[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wówczas zrozumiała, żeodniosła zwycięstwo.- Ma pan słuszność, Jolival.No tak.zawsze ma pan słuszność.Wyjeżdżamy! Tylko dokąd? Za godzinę się rozwidni.Jolival milczał przez chwilę i Marianna domyśliła się, że próbujeznalezć słowa, które by jak najmniej mogły rozsierdzić drażliwegoAmerykanina.Powziąwszy wreszcie decyzję, mruknął z zadumą, jakbygłośno myślał:- Sądzę, że najlepiej by było.pojechać w głąb Rosji.Na przykład wkierunku Moskwy.Po przyjezdzie tutaj dowiedzieliśmy się, że WielkaArmia przekroczyła granice Litwy i maszeruje na święte miasto Rosjan!Najkorzystniejszą dla nas możliwością jest dotrzeć do niej i.290RS Jason wprawdzie najeżył się, ale jego reakcja nie była tak gwałtowna,jak się Marianna obawiała:- Dotrzeć do armii Napoleona? Czy pan rozum postradał, Jolival?- Nie sądzę.Czy to przypadkiem nie Napoleon jest odpowiedzialnyza to, że i Marianna, i pan wpadliście w kabałę, której opłakane skutkiwciąż ponosicie? Jest wam coś winien, choćby statek, który z Gdańskaczy z Hamburga mógłby was zabrać do Ameryki.Tym razem wypowiedział magiczne słowo i spazmatyczny uściskJasona stopniowo się rozluznił.%7łeglarz oświadczył już niemal pogodnie:- Zwietny pomysł! Ale ja mam lepszy.- Jaki? - szepnęła Marianna, czując, że znów nadciąga katastrofa.- Od Napoleona niczego nie chcę, ale, jak pan słusznie zauważył,potrzebny mi statek, abym mógł wrócić do kraju i wziąć udział wwojnie.Pojedziemy więc w głąb Rosji i w kierunku Moskwy, ale celemnaszej podróży będzie Sankt-Petersburg!- Chce pan przejechać.przez całą Rosję?! Czy zdaje pan sobiesprawę, że to około sześciuset mil?Amerykanin beztrosko wzruszył szerokimi ramionami podworkowatą więzienną bluzą, tak podartą, że ledwie je osłaniała.- I cóż z tego? To przecież tylko dwieście mil więcej, jeśli się niemylę.Pojedziesz ze mną, najmilsza? - spytał czule Mariannę.- Pojadę z tobą bodaj na Syberię, jeśli zechcesz.Ale dlaczego doSankt-Petersburga?- Ponieważ mój ojciec, który wiele w młodości podróżował, nawiązałtam serdeczną przyjazń z pewnym bogatym armatorem, któremupomógł, gdy tamten znalazł się kiedyś w kłopotach.Nigdy niezażądaliśmy spłaty tego długu honorowego, bo też mój ojciec swejprzysługi w ten sposób nie traktował, a ja tym bardziej nie zamierzam siętego domagać, ale niekiedy Kryłow do nas pisywał i wiem, że mipomoże.Wolę przyjąć pomoc przyjaciela niż prosić o nią człowieka,który wysłał mnie do  bagna.Marianna i Jolival wymienili tylko jedno krótkie spojrzenie, lecz to imwystarczyło, by doskonale się porozumieć.Nie od dziś znali upartąnaturę korsarza i wiedzieli, że nie potrafi puścić w niepamięć urazy.291RS Toteż lepiej było nie wspominać o liście cara i zgodzić się na propozycjęJasona.Zwłaszcza że droga do Petersburga wiodła przez Moskwę, a tojuż i tak było całkiem niezle! Gdyby szczęście się do nich uśmiechnęło imogli ów list przekazać Napoleonowi, nic już nie przeszkodziłobyMariannie połączyć nareszcie swój los z mężczyzną, którego sobiewybrała.Aż trudno było uwierzyć, że tak łatwo skapitulował.Znając jegonamiętną miłość do statku, spodziewała się zaciętej walki.Zauważyłajednak, gdy szli do greckiej tawerny po Gracchusa, że spojrzenie Jasonawciąż wędruje ku krańcowi mola.Spostrzegła też, że coraz bardziejzaczyna zwalniać kroku.Przynagliła go łagodnie:- Chodzże! Musimy się pośpieszyć, jeśli chcemy wydostać się z tegomiasta.Już wkrótce będzie dzień.- Wiem! Ale nie potrzebujecie mnie, by wywołać z tawernyGracchusa.Nagle wypuścił ją z objęć i zobaczyła, jak pobiegł w stronę placubudowy nowego arsenału, skąd powrócił niosąc zapaloną lampę.