[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Musimy to obejrzeć dookoła.Zygmunt westchnął, ruszając w obchód zamku.W dziwaczną sprawę ducha został wciągnięty natychmiast po przyjeździe do domu ze swojej Szkoły Morskiej.Nie wierzył w ani jedno słowo z wszystkich zasłyszanych opowieści, ale rzecz wydała mu się dostatecznie interesująca, żeby bezpośrednio po jednej podróży udać się w drugą, znacznie bardziej męczącą.Całą drogę studiował listę ofiar i opis wydarzeń, domagając się dodatkowych informacji, dzięki czemu wszyscy dotarli na miejsce rozpaczliwie niewyspani.Na szczęście sprawę zakwaterowania mieli załatwioną.Fotograf okazał się nie tylko przydatny, ale także uczynny.Zadzwonił do dyrekcji PGR, zamówił dla biura dwa pokoje gościnne i zapowiedział przyjazd czterech osób z listem polecającym.Teraz musieli tylko dopełnić formalności, polegających na podpisaniu oświadczenia, iż decyzję w kwestii noclegu w zamku podejmują na własną odpowiedzialność i w razie czego nie będą rościć żadnych pretensji.Oświadczenie podpisał Zygmunt jako jedyny pełnoletni.Rozpakowali rzeczy i wyszli na rekonesans.Panowała odwilż.Brnąc w mokrym, lepiącym się śniegu, potykając się i przewracając na niewidocznych pod nim nierównościach, obeszli budowlę dookoła.Po przeciwnej stronie istotnie znajdował się taras.Zajmował cały środek budynku na wysokości pierwszego piętra, jednym końcem przytykał do poprzecznego, pałacowego skrzydła, drugi zaś stanowiły ozdobne, szerokie schody, schodzące na poziom parteru.Podtrzymywały go słupy, za którymi widać było w głębi zamurowane cegłami otwory dolnych komnat.Podobne kamienne słupy, dość dziwne, bo jakby nie wykończone, wystawały z masywnej balustrady.Kilka z nich miało dekoracyjne kapitele i było połączone ze sobą łukami, reszta sterczała luzem.- Według opisu technicznego nie wiadomo, co to jest - zakomunikowała Tereska.- Albo dawny renesansowy dziedziniec, który się, rozleciał, albo nowy renesansowy dziedziniec, który nie został wykończony.Wszędzie piszą „przypuszcza się” albo „prawdopodobnie”.- Prawdopodobnie wszyscy cierpią na zaburzenia równowagi psychