[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciemnoszare spodniez tropiku noszą prawie wszyscy w pracowni, kto, u diabła, nosi do tego lekkie, dziurkowane, szare buty z włoskimi nosami?! Kto?! Kto od dzisiejszego dnia jest jego śmiertelnym, znienawidzonym wrogiem?! Który z tych wszystkich wstrętnych, odrażających kretynów został wybrany przez piękną Barbarę, nieosiągalną dotychczas dla Lesia! I to aż tak wybrany!.Ach, zobaczyć go, rozpoznać go, a potem go zabić!!!.Ostrożnie, delikatnie, w napięciu, Lesio przesunął się na podłodze, usiłując spojrzeć pod innym kątem i udało mu się to o tyle, że ujrzał kilka centymetrów więcej wszystkich nóg, zaś to, co ujrzał, sprawiło, że czerwona mgła przesłoniła mu oczy.Ogarnięty szałem niewątpliwie zerwałby się z miejsca i niezdolny do zachowania ostrożności naraziłby się na ciężki uraz ciemienia, gdyby nie to, że niezidentyfikowane nogi w szarych spodniach poruszyły się nagle i uczyniły krok w kierunku wyjścia.Zatrzymały się, jakby zapraszająco, następnie uczyniły więcej kroków, a nogi Barbary posłusznie poszły za nimi.Z panującej ciszy Lesio wywnioskował, że znów się zatrzymały.Straszliwe katusze moralne przekroczyły już wręcz jego wytrzymałość, kiedy nagle od strony korytarza rozległy się głosy, a wraz z nimi usłyszał, jak rostają się cztery interesujące go nogi.Odetchnął lżej, odczuł coś w rodzaju nikłej ulgi i pilnie począł wsłuchiwać się w głosy, mając nadzieję odgadnąć właściciela tajemniczych kończyn związanych z Barbarą.Niestety, głosów było kilka, a na domiar złego żadnego z nich Lesio nie umiał rozpoznać.W pracowni znów zapanowała cisza.Pomimo to siedział dalejw ukryciu, wiedząc dobrze, że w myśl ustalonych od dawna zwyczajów, ostatnia wychodząca osoba przyjdzie do jego pokoju zamknąć okno.Siedział tak i siedział całe nieskończone wieki, a ten jakiś ostatni, pracowity półgłówek wciąż nie przychodził i wciąż nie zamierzał opuścić pracowni.Zdrętwiały mu już wszystkie kości, na bazie szaleńczej zazadrości o Barbarę ogarnęło go zniechęcenie, wściekłość i ponura rozpacz, poniechał innych tematów i poświęcił się wyłącznie temu.Zaczął melancholijnie rozmyślać o jej zagadkowym wyborze, wyobrażać sobie wykrycie tego osobnika, mignął mu przed oczami obraz straszliwego mordobicia, blask podziwu na twarzy Barbary, padającej w objęcia zwycięzcy, to znaczy oczywiście jemu, Lesiowi, i te interesujące myśli tak go zajęły, że przestał zwracać uwagę na upływ czasu i niewygodę.Niemal zapomniał, gdzie i po co siedzi.W zamyśleniu wyjął papierosa, włożył do ust, sięgnął po zapałki.- Cholera ciężka! - usłyszał nagle w drzwiach zniecierpliwiony głos naczelnego inżyniera.- Popatrz, Andrzej, znów to samo! Co te ścierwa sobie myślą, wszystkie okna zostawili pootwierane! Zamknij tutaj, a ja pójdę sprawdzić u kosztorysiarzy.Lesio zamarł z zapałkami w ręku.Uprzytomnił sobie nagle, że nie słyszał kroków naczelnego inżyniera, który przecież odezwał się w progu pokoju.Nie stał tu chyba cały czas? I tamtych kroków tamtych nóg we włoskich butach też nie słyszał! Ach, za wszelką cenę musi zobaczyć nogi naczelnego inżyniera! Andrzej zamknął okno i balkon i wyszedł.Lesio tylko na toczekał.Natychmiast wylazł spod stołu i z gorączkowym pośpiechem pod drugim stołem przepełznął na czworakach do drzwi.Ostrożnie, tuż przy ziemi, wystawił głowę i spojrzał.Naczelny inżynier stał w pokoju personalnej przy drzwiach wejściowych i było go widać tylko od góry.Miał wprawdzie ciemne spodnie, ale Andrzej też miał ciemne spodnie, wszyscy, jakby się umówili, nosili takie same spodnie, a butów Lesio w żaden sposób nie mógł dojrzeć! Wciąż na czworakach, z głową wystawioną za drzwi, z głębokim żalem przyglądał się, jak tamci opuścili biuro i zatrzasnęli za sobą zamek.Został sam.Z ulgą podniósł się wreszcie i wyprostował.Do jutra rana miał teraz mnóstwo czasu.Ten czas wlókł się niemiłosiernie.Wytrzeźwiawszy prawie całkowicie Lesio zgłodniał okropnie, o kupieniu czegoś do jedzenia zapomniał, a wychodzić mu się nie chciało.Obszedł całą pracownię, znalazł kawałek starego suchego chleba i nieco zjełczałego masła, zjadł to, popił wodą, następnie zdjął z półki wielki, cepeliowski wazon i pogrążony w nadzyczaj skomplikowanych rozmyślaniach zaczął na nim ostrzyć swój rzeźnicki nóż.Naostrzywszy nóż, wyszukał w szufladzie niezbyt długi kawałek grubego sznura, obejrzał go z pewnym powątpiewaniem i nie widząc na razie sposobu użycia go, odłożył razem z nożem.Do wieczora ciągle wydawało się daleko.Z nudów Lesio podszedł do swojego stołu i obejrzał rozpoczęty rysunek.Z nudów wziął do ręki ołówek i postawił kreskę.Przyjrzał się jej i postawił drugą.Obie kreski znajdowały się na właściwych miejscach i zachęcony tym Lesio jąłkontynuować pracę.Kiedy znów spojrzał na zegarek, dochodziła dziesiąta, a roboczy rysunek szafy był właściwie skończony.Szybko porzucił więc swoje zajęcie, wyszedł z biura, starannie zabezpieczając drzwi przed zamknięciem i udał się na zaplanowaną kolację.Dochodziła północ, kiedy wracał do pracowni, wprawdzie zygzakiem, z trudem i z nieporównanie większym zamętem w głowie, ale też i z miłym poczuciem osiągniętego celu.Nie był wprawdzie pewien, co właściwie stanowiło ów cel, ten drobiazg jednakże nie zaprzątał zbytnio jego uwagi.Męczyło go za to mgliste wrażenie, że normalna droga do biura jest dla niego niedostępna, cieć bowiem niewątpliwie zamknął już bramę i że, wobec tego, będzie musiał przeleźć przez dwa parkany i jedno okno.Zużyty do kolacji alkohol wpłynął na niego dopingująco i dodał mu animuszu.Forsując drugi parkan miał wielką ochotę zaśpiewać gromko, a zarazem rzewnie, i już nawet otworzył usta, zamierzając wydać z nich imponujący ton, w tym momencie jednakże stracił równowagę i zleciał na ziemię, dzięki czemu nieprzeparta ochota do śpiwu uległa zmniejszeniu.Dotarł wreszcie na tyły własnego biura i pozostało mu do zdobycia już tylko okno na klatkę schodową.W chwili kiedy zbliżał się do tego okna, usłyszał szczekanie psa i przypomniał sobie, że cieć ma psa, którego w nocy puszcza wolno na podwórze.Pies wypadł z ciemnej bramy i szczekając przeraźliwie pędził prosto do Lesia [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •