[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jej szkolenie również przebiegało w miarę pomyślnie; jak sugerowali Sumiko O'Higgins i doktor Pohn, każdy posiadał moc, przynajmniej w formie uśpionej i utajonej.Mimo szkolenia jej moc ograniczona była do poziomu nadzorcy, choć mogła z niej korzystać bardziej wybiórczo i skuteczniej niż większość nadzorców, których znałem.Ponadto mogli jej jeszcze zaoferować niektóre z metod stosowanych przez czarownice: kiedy opanowały ją emocje, jej moc ulegała zwielokrotnieniu; jednak aby tę moc kontrolować i stosować skutecznie, musiała uzyskać chwilowe wzmocnienie, jakim był ów napój.Nawet wówczas jej moc była głównie mocą niszczącą i bardzo ograniczoną.Ten aspekt całego problemu z początku bardzo mnie martwił, jako że łatwo ulegała ona emocjom i podejrzewałem, iż mogą wystąpić trudności w naszym cielesnym współżyciu.Czasami też tak się zdarzało, jednak nie było to nic poważnego, ponieważ nigdy, nawet podświadomie, nie skierowałaby swej niszczącej mocy przeciw mojej osobie.Jeśli dochodziło do nieporozumień i poważniejszej sprzeczki, byłem w stanie się obronić dzięki chociażby szybkiemu refleksowi.Niemniej od czasu do czasu, kiedy się kochaliśmy i przestawała ona kontrolować na moment swą moc, ziemia rzeczywiście się poruszała.Moc Ti, szczególnie przy mojej pomocy, pozwalała jej tworzyć swe własne ubranie, co było bardzo istotne dla kogoś kto wychował się pośród pionków, gdzie strój był równoznaczny ze statusem społecznym.Co więcej, jej rozumienie mocy Wardena było na tyle głębokie, że mogła pojąć moje problemy i moje frustracje i zastanowić się nad nimi.W rzeczywistości to ona właśnie znalazła ich częściowe rozwiązanie.- Posłuchaj - powiedziała pewnego dnia - problem polega na tym, iż komórki Wardena wędrujące z pyłem i wszystkim, co jest w powietrzu, aż pędzą, żeby pożreć te metalowe przedmioty, prawda?Skinąłem głową ponuro.- A ja nie potrafię tego powstrzymać, bo te metalowe przedmioty, jak je nazywasz, nie posiadają w swym wnętrzu czegoś, z czym mógłbym się porozumieć, nie wspominając już kontrolowania.- Dlaczego więc nie porozmawiasz z tym, co atakuje? - spytała.- Dlaczego nie odwiedziesz ich od ataku?Już miałem odpowiedzieć, iż to zupełnie niedorzeczny pomysł, kiedy nagle zdałem sobie sprawę z tego, że wcale nie jest on taki niedorzeczny.Naturalnie nie w tym sensie, w jakim go ona przedstawiła, ale nagle dostrzegłem klucz do rozwiązania problemu; był tak śmiesznie wręcz prosty, iż doprawdy nie wiem, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem.Przemówić do atakujących komórek.Oczywiście.Skoro jednak atak był ciągły i następował ze wszystkich kierunków jednocześnie, ochrona czegoś, co było wielkości gwoździa zajęłaby cały mój czas i całą energię.Jeśliby natomiast pokryć ten metal jakąś miejscową substancją, a komórki Wardena znajdujące się w owej substancji poinstruować, by powstrzymały się od ataku.Dokonanie tego nie byłoby zadaniem łatwym.W rzeczywistości proces ten byłby niewiarygodnie trudny, ale była to przecież właściwa metoda.Gdyby pomyśleć o zastosowaniu go do jakiejś złożonej maszyny, cała ta sprawa byłaby koszmarem, nie do rozwiązania bez wielu przemyśleń i dużej praktyki.Ludzie z instytutu byli jednak zadowoleni ze mnie.W końcu niewielu było zdolnych do stabilizacji metalu na jakąkolwiek skalę, a ja zrozumiałem, że Konfederacja wiedziała, co robi, wybierając właśnie mnie.Nie przypadkiem zajęto się moją skromną osobą.Domyślałem się teraz, iż podano komputerowi całkowitą dostępną informację na temat Marka Kreegana i na tej podstawie wybrano mnie.Moje życie, moja profesja, poglądy i wszystko inne, były najbliższe jego - i stąd tak wysokie prawodopodobieństwo, iż uzyskam moc władcy.Dowiedziałem się jednak, iż nie byłem jedyną osobą poza Kreeganem, która dysponowała mocą tej klasy.W tej kategorii mieściło się jakieś czterdzieści czy pięćdziesiąt osób.Kreegan bowiem ucieleśniał nie tylko największą potęgę na planecie, ale potęgę, która miała wolę i predyspozycje do rządzenia, oraz zdolność ich wykorzystania.I do tego to wszystko się sprowadzało - nie moc, lecz zdolności i umiejętności.Uświadomiła mi tę prawdę jedna z instruktorek, kiedy zapytała: I cóż, co masz zamiar uczynić ze swą mocą teraz, kiedy już dołączyłeś do kręgu wybrańców? Było to bardzo istotne pytanie.Rzeczywiście dysponowałem teraz mocą, i to olbrzymią.Nie musiałem się już lękać tej planety i jej zawistnych przywódców.Miałem dla kogo i dla czego żyć.Miałem Ti oraz nadzieję na wygodną przyszłość.Jakie jednak były te nasze umiejętności? Ti nauczono prowadzić żłobek i przedszkole, opiekować się małymi dziećmi, a ja zamierzałem wykorzystać te jej umiejętności do opieki nad naszym własnym potomstwem.A cóż takiego umiałem ja sam? Do czego byłem wyszkolony? Do fachowego zabijania.Do rozwiązywania wyrafinowanych technologicznie przestępstw - tu na tej planecie, gdzie technologia nie była problemem.Prawdę mówiąc, jedyne zajęcie, do którego posiadałem odpowiednie kwalifikacje, byłoby podobne do tego, które wykonywał Artur, ale wyzwanie, jakie niosła ze sobą walka dla sportu i dla zabawy moich mocodawców, nie pociągało mnie.W obronie mocodawców lub dla sprawy tak, ale nie po to tylko, by rozładować agresję i dać się wyżyć lubiącym przemoc.Na tym etapie swego życia Marek Kreegan stanął zapewne przed identycznym problemem i doszedł do wniosków, do których i ja powinienem dojść.Byliśmy przecież bardziej podobni do siebie niż pierwotnie sądziłem i nasze losy wydawały się jakoś ze sobą związane.Cóż takiego posiadał on, czego ja nie miałem? Naturalnie, doświadczenie.Sam dotarł do szczytów władzy.Ja byłem już panem, chociaż nie byłem jeszcze ekspertem w żadnej konkretnej dziedzinie.Następnym w hierarchii, formalnie rzecz ujmując, był rycerz.Po rycerzu, książę.A w końcu, jeśli zyskam odpowiednie doświadczenie, z księcia mogę stać się władcą.Po raz pierwszy zacząłem troszeczkę rozumieć Marka Kreegana.Prawdopodobnie nie przybył on na Lilith po to, by ją zagarnąć i kontrolować.Został lordem Lilith, jednym z Czterech Władców Rombu, dlatego iż nie miał kwalifikacji, by robić cokolwiek innego.Choć brzmi to absurdalnie, taka właśnie musiała być prawda.Przypomniały mi się słowa Kronlona: Żaden z nas nie ma wyboru.Minęło dwanaście tygodni od naszego przybycia do dziedziny Moab, a już zacząłem sobie uświadamiać, że niewiele więcej mogą mnie tutaj nauczyć.Następny krok zależał teraz ode mnie, a moje przeznaczenie leżało gdzie indziej.Dowiedziałem się bardzo dużo o sobie samym, ale nie dowiedziałem się prawie nic na temat celu, w jakim mnie tutaj przysłano
[ Pobierz całość w formacie PDF ]