[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Była to niedorzeczna, bezradna pozycja, ale nie ośmieliłam się szarpać.Poruszał się zbyt szybko.Starałam się podnieść głowę, żeby zobaczyć, co dzieje się za nami, ale w ciemności, spoza zasłony moich rozwianychwłosów, nie widziałam zupełnie nic.Nagłe, dość niespodziewanie, ciało Rashida naprężyło się, dokładnie tak, jak ludzkie ciało pod wpływem wielkiegowysiłku, a ja poczułam, jak wypływa z niego niewiarygodna moc.Odbił się od ziemi i przelecieliśmy łukiem w powietrzunad głęboką, pełną ostrych skał i zabójczych spadów przepaścią.Była zbyt szeroka, żeby próbował pokonać ją człowiek,choćby nie wiem jaki ryzykant.Gdybym była sama, zatrzymałabym się.Spojrzałam na drugą stronę przepaści i dostrzegłam, jak nasi prześladowcy wyskakują z zarośli na małą polanępomiędzy krzewami a klifem.Byli czarni jak cień, kształtem przypominali psy, ale mieli siłę niedzwiedzia i prędkośćpantery.Nic naturalnego.Chimery, stworzone przez wyjątkowo utalentowanych i szalonych Strażników Ziemidysponujących potężną mocą.Dwie z nich, poruszające się szybciej niż pozostałe, schyliły się nad krawędzią klifu i spadłyz ulewą kamieni i piachu na skały w dole.Obserwowałam to widowisko, kiedy Rashid po wylądowaniu z naprężonymimięśniami nóg po drugiej stronie przepaści przystanął na ułamek sekundy, a potem znów ruszył biegiem.Po kilku krokach zatrzymał się, pochylił i postawił mnie na ziemi.Cofnęłam się o krok, nie wiedząc, czy warknąćwściekle, czy okazać wdzięczność.Dopiero po chwili dotarło do mnie, dlaczego to zrobił.- No i? - Spojrzał na mnie, unosząc brew.- Jestem na twoje rozkazy, śmiertelniczko.Chwilowo.Dobiegł nas zewsząd metaliczny odgłos przygotowywanej do wystrzału broni.9Rozbłysnęły światła, jasne jak poranek, oświetlając nas z obu stron, a ja dostrzegłam ludzi wychodzących spośród drzew -ubranych w ciemne spodnie, grube czarne kamizelki i granatowe wiatrówki.W większości byli uzbrojeni w strzelby.Pozostali mieli pistolety.Wszystkie wycelowane były w nas dwoje.Dla Rashida nie wydawało się to wielkim wyzwaniem, ale dla mnie.Z mroku wyłonił się agent Ben Turner.On pistolet miał w kaburze.Wyglądał na wyczerpanego, miał sińce pod oczami ibył zły.- Wy tam - odezwał się.- Na ziemię, ręce za głowy.Oboje.Natychmiast! - Przeszył Rashida gniewnym spojrzeniem.-Wiem, że ty się nami raczej nie przejmujesz, ale jeżeli nie posłuchasz rozkazu, zastrzelę ją.Zrozumiano?Rashid skinął głową.Jego dziwnie rozbawiony uśmiech ani drgnął, kiedy klękał z wdziękiem dżinna i zakładał ręce zagłowę.Pózniej spojrzał na mnie w górę, unosząc brwi.- Chyba że wolisz śmierć męczeńską - powiedział.-Oczywiście wybór należy wyłącznie do ciebie.Upadłam na kolana, spoglądając gniewnie na agenta Turnera.Który próbował mnie zabić.Powoli splotłam palce za głową - cielesne z metalowymi - i przyglądałam się, jak skinął na grupę agentów FBI, którzyrzucili się do przodu, pchnęli Rashida i mnie, skuli nam nadgarstki zimną stalą, a pózniej pociągnęli, żebyśmy wstali.Kajdanki miały w sobie coś dziwnego, badałam je, marszcząc czoło.Kiedy sięgnęłam po moc, aby je rozkruszyć, przeszył mnie ostry, bolesny wstrząs.- Nowość - powiedział agent Turner, dziwnie celnie odczytując z mojej twarzy zaskoczenie.- W ciągu kilku ostatnichlat opracowaliśmy parę sztuczek.Niektórzy z nas nie byli przekonani co do tego, że Strażnicy mają dla naszego krajuogromne znaczenie.Za dużo w ich działaniu egoizmu, korupcji i niespodzianek.Opracowaliśmy środki zaradcze.To jeden znich.Jeżeli zechcesz użyć swojej mocy, zostaniesz porażona.Im większa moc, tym większy wstrząs.Lepiej więc niczegonie próbuj.Wierz mi.- My - powtórzyłam.- Nie jesteś zatem lojalny wobec Strażników.- Podwójny agent.- Wzruszył ramionami.- Szpieguję Strażników dla FBI.I FBI dla Strażników.Ale tylko w jednąstronę robię to naprawdę i jest to FBI.Jeżeli chodzi o mnie, uważam, że gdyby jutro zniknęli wszyscy Strażnicy Ziemi,28570 żyłoby się nam o niebo lepiej.A skoro już o tym mowa.- Wyciągnął rękę, pomacał grzbiet mojej skórzanej kurtki iznalazł listę.Nie!Usiłowałam z nim walczyć, ale w kajdankach nic nie mogłam zrobić.Poddałam się, dysząc, a on wyjął szkatułkę zmojej kieszeni.Uśmiechnął się i zaczął szukać zamka, żeby ją otworzyć.Zamka nie było.Zasklepił się sam w doskonałą, twardą skorupę, jak utwardzona kość słoniowa.Po chwili bezowocnegoopukiwania szkatułki, Turner wrzucił ją sobie do wewnętrznej kieszeni kurtki.- To sprawa dla techników - stwierdził.- Już oni wymyślą, jak się dostać do środka.A kiedy już będziemy mieli listę,zaczniemy tym wszystkim efektywnie kierować.- %7łeby powstrzymać uprowadzenia?- Na początek - powiedział.- Poza tym możemy zacząć kierować Strażnikami zamiast pozwalać im korzystać znieograniczonej pomocy rządowej i pieniędzy rządu.Jego problemy ze Strażnikami, prawdę powiedziawszy, nie były moim zmartwieniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •