[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jurek miał lepszy pomysł, poradził mi iść do wykonawstwa, żeby zrobić uprawnienia budowlane, trzy lata były do tego potrzebne.W pomyśle dostrzegłam sens, poleciałam do centrali PBM „Stolica” na Olesinską.Ruszał właśnie Dom Chłopa, zostałam zatrudniona z miejsca jako personel techniczny i tu mogę sobie pozwolić na szczegóły, bo już dawno temu napisałam cały reportaż z budowy Domu Chłopa.Nie zacytuję go, najwyżej streszczę, inaczej wyszłaby z tego powieść–rzeka.I tak zresztą nie wiem, kto to wytrzyma, ale niech raz wreszcie zostanie wyraźnie powiedziane, co na tym Domu Chłopa robiłam, dotychczas bowiem przy najrozmaitszych okazjach wygłaszano tysiączne brednie.Projektowałam go, byłam kierownikiem budowy i tak dalej.Bzdura kompletna, nic z tych rzeczy! Projektował Pniewski, znajdowałam się w jego grupie na studiach, ale nigdy u niego nie pracowałam, to po pierwsze, po drugie zaś, kierownictwo budowy i personel techniczny to są dwie różne sprawy odległe od siebie o parę pięter.Wchodziłam w skład personelu technicznego i tyle.Reportaż wykazuje, że Jurek Jurkiem i pomysł pomysłem, a równocześnie poszła w ludzi tajemnicza wieść, jakoby wszyscy inżynierowie architekci bez uprawnień budowlanych mieli zostać zdeklasyfikowani.Nie wiem, w kogo się przeistoczyć, może w techników, a może zgoła w kreślarzy.Zaniepokoiło mnie to i tym bardziej postanowiłam uzupełnić kwalifikacje.Początek, okazuje się, był dość skomplikowany.Na wszelki wypadek przyszłam punktualnie na godzinę siódmą i spytałam o kierownika.Uzyskałam informację, że kierownik jest na stropie, o siódmej, do licha…! Udałam się na strop, włażąc nań po deskach, które wydały mi się podejrzanie cienkie, po czym dowiedziałam się, że kierownik wrócił do biura.Wróciłam do biura.Kierownik był szybszy, przez ten czas zdążył znów polecieć na strop.Podążyłam na strop.Po kilku takich kursach nabrałam wprawy, a także zaufania do desek, i wreszcie złapałam go w biurze.Czarujący starszy pan, krewki, pełen wigoru i bardzo przystojny, przyjrzał mi się z wielką rezerwą.— Bardzo lubię kobiety — rzekł szczerze.— Tylko nie w pracy.Co ja z panią zrobię?Zdawałam sobie sprawę, że o wykonawstwie budowlanym nie mam zielonego pojęcia, nie poradziłam mu jednak, żeby mnie na poczekaniu udusił.Wolałam się nie odzywać i siedziałam cicho, wpatrzona w niego z nabożeństwem.Po bardzo długim namyśle zadecydował.— Będzie pani robiła bezety.Nad czym ten człowiek się zastanawiał? Zorientowałam się później, że sytuację w owych bezetach miał akurat przerażającą, Dom Chłopa już szedł, ruszały mu dwie następne budowy, z bezetów zaś odchodzili pracownicy.Dzieweczka imieniem Ania i młodzieniec imieniem Jasio pracowali ostatni tydzień.Nie cały nawet, ostatnie pięć dni, szóstego dnia roboczego zostawał bez ludzi, spadłam mu jak z nieba, powinien był mnie chwycić pazurami i zębami, a on się namyślał…! Świetny fachowiec, przedwojenny przedsiębiorca budowlany, do końca prezentował przedziwne cechy, które ciężko pojąć.Jeszcze dziś nie rozumiem, dlaczego grymasił, ale wtedy, rzecz jasna, o niczym nie wiedziałam.Bezety wystraszyły mnie panicznie.Nie miałam najmniejszego wyobrażenia, co to takiego jest W dodatku z miejsca, po trzech minutach, okazało się, że zajęłam kierownicze stanowisko, mianowicie na poczekaniu zostałam kierownikiem sekcji owych bezetów, a Jasio i Ania stanowili podległy mi personel.Ludzie, ratujcie…!Zaczęłam dyplomatycznie zdobywać wiedzę, z marszu wchodząc do walki z językiem budowlanym.Udało mi się połapać, że nasze zajęcia polegają na obliczaniu zarobków robotników, w tym celu zaś należy posługiwać się cennikami.Zrozumiałam to już po godzinie, potem jednak zaczęło być śmiesznie.Ania i Jasio, bardzo mili i życzliwi, nie prezentowali ogromnej błyskotliwości umysłowej.Na większość moich rozpaczliwych pytań padała odpowiedź:— Nie wiemy, pan Kwapiszewski wie.Nie wiemy, to pan Kwapiszewski sam robił.Cholera wie, jak się pan Kwapiszewski naprawdę nazywał, w reportażu jego nazwisko ukryłam, ale przeklęłam go do siódmego pokolenia.Był poprzednim kierownikiem sekcji bezetów i odszedł z pracy jakoś nagle, unosząc ze sobą tajemnice zawodu.Ania i Jasio podejmowania decyzji i rozwiązywania problemów oczekiwali ode mnie!Zdaje się, że przeżyłam trudny dzień… Usłyszawszy komunikat, iż należy odebrać Kulebiaka i rozbić Majewskiego, skupiłam wszystkie siły ducha i umysłu.Z jakichś przyczyn Kulebiakowi dałam spokój, uczepiłam się rozbijanego Majewskiego.Okazało się, iż Majewski jest to grupowy.W celu rozbicia nie trzeba walić go pałą po głowie, tylko dokonać działań arytmetycznych, cały zarobek jego grupy podzielić na poszczególnych ludzi wedle przepracowanych przez nich godzin.Sprawa prosta i mało skomplikowana, w pełni mieszcząca się w granicach moich możliwości.Zyskawszy tę wiedzę, zadałam Ani pytanie zasadnicze.— No dobrze, co ja powinnam teraz zrobić przede wszystkim? Od czego zacząć? Tak konkretnie? Na co usłyszałam odpowiedź:— Musi pani odebrać klatkę schodową.Znów to odbieranie! Stan ducha i umysłu musiał mi się objawić na twarzy, bo Ania wyjaśniła cierpliwie:— No, musi pani iść i odebrać klatkę schodową.Od cieśli.Reportaż wykazuje, co wtedy pomyślałam.Przeleciało mi przez głowę, że cieśle tę klatkę schodową ukradli, a ja mam im odbierać.Jak? Przemocą…? Wspominam te chwile z rozczuleniem.Wykrzesałam z siebie wielką bystrość, zrezygnowałam z dalszych pytań i zgłosiłam propozycję.— Wie pani co, to może pani zacznie tę klatkę schodową cieślom odbierać, a ja pójdę z panią i zobaczę, jak to wygląda.Ania nie miała żadnych obiekcji.Poszłam z nią na teren budowy i zobaczyłam.Cieśle zaszalowali tę klatkę schodową.Trzeba było ją dokładnie zmierzyć i obliczyć ilość metrów kwadratowych deskowania.To też umiałam, tabliczkę mnożenia znałam na pamięć, nie przestraszyłam się, pojęłam sens określenia.Przy okazji zrozumiałam odbieranie Kulebiaka.Na budowie odbierało się albo ludzi, albo robotę.Kowalczyk ze swoją grupą zabetonował słupy, usunął drewno ze stropu, zrobił coś tam jeszcze.Trzeba sprawdzić co, zmierzyć to, obliczyć, znaczy odebrać Kowalczyka.Kilka różnych grup betonowało strop nad parterem, trzeba odebrać strop nad parterem.Problemy językowe trwały.Sedno rzeczy w tych bezetach zrozumiałam, pojęłam, że bezety jako takie są to po prostu formularze, na których się wypisuje rezultat wszystkich wyliczeń.Dopiero po trzech latach jednakże dowiedziałam się, skąd nazwa „bezety”.Proste, BZ, blankiety zarobkowe.Ania i Jasio, zgodnie z zamiarami, odeszli na inną budowę i po tygodniu zostałam sama.Umiałam już mnóstwo i wiedziałam, co powinnam robić.Poszłam odbierać robotników niewykwalifikowanych, takich, którzy robili najrozmaitsze rzeczy i z którymi było zawsze najwięcej kłopotów.Grupowy powymieniał czynności, sprawdziłam, zapisałam, odczekał, po czym, po głębokim namyśle, rzekł:— A jeszcze suporku nanieślim.— Co…? — wyrwało mi się w zaskoczeniu.— No mówię, suporku nanieślim na strop.Jak z reportażu wynika, ogarnęła mnie zgoła rozpacz.Nie mogłam się przyznać, że pojęcia nie mam, czego oni nanieśli.O takim materiale w życiu nie słyszałam, ani na studiach, ani w Energoprojekcie czegoś podobnego się nie używało.Zastosowałam metodę wypróbowaną.— Chodźmy na ten strop, ja to muszę zobaczyć.Obraził się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •