[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Czy po to wypuszczono cię z klatki?  upominali proboszcz i balwierz.Ale on nikogo nie słyszał, gdyż wzywało go powołanie.Wstrzymawszy Rosynanta, który zarył się kopytami w piach o krok przed procesją, DonKichot ostrym głosem zażądał: Uwolnijcie natychmiast tę szlachetną damę, której smutek dowodzi, że jesteście jejporywaczami i krzywdzicielami! Ja, Rycerz Posępnego Oblicza, po to żyję na świecie, bykrzywdy naprawiać, zniewolonych wyzwalać, a na zatwardziałych łotrach mścić się bezlitości!109 Pokutnicy zatrzymali się, ledwie ich najechał; teraz jednak, usłyszawszy te szalone słowa,roześmiali się i chcieli ruszać dalej; rozgniewany taką krnąbrnością z podniesionym mieczemrzucił się na dzwigających feretron.Jeden z pokutników zastawił mu drogę potężnymdrągiem, który przyjął na siebie cios Donkichotowego miecza rozłupując się na dwoje.Tejczęści wszakże, która została w rękach pokutnika, starczyło, by zadać rycerzowi wzajemnycios, i to taki, że nieszczęśnik zwalił się z Rosynanta na ziemię i leżał bez ducha.Jegozwycięzca, przerażony, że zabił człowieka, odrzucił drąg i czmychnął w pole, ani sięoglądając.Procesja ruszyła dalej, śląc przed sobą ryczenie trąb, żałośniejsze niż przedtem.Ale jeszcze żałośniejszy był płacz Sancza Pansy nad ciałem pana, którego uznał zanieżywego. O, najlepszy z błędnych rycerzy, jakim kiedykolwiek służyłem, chociaż, prawdępowiedziawszy, żadnemu innemu nigdy nie służyłem  zawodził Sanczo. O, dumo całej LaManczy, całej Kastylii, co ja mówię, całego świata, który zaroi się, gdy ciebie zabraknie, odzuchwałych i nie lękających się kary łotrów.O, najhojniejszy królu, który za moją służbęprawie że podarowałeś mi już cudowną wyspę.Biada ci, zabitemu, biada mnie, sierocie, biadacałej ludzkości, bo jakże może ona istnieć bez ciebie?Tak lamentował Sanczo Pansa nad ciałem Don Kichota, aż urwał, bo Don Kichot nagleotworzył oczy.110 Rozdział trzydziesty drugi, w którym Don Kichot, zmęczony iranny, ani po raz pierwszy, ani po raz ostatni, wraca z wyprawrycerskich w domowe progi Nie płacz, mój wierny Sanczo  takie były pierwsze słowa Don Kichota, kiedy się ocknął nie płacz, Sanczo, bo jeszcze żyję, chociaż nie powiem, żeby rodzaj życia, jaki wiodę w tejchwili, sprawiał mi osobliwą przyjemność. Ale jednak żyjecie, wasza wytrwałość  powiedział rozradowany Sanczo  a tonajważniejsze. Obawiam się, że nie zdołam w tym stanie dosiąść Rosynanta  ciągnął Don Kichot pomóż mi zatem wgramolić się na ten wóz zaczarowany. I ja się obawiam, że nic nam innego nie pozostaje, jak wracać do naszej wioski wtowarzystwie tych panów, którzy tyle robią dla waszego dobra, że aż podziw bierze  głośnopowiedział Sanczo, znacznie ciszej dodając:  A jak się wykurujecie, przygotujemy nowąwyprawę, jeszcze obfitszą w sławne czyny i łupy. Tak  potwierdził Don Kichot  poczekamy tylko, aż gwiazdy ułożą się dogodniej wascendencie i descendencie  co mówiąc, wgramolił się przy pomocy Sancza na wóz, nie doklatki już jednak, lecz na wiązkę siana.Proboszcz i balwierz bardzo się ucieszyli, że i rycerz, i giermek wykazują tyle rozsądku.Pożegnano kanonika, który wraz ze świtą pojechał w swoją stronę, umówiwszy sięuprzednio z proboszczem, jak wcześniej Don Fernando, że zostanie powiadomiony, czy udałosię Don Kichota wyleczyć z jego szaleństwa; wszystkim, którzy się z nim zetknęli, jak widać,niezwykle na wyleczeniu tym zależało, jakby choroba Don Kichota wyrzut i cierń stanowiław ich własnym zdrowiu.Aucznicy pobrali należność i też zawrócili; pilno im było do przestępców, mrowiących się,jak wiedzieli, na drogach i w zajazdach Hiszpanii; nie sądzili, że dzięki ich interwencjiprzestaną się mrowić, wcale nie o to zresztą chodziło, ale o to, że bez ich ponuregowkraczanią, grożenia, wołania o posłuch, wyciągania pergaminu z zanadrza odwiecznyporządek owego mrowienia się byłby jakiś niepełny i zakłócony; śpieszyli więc, by sięznalezć na swoim miejscu.111 Wolarz zaprzągł woły do wozu, proboszcz i balwierz dosiedli swych mułów, Sanczo osiołka, a Rosynantowi znowu wypadło odbyć drogę bez jezdzca, na co specjalnie się nieuskarżał.I tak oto wszyscy razem w samo niedzielne południe dotarli do wsi Don Kichota.Jak to wświęto, mieszkańcy wsi, a zwłaszcza mężczyzni, mimo lejącego się z nieba skwaru, tłoczylisię na placu przed kościołem; rozstępując się przed wozem, przypatrywali się leżącemu nasianie Don Kichotowi i kiwali głowami nad jego nadzwyczajną mizerią.Jakiś malec bosonogi pobiegł z nowiną do gospodyni rumianej i siostrzenicy bladej DonKichota; a te, zamiast się po prostu ucieszyć z powrotu zaginionego wuja i pana, swoimzwyczajem jęły wzdychać i ręce załamywać, i żalić się do znudzenia na wszystkiemu winneksięgi rycerskie.Kiedy zaś ujrzały rycerza, wprowadzanego przez przyjaciół i giermka wewrota domostwa, nie wiadomo dlaczego jeszcze większy podniosły lament.W tejże chwili przytoczyła się żona Sancza Pansy, okrągła jak on, tylko dużo niższa, tak żeprzy niej wydawał się mężczyzną słusznego wzrostu. Hej, Sanczo!  zawołała na powitanie. A jakże się miewa nasz osioł? Można powiedzieć  odparł Sanczo  że osioł miewa się lepiej od swego pana. Dzięki Bogu  powiedziała z ulgą Sanczyna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •