[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jarzyło się zimnym, chybotliwym blaskiem.Nie było widać człowieka, który je rozniecił.Wchodząc do jaskini, odezwała się, by mieć pewność, że tamten nie zrozumie opacznie jej intencji i zaatakuje.- Jest tu kto? - zapytała.Chcę mówić z.Randolphem Jaffe'em.Wolała zwrócić się do niego tym imieniem, w nadziei, że prędzej wzbudzi oddźwięk w sercu człowieka, którym kiedyś był, niż w Artyście, którym być pragnął.Udało się.Z niszy w odległym kącie skalnej komnaty dobiegł głos równie umęczony jak głos Tesli.Kim pani jest?Jestem Tesla Bombeck.Podeszła do ognia - był to wybieg, który miał wytłumaczyć jej wtargnięcie do groty.- Pozwoli pan? - ściągnęła ciężkie od wody rękawice i rozcapierzyła palce nad posępnym płomieniem.- Ten ogień nie grzeje - powiedział dżaff.To nie jest prawdziwe ognisko.- Rzeczywiście - odparła.Paliwo wyglądało na szczątki jakiejś rozkładającej się materii.Terata.Dymiąca poświata, którą mylnie wzięła za ogień, była resztką ich gnijących ciał.- Zdaje się, że jesteśmy tu sami - powiedziała Tesla.Nie.To ja jestem sam.Pani przyprowadziła innych.No tak.Jednego już pan zna, Nathana Grillo.Na dźwięk tego nazwiska dżaff wyszedł z ukrycia.Już dwa razy widziała szaleństwo w jego oczach.Raz w Pasażu, gdy wskazał je Howie.Za drugim razem - kiedy zataczając się opuszczał dom Vance'a.a za nim ziała pustką otchłań, którą sam otworzył.Teraz widziała je po raz trzeci - zwielokrotnione.- Więc Grillo tu jest? - zapytał.Owszem.Po co?Jak to po co?- Po coście tu przyszli?- Żeby pana odszukać.Potrzebujemy.potrzebujemy pana pomocy.Szalone oczy zwróciły się w stronę Tesli.Wydało jej się, że wokół jego postaci rysował się jakiś inny.niewyraźny kształt, jak cień majaczący we mgle.Głowa wybujała do groteskowych rozmiarów.Tesla wolała nie wgłębiać się zbytnio w znaczenie tego zjawiska.Miała tylko jeden cel: nakłonić tego szaleńca, by wyjawił jej swoją tajemnicę.- Mamy ze sobą coś wspólnego - powiedziała.Właściwie łączy nas kilka rzeczy, ale jedna w szczególności.- Nuncjo - stwierdził.- Fletcher wysłał panią po nuncjo, a pani nie mogła się oprzeć jego wpływowi.- To prawda - przyznała; uznała, że lepiej przyznać mu rację, niż spierać się, ryzykując utratę jego zainteresowania.- Ale nie o nuncjo mi chodzi.- Więc o co?- O Kissoona.Oczy mu się zaiskrzyły.- To on panią tu przysłał.Cholera, pomyślała, głupio wyszło.- Ależ skąd - powiedziała szybko.- Nic podobnego.Czego ode mnie chce?Niczego.Ja nie jestem jego pośredniczką.Wciągnął mnie do Pętli z tych samych powodów co pana, wiele lat temu.Pamięta pan?- Tak - powiedział głosem wypranym z wszelkiej emocji.- Trudno to było zapomnieć.- Ale czy wie pan, dlaczego pragnął ściągnąć pana do Pętli?- Potrzebował nowego sługi.- Nie.Potrzebował czyjegoś ciała.- A tak.Tego też.- On jest tam uwięziony, dżaff.Mógłby stamtąd uciec tylko wtedy, gdyby ukradł czyjeś ciało.- Po co mi pani o tym mówi? - żachnął się Jaffe.- Czy nie mamy nic lepszego do roboty, zanim nadejdzie koniec?.Koniec?-.świata - powiedział.Oparł się plecami o ścianę i, poddając się sile ciążenia, sunął w dół, aż przysiadł w kucki.- Przecież to właśnie nas czeka, prawda?- Dlaczego pan tak myśli?Dżaff podniósł ręce na wysokość twarzy.Rany nie zasklepiły się.W wielu miejscach dłonie były obgryzione do kości.U prawej dłoni brakowało trzech palców łącznie z kciukiem.- Chwilami widzę to, co widzi Tommy-Ray - powiedział.- Coś nadchodzi.- Czy widzi pan, co to jest? - zapytała chciwie, pragnąc poznać choćby najmniejszy rys natury Iadów.- Czy przynoszą kolorowe koraliki czy bomby?- Nie, tylko straszną noc.Wieczną noc.Nie chcę na to patrzeć.- Musi pan.Przecież na tym polega rola Artysty.Musi patrzeć, nie odwracając wzroku, nawet jeśli widok jest nie do zniesienia.Pan jest Artystą, Randolphe.- Nie, nie jestem.- Przecież to pan otworzył czeluść.Nie twierdzę, że pochwalam pana metody.Nie pochwalam.Ale to pan dokonał czegoś, na co nikt inny się nie poważył.I może nikt inny nie zdołałby tego dokonać.- Kissoon wszystko to sobie zaplanował powiedział Jaffe.Teraz to rozumiem.Zrobił ze mnie swojego pachołka, a ja nic o tym nie wiedziałem.Wykorzystał mnie do swoich celów.- Nie sądzę - sprzeciwiła się Tesla.- Nie sądzę, żeby nawet on potrafił uknuć tak skomplikowaną intrygę.Skąd mógłby wiedzieć, że pan i Fletcher odkryjecie nuncjo? Nie, to co się panu przytrafiło nie było wynikiem intrygi.Był pan wykonawcą własnej woli, nie woli Kissoona.Władza należy do pana.I na panu spoczywa odpowiedzialność.Na tym zakończyła argumentację i zamilkła na chwilę, nie tylko dlatego, że była wyczerpana.Jaffe nie podjął dialogu.Patrzył dalej w przygasający blask niby - ogniska, a potem popatrzył na swoje dłonie.Upłynęła dłuższa chwila, nim się odezwał:- Przyszła tu pani po to, by mi o tym powiedzieć?Tak.I niech mi pan nie mówi, że przyszłam na darmo.Czego pani ode mnie oczekuje?- Niech pan nam pomoże.- Sprawa jest przegrana.- Pan otworzył otchłań i pan może ją zamknąć.- Nawet się nie zbliżę do tamtego domu.- Myślałam, że pragnął pan zdobyć Quiddity.Że przedostanie się tam jest celem pańskiego życia.- Myliłem się.- Przeszedł pan przez to wszystko tylko po to, by stwierdzić, że się pan pomylił? Dlaczego zmienił pan zdanie?- Tego pani nic zrozumie.- A może jednak.Popatrzył na ognisko.- Już po nich - powiedział.- Kiedy zgaśnie to światełko, pogrążymy się w zupełnych ciemnościach.- Muszą być jakieś drogi wyjścia.- Owszem, są.- Więc wydostaniemy się stąd.Ale przedtem.przedtem.niech mi pan powie, dlaczego się pan rozmyślił.Zastanawiał się leniwie, co jej odpowiedzieć, czy też - czy w ogóle jej odpowiadać.Potem powiedział:- Kiedy dopiero rozpoczynałem poszukiwania Sztuki, wszystkie poszlaki wskazywały na jakieś skrzyżowanie.Nie, nie wszystkie, ale wiele z nich.Tak, wiele.Te, które uważałem za choć trochę sensowne.Szukałem więc tego skrzyżowania.Sądziłem, że tam znajdę odpowiedź na moje pytanie.Potem Kissoon wciągnął mnie do swojej Pętli i myślałem sobie: oto on, ostatni ze Szkoły, w chacie stojącej pośrodku pustkowia.Nie było tam żadnego skrzyżowania.Musiałem się więc pomylić.I wszystko, co się zdarzyło od tamtej pory - w Misji, w Grove.żadne z tych zdarzeń nie rozegrało się na skrzyżowaniu.Widzi pani, potraktowałem to pojęcie dosłownie.Zawsze wszystko brałem dosłownie.Liczyło się tylko to, co fizyczne.Konkretne.Fletcher myślał o przestworzach, o niebie, a ja - o władzy i erekcji.On snuł swoje marzenia z ludzkich umysłów, a ja korzystałem z ich flaków i potu.Zawsze myślałem konkretami.I przez cały ten czas.- w jego głosie narastało wzburzenie, nienawiść skierowana przeciw samemu sobie - i przez cały ten czas byłem jak ślepy.Dopiero gdy posłużyłem się Sztuką, zrozumiałem, czym jest to skrzyżowanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •