb w najbardziej stromym miejscu.Dawno nie widziałem takiej ogromnej lawiny.Zjechałem grzędą w dół.A na dole, nad samym potokiem znalazłem w kosówkach plecak.Był przysypany.Tylko jeden rzemień wystawał spod śniegu.Bukowy uniósł dłonie do oczu, jak gdyby chciał przywołać jakieś wspomnienie.- Nie, to wykluczone, żeby Jasiek pchał się na te urwiska
[ Pobierz całość w formacie PDF ]