- Czy ma pan krzesiwo? - spytał Jolivala.- Ma się rozumieć! Ałe czyżbyśmy potrzebowali aż tyle światła?- Wiem, że nie! Mimo to proszę mi pożyczyć krzesiwo i.poczekajcie na mnie! Nie zajmie mi to dużo czasu, ale.gdybym niewrócił za pół godziny, wyjeżdżajcie beze mnie.- Jasonie! - zawołała Marianna stłumionym głosem.- Dokąd chcesziść? Pójdę z tobą.Odwrócił się do niej, mocno uścisnął jej rękę, którą następnie włożyłw dłoń Jolivala.- Nie! Zabraniam ci.To, co zamierzam uczynić, to wyłącznie mojasprawa! To mój statek.Tymczasem Irlandczyk w lot pojął, o co chodzi.- Idę z tobą! - wykrzyknął.- A wy czekajcie na nas! ObudzcieGracchusa i spróbujcie znalezć jakikolwiek pojazd nadający się dopodróży.Nie będziemy przecież drałować do Petersburga na piechotę!292RS I natychmiast pobiegł, by dołączyć do Beauforta, którego czarnasylwetka oddalała się w stronę piaszczystego odcinka brzegu, na którymleżały wyciągnięte z wody łodzie.- Co on plecie! - zakrzyknął Jolival, nawet nie starając się ściszyćgłosu.- Pojazd możemy znalezć dopiero w stacji pocztowej przy BramieKijowskiej.Trzeba będzie wrócić wzdłuż falochronu i przejść przez całemiasto.Mogą z tego wyniknąć jakieś kłopoty.Craig przystanął na moment i usłyszeli, jak się roześmiał.- Właśnie! Jeżeli nam się powiedzie, może będziecie mieć mniejkłopotów.Już za chwilę tutejsi ludzie będą mieć huk roboty w porcie.Nie będą sobie nami zawracać głowy.Pośpieszcie się.Po chwili Marianna i Jolival, przejęci nagłym dreszczem grozy,zobaczyli, jak niewielka łódka odbija od brzegu i powoli, cicho zaczynasunąć po czarnej wodzie.- Co oni chcą zrobić? - szepnęła przerażona Marianna.Chyba niezamierzają.- Ależ tak! Mają zamiar podłożyć ogień na  Czarodziejce.Właśnieczegoś podobnego się spodziewałem.Taki żeglarz jak Beaufort niezostawia za sobą swego statku.Chodzmy! My też mamy sporo zajęć.Potem się pani pomodli - dorzucił z niejakim rozdrażnieniem,spostrzegłszy, że splotła dłonie i zaczęła szeptem odmawiać modlitwę.Dom, w którym na parterze znajdowała się grecka tawerna, byłniepozornym budyneczkiem, zaledwie jednopiętrowym.Obok dużegookna przesłoniętego muszarabiją23 znajdowało się znacznie mniejsze,osłonięte prostą okiennicą.Mając nadzieję, że za tą właśnie okiennicąznajduje się pokój młodego paryżanina, Jolival podniósł z ziemi kamieńi z całych sił uderzył nim w okiennicę.Jego przypuszczenia okazały się słuszne, ponieważ w chwilę pózniejotworzyła się ona z lekkim skrzypnięciem i w oknie pojawiła sięrozczochrana głowa.Jolival zawołał cicho:- Gracchusie! To ty?- Tak.Ale kto.- To my, Gracchusie - odezwała się Marianna - pan Jolival i.23muszarabiją - ozdobna drewniana krata (przyp.tłum.).293RS - Panienka Marianna! Słodki Jezu!.Już idę.Kilka sekund pózniej Gracchus Hannibal Pioche padł w ramionaswoich państwa, których wyściskał i ucałował z dubeltówki, widząc wnich w tamtej chwili wyłącznie cudem odnalezionych przyjaciół.A i oniwitali się z nim nie mniej wylewnie, choć Jolival postarał się, byczułości nie trwały zbyt długo.- Posłuchaj, mój chłopcze!.- rzekł stanowczym tonem, kładąc kresszalonym wybuchom radości chłopca, dość hałaśliwej, mimo żewyrażanej szeptem -.nie przyszliśmy tu na pogawędki.Musisz nampomóc.Podczas gdy Jolival udzielał chłopcu pośpiesznych wyjaśnień,Marianna wróciła na brzeg morza.Zaczynało świtać.Wyrazniejzarysowywał się las masztów i białawe grzbiety krótkich fal.Nagłypodmuch wiatru wtargnął pod obszerną pelerynę i załopotał nią jakchorągwią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •