[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ciekawe, jak się będę czuła w areszcie, zatrzymana w charakterzewłamywaczki.Możliwe, że ci ludzie spokojnie śpią, a drzwi zapomnieli zamknąćprzez zwyczajne roztargnienie.Pomacałam ścianę obok futryny i zapaliłamświatło, które dodało mi nieco otuchy.Cisza panowała nadal.Ujrzałam miniaturęprzedpokoju z wnęką kuchenną i otwarte drzwi do pokoju.Na palcach przeszłamdalej i z determinacją, ryzyk-fizyk, zapaliłam następne światło.Po czymzdrętwiałam radykalnie, rażona widokiem.Zwłoki były w całości dostrzegalne i odrazu przemknęło mi przez myśl, że mam wyjątkowe szczęście.Gdyby skądś wystawałasamotna ręka albo noga, niewątpliwie przeżyłabym znacznie większy szok.Wpomieszczeniu panował średni bałagan, meble były zwyczajne, środek pusty, a wrogu, pod niskim regałem z książkami, leżał człowiek, z całą pewnością nieżywy.W gardle urósł mi globus, w plecach dokładnie poczułam ostrze noża, którym godziwe mnie bandyta pozbywający się niewygodnego świadka, nogi mi zmiękły i ogólniebiorąc poczułam się bardzo niewyraznie.Stałam w tym cholernym progu i wszelkimisiłami starałam się oderwać wzrok od nieboszczyka.Po bardzo długiej chwilibłysnęła mi myśl, że przecież mogę stąd zwyczajnie uciec, nie wdając się w żadnezbrodnicze komplikacje.Odrobinę jakby ochłonęłam.Jasne, oczywiście że mogęuciec, ale przedtem bezwzględnie muszę sprawdzić przeklęty telefon.Telefon stał na regale, nad głową zwłok.Należało tam podejść.Najchętniej zamknęłabymoczy, ale bałam się potknąć o którykolwiek z porozrzucanych przedmiotów.Przemogłam się, zebrawszy całą siłę ducha, przelazłam przez bałagan, zbliżyłamdo regału i od razu ujrzałam, że tak.To był ten telefon.Słuchawka leżała nadnim, oparta jednym końcem o wystający bok półeczki, nie przyciskając widełek.Ujęłam ją delikatnie dwoma palcami, położyłam na aparacie, a potem podniosłam.Odezwał się normalny sygnał.Jak było do przewidzenia, złe we mnie wstąpiło.Poniechałam zamiaru ucieczki i wykręciłam numer pogotowia milicji.I w tenprosty sposób ostatecznie wkopałam się w sam środek afery, w której, nic o tymnie wiedząc, od dawna już grałam rolę pierwszej podejrzanej.Major Fertner byłśredniego wzrostu, szczupły, miał żywe, bystre, inteligentne spojrzenie iodstające uszy.Patrzył na mnie ze średnim obrzydzeniem i dość podejrzliwie.-Niech pani od razu powie, czego pani dotykała - poradził mi takim tonem, jakby zgóry wątpił w moją prawdomówność.- Klamki - odparłam z namysłem.- Kontaktu wścianie.Drugiego kontaktu w ścianie.Chodzi panu o to, czego dotykałam ręką czyw ogóle? Bo o futrynę oparłam się plecami.- Ręką, ręką.- Słuchawki.Niczegowięcej.Specjalnie uważałam, a na panów czekałam na schodach.- A drugiejklamki? - Drugiej nie.Drzwi były otwarte.Na oścież.- I twierdzi pani, że go pani nie zna, tego denata? Jest pani pewna?Rozmawialiśmy, siedząc na wannie w łazience nieboszczyka.W pokoju pracowała takzwana ekipa śledcza.Aazienkę, z nie znanych mi przyczyn, zbadano w pierwszymrzucie i teraz obydwoje z majorem mogliśmy się w niej nawet tarzać.- Szczerzemówiąc, nie - wyznałam ze skruchą.- To znaczy, nie jestem pewna.Nazwisko nicmi nie mówi, a co do twarzy, to te fragmenty, które widziałam, wydały mi sięobce.Ale mogę po prostu nie pamiętać.- No dobrze, ale dzwonił przecież dopani, prawda? Musiał mieć pani numer telefonu! No rzeczywiście, chyba musiał.Ciekawe, skąd.Swoją drogą, sytuacja wytworzyła się idiotyczna, obcy człowiekostatnim tchem dzwoni akurat do mnie i zaraz potem korkuje.Kretyństwo.Nie masiły, nikt nie uwierzy, że go w ogóle nie znam, sama bym nie uwierzyła.Majorprzyglądał mi się bardziej podejrzliwie.- Ciekawe dlaczego zadzwonił do pani, anie na przykład do pogotowia albo od razu na milicję - zauważył.- Nie dziwi topani? - Bo ja już mam takie szczęście - odparłam ponuro.- Nic mnie nie zdziwi.Chciałam mieć spokój, więc jasne jest, że muszą mi się przytrafiać właśnie takierzeczy.Z serca panu radzę, niech pan na wszelki wypadek sprawdzi, do kogonależą numery, różniące się od mojego jedną cyfrą.Niedużo tego będzie,wszystkiego raptem dwanaście.- A przyjechała pani tutaj dlatego, że zadzwonił,tak? - No pewnie, że dlatego.Pan by nie przyjechał?- Na pani miejscu z pewnością nie.Trzeba było nie dotykać tej słuchawki,zostawić, jak leżała.Właściwie nie ma żadnego dowodu, że on faktycznie do panidzwonił.- Aż milicją porozumieć się telepatycznie? - Nie, z innego telefonu.- No przecież cały dowcip na tym polegał, że nie miałam pod ręką innegotelefonu! - Wszystko jedno, należało nie ruszać.Rozzłościłam się.- Bo co, bouważa pan, że ktokolwiek uwierzy, że sobie to wymyśliłam? Przyjechałam tak niprzypiął, ni wypiął, bez żadnego powodu? I może nawet sama go zamordowałam? Niemam nic lepszego do roboty, tylko nagle po nocy zrywam się z miejsca i lecęmordować jakiegoś.Jak mu tam? Dutkiewicza.- Waldemara Dutkiewicza.- Którego w ogóle nie znam! Gdybym to sobie wymyśliła, powiedziałabym właśnie,że go znam! Manii takiej dostałam, zabijam obcych ludzi, nowe hobby.! - Ja opani już słyszałem - przerwał mi major znienacka.Zreflektowałam się dośćgwałtownie.Istotnie, zważywszy liczne, niedawne wydarzenia, miał prawo dużosłyszeć.Miał prawo nawet podejrzewać mnie o bardzo dziwne rzeczy.- Pewnie odkapitana Różewicza, co? - mruknęłam z rezygnacją.Major pominął moje pytanie.-To szczególne, że pani ciągle ma do czynienia z jakimiś wykroczeniami -stwierdził z lekkim naciskiem.- Między nami mówiąc, ja osobiście wierzę, że ondo pani dzwonił.Pewno nie bez powodu.Nie odnosi pani wrażenia, że panią ktoś wcoś wrabia? Myśl była nowa i zaskoczyła mnie nieco.Musiałam się nad niązastanowić.Ponieważ jednak mam zwyczaj odpowiadać na wszelkie pytania bezżadnego zastanowienia, spróbowałam zareagować od razu.Wykonałam kilka gestów,przeczących sobie wzajemnie.- Wie pan, że nie.To znaczy, do tej pory nieprzyszło mi to do głowy.Ale kto wie, czy pan nie ma racji.- Ja tego wcalenie twierdzę - powiedział szybko major.- Mnie tylko interesują pani wrażenia.- Co do wrażeń, to jeszcze nie jestem pewna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •