[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Skąd mogłem wiedzieć, jakie są granice możliwości tych zwierząt?  na-rzekał. W ogóle nie wiedziałem, że one rzeczywiście istnieją.Na Ziemi prze-trwały jedynie w legendzie jako zwierzęta mitologiczne.Właściwie nie mamywyboru.Mogliśmy wyruszyć na wschód, ale wtedy znalezlibyśmy się nad sze-ściokątem Lamotien i Yaxa i nie mielibyśmy tam żadnych szans.Następny sze-ściokąt dalej na zachód jest pod wodą i nadaje się tylko dla zwierząt wodnych.188 Musielibyśmy też stoczyć i tam zaciętą walkę.Trasa położona dalej na wschódznajduje się pod Morzem Burz.Ta trasa była jedyną, z jakiej mogliśmy skorzy-stać i musimy się z tym pogodzić. Ale przecież ani dalej, ani wyżej lecieć nie potrafimy  sprzeciwiała się. To prawda. Skinął swą końską głową. Musimy więc ruszyć prosto dotrasy.Myślę, że jest tuż za następnym łańcuchem górskim nie dalej niż trzydzieści,czterdzieści kilometrów stąd.To nasza jedyna szansa.Jeżeli będziemy musieli, topójdziemy, a jeżeli zdołamy, to polecimy.Ruszajmy.Nie mieli żadnego wyboru.Wszyscy jednak byli pewni, że trasa, nawet natakiej wysokości, była miejscem, gdzie nie powinni się pokazywać i gdzie z pew-nością napotkają nieprzyjaciela.Nikt nie wątpił, że rozkazy Sangha i Khutira dlaoddziałów patrolujących trasę były jednoznaczne: zabić wszystko, co będzie ko-rzystać z trasy.Wszystko bez wyjątku, a przecież Ellerbanta była sześciokątemtechnologicznie rozwiniętym i każda broń była tu skuteczna.Nawet Gedemondianin, który czuł się prawie jak w domu na tej wysokościwśród śniegu i zimna, odczuwał niepokój.Nie mieli jednak wyboru.* * *Na trasę natknęli się niespodziewanie.Zagrodziła im drogę potężna ścianaskalna i zdecydowali się wspiąć na szczyt w nadziei, że przynajmniej stamtądbędą mogli dostrzec trasę.Okazało się, że osiągnęli więcej.Brazil pierwszy dotarł do szczytu i omal nierunął w przepaść po drugiej stronie.Spojrzał w dół.Przednie nogi zwisały munad przepaścią.Prawie pionowa ściana opadała ponad cztery kilometry w dół ażdo trasy.Wydał z siebie zupełnie końskie rżenie strachu.Inni, choć ostrożnie, pospie-szyli ku niemu.Udało im się wspólnie wciągnąć go poza krawędz i wszyscy razemspojrzeli w dół.Trasę można było ledwie dojrzeć.Chmury, mgła i skały przysłaniały widok.Bez wątpienia była to jednak trasa.Jej fragmenty można było zauważyć w kilkuprześwitach między chmurami daleko, daleko w dole.Dawała się zobaczyć wy-łącznie dlatego, że miała kształt obcy przyrodzie  była idealnie prostą, cienkąjak włos, jaśniejącą linią dostrzegalną jedynie dla wyjątkowych oczu pegazów.Daleko na północy, w przerwach pomiędzy szczytami gór, ujrzeli czarny pasrozciągający się jak okiem sięgnąć ze wschodu na zachód.Była to Bariera Rów-nikowa, droga do Studni za pośrednictwem tras, a równocześnie nieprzekraczalnabariera pomiędzy obcymi sobie światami: Północą i Południem. Czy możecie lecieć w tym wąwozie?  zapytała Agitarianka.189 Brazil i Mavra spojrzeli w dół.Dostrzegli wiatr i prądy powietrzne, oceni-li największe miejsca wąwozu z nieomylnym wyczuciem uskrzydlonych wierz-chowców i prawie równocześnie potrząsnęli głowami przecząco. W żaden sposób  powiedział Brazil za pośrednictwem Gedemondiani-na. Prądy powietrzne są zbyt zdradliwe.W niektórych miejscach wąwóz jestza wąski.Musimy iść wzdłuż krawędzi i poszukać drogi w dół. Wątpię, czy jakakolwiek istota latająca mogłaby przelecieć przez ten wą-wóz  zgodziła się z nim Mavra. Poza tym będziemy stanowić łatwy cel dla każdego, kto znajdzie się nakrawędzi wąwozu  zauważył Brazil. yle się to dla nas skończy, jeżeli ktośbędzie mógł latać na tej wysokości.Ruszyli pieszo.Droga nie była łatwa.Musieli często okrążać trudniejsze miejsca, a nawet co-fać się, żeby utrzymać się w pobliżu trasy.Posuwali się powoli i spędzili zimną,głodną noc na szczycie góry.Po wschodzie słońca sytuacja się nie poprawiła.Temperatura spadła znacznieponiżej zera.Widok zapierał dech w piersiach.Chmury zasłaniały ziemię, doliny,wąwozy i tylko najwyższe szczyty wystawały spośród nich, rozjarzone oślepiają-cymi promieniami słońca.Gdyby lotu nie uniemożliwiał brak tlenu na tak wielkiejwysokości, i tak byłby on ryzykowny, gdyż nie można by znalezć bezpiecznegomiejsca do lądowania.Gedemondianin prowadził.Agitarianka, otulona w ciepłą odzież, jechała nagrzbiecie Brazila.Biała istota dobrze znosiła trudy powietrza.Nie przeszkadzałyjej ani ogromna wysokość, ani zimno.Prowadziła ich niebezpieczną ścieżką znieomylną precyzją.Była ona konieczna, ponieważ jej brak na tej wysokości oznaczałby koniec.Szli jeszcze wolniej niż dnia poprzedniego.Około południa Mavra oceniła, żeprzebyli zaledwie parę kilometrów.Czarna bariera na północy wydawała się wciążtak samo odległa.Dotarli jedynie do kolejnego szczytu wystającego ponad chmu-rami.Brazila ogarniał coraz większy pesymizm.Zaczął zastanawiać się, czy wogóle uda im się dotrzeć do Studni.Nie mieli nic do jedzenia i byli bardzo głod-ni.Wszystkie drogi wydawały im się nieodpowiednie.Obawiali się, że cały planspali na panewce.O zmierzchu byli przygnębieni, czuli się pokonani i oszukani.Chcieli się na-radzić, ale właściwie nie było o czym gadać.Wszyscy mieli takie same ponuremyśli.Każdy wydawał się mówić:  Zawiodłem.Zawiodłem siebie i was.Zawie-dliśmy.Udało nam się przechytrzyć, przewyższyć i pokonać wszystkie siły, jakieZwiat Studnia rzucił przeciwko nam, lecz teraz giniemy, będąc ofiarami nie wro-giej armii czy błędnego planu, ale geografii.Zapadł zmrok.Rozbili obóz, by spędzić kolejną samotną, wietrzną i ciemnąnoc bez jedzenia, a teraz i bez nadziei.190  Zrobiliśmy, co mogliśmy. Brazil starał się ich pocieszyć, chociaż sambardzo pocieszenia potrzebował. Będziemy próbowali tak długo, jak to tylkobędzie możliwe i dopóki będziemy w stanie. Widzę tylko jedno wyjście  powiedziała Mavra. Jutro rano, póki ma-my jeszcze trochę sił, musimy polecieć na dno wąwozu. Jak szeroka jest trasa?  zapytała Prola z niepokojem. Mniej więcej trzydzieści metrów  odparł Brazil po namyśle. Wąwózjest oczywiście nieco szerszy.Nie wiemy jednak, jak daleko w dół będziemy mu-sieli szybować i jakie przewężenia będziemy musieli omijać. Przy pełnym rozłożeniu  zauważyła Mavra  rozpiętość naszych skrzy-deł sięga ośmiu, dziewięciu metrów.Pozostawia nam to niewielką możliwość ma-newru, a przy tych złośliwych prądach wstępujących i zstępujących i w chmu-rach. To był twój pomysł  odparł Brazil. Nie próbuj teraz wpływać na zmia-nę decyzji.To jedyna rzecz, jaką możemy zrobić, a ja nie mam wcale ochoty tegorobić, więc niewiele potrzeba, żebym wybrał śmierć głodową lub z zimna tu, nagórze. A więc jutro koło południa  zgodziła się Mavra skruszona. Będziemywtedy mogli skorzystać z tej niewielkiej ilości światła słonecznego, które przedo-stanie się w głąb wąwozu.* * *Tej nocy spali niespokojnie.Nie chcieli myśleć o dniu następnym.Bali się.Kiedy obudzili się i rozejrzeli, ich nadzieje zostały nadwątlone jeszcze bardziej.Chmury podniosły się wyżej.Cały świat wokół spowiła kłębiąca się biel.Ayknęli po garści śniegu i wyczekiwali, aż słońce lub jakaś zmiana pogodyspowoduje rozproszenie się mgły [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •