[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.“I co teraz?” - zastanowił się.Nagle rozległ się głośny krzyk.Gordon uniósł głowę i ujrzał w lustrze jakiś ruch.drobna kobieta rzuciła się na znacznie większego wroga, wznosząc nad głowę wielkie krzesło!Surwiwalista odwrócił się błyskawicznie i wystrzelił.Na piersi młodej szabrowniczki wykwitły czerwone plamy.Pad­ła na podłogę.Krzesło potoczyło się do nóg łupieżcy.Gordon usłyszał trzask towarzyszący opróżnieniu maga­zynka karabinu.A może był to tylko szalony domysł.Bez względu na to, czy było to złudzenie czy też nie, poderwał się bez chwili zastanowienia, wyciągnął ręce i zaczął raz za razem naciskać spust swej trzydziestkiósemki, aż wreszcie iglica pięć razy uderzyła w puste, dymiące komory.Jego przeciwnik stał jeszcze.Trzymał już w lewej dłoni następny magazynek, gotowy do wepchnięcia na miejsce.Na maskującej bluzie zaczęły już jednak wykwitać ciemne plamy.Ich wzrok spotkał się nad dymiącą lufą rewolweru.W spojrzeniu bandyty było bezmierne zdumienie.Karabin przechylił się i wypadł z brzękiem z bezwładnych palców.Surwiwalista osunął się na podłogę.Gordon zbiegł po schodach, przeskakując nad poręczą na dole.Najpierw zatrzymał się przy obu mężczyznach, by się upewnić, że nie żyją.Następnie pognał do śmiertelnie rannej młodej kobiety.Widział, że bardzo chce go o coś zapytać, gdy uniósł jej głowę.- Kim.- Nic nie mów - polecił, ocierając strużkę krwi z ką­cika jej ust.Źrenice rozszerzyły się szeroko, niesamowicie czujne na progu śmierci.Oczy kobiety ujrzały jego twarz, mundur oraz naszywkę z wyhaftowanym napisem POCZTA ODRODZONYCH STANÓW ZJEDNOCZONYCH pokry­wającą kieszeń na piersi.Otworzyły się na chwilę szerzej w wyrazie pytania i zdumienia.“Pozwól jej uwierzyć - powiedział sobie Gordon.Ona umiera.Pozwól jej uwierzyć, że to prawda”.Nie potrafił jednak zmusić się do wypowiedzenia tych słów kłamstw, które powtarzał tak często, i które przez tak wiele miesięcy zawiodły go tak daleko.Nie tym razem.- Jestem zwykłym wędrowcem, panienko - potrząsnął głową.Współ.współobywatelem, który próbował przyjść z pomocą.Skinęła głową.Sprawiała wrażenie tylko lekko rozcza­rowanej, całkiem jakby już to było cudem, tylko trochę mniejszym.- Na północ.- wydyszała.- Zabierz chłopca.Ostrzeż.ostrzeż Cyklopa.W tym ostatnim słowie, z którym wyzionęła ducha, Gor­don usłyszał cześć, wierność i ufną wiarę w ostateczne wybawienie.wszystko to zawarte w nazwie maszyny.“Cyklop” - pomyślał otępiały, składając ciało kobiety na podłodze.Miał teraz jeszcze jeden powód, by podążyć za legendą do jej źródła.Nie było czasu na pogrzeb.Karabin bandyty miał tłumik, lecz strzały trzydziestkiósemki Gordona poniosły się echem niczym grom.Pozostali łupieżcy z pewnością je usłyszeli.Miał tylko kilka chwil, by zabrać dziecko i zmykać stąd.W odległości dziesięciu stóp zaledwie stały konie, które mógł ukraść.Na północy zaś kryło się coś, za co młoda, odważna kobieta była gotowa umrzeć.“Jeśli to tylko prawda” - pomyślał Gordon, podnosząc karabin i amunicję wroga.Natychmiast przerwałby swą zabawę w pocztowca, gdyby tylko odnalazł gdzieś kogoś, kto wziął na siebie odpowie­dzialność i naprawdę próbował jakoś zaradzić ciemnemu wiekowi.Zaoferowałby mu swą wierność i pomoc, choć mogły być one niewiele warte.Nawet wielkiemu komputerowi.Rozległy się krzyki.szybko się zbliżały.Zwrócił się w stronę chłopca, który spoglądał na niego z rogu pokoju szeroko rozwartymi oczyma.- No to chodź - powiedział Gordon, wyciągając rę­kę.- Lepiej już stąd znikajmy.4.HARRISBURGTrzymając dziecko na siodle przed sobą, Gordon oddalał się od przerażających wydarzeń tak szybko, jak tylko mógł go ponieść ukradziony wierzchowiec.W przelocie dojrzał, że gonią go na piechotę.Jeden z łupieżców przyklęknął, by dokładniej wycelować.Gordon pochylił się, szarpnął wodze i kopnął konia.Ten parsknął i skręcił błyskawicznie za stojący na rogu obrabo­wany sklep Rexall, w tej samej chwili, gdy pociski o wyso­kiej prędkości roztrzaskały granitową oblicówkę tuż za nimi.Odłamki kamienia pomknęły ze świstem wzdłuż Szós­tej Alei.Gordon gratulował sobie już przedtem tego, że poświęcił trochę czasu, by rozpędzić pozostałe konie, zanim oddalił się galopem.Gdy jednak obejrzał się w tej ostatniej chwili za siebie, ujrzał, że pojawił się kolejny bandyta, na jego własnym kucyku!Na chwilę ogarnął go nierozumny strach.Jeśli mieli jego konia, mogli też zabrać albo uszkodzić worki z korespon­dencją.Odegnał niedorzeczną myśl i skierował rozpędzonego wierzchowca w boczną ulicę.Do diabła z listami! To były tylko rekwizyty.Liczył się fakt, że w tej chwili mógł go ścigać tylko jeden z surwiwalistów.To wyrównywało szanse.Prawie.Szarpnął wodze i uderzył piętami w boki zwierzęcia.Koń pogalopował ze wszystkich sił jedną z milczących, pustych ulic śródmieścia Eugene.Gordon usłyszał tętent innych kopyt.“Za blisko”.Nie zadając sobie trudu, by spojrzeć za siebie, skręcił w zaułek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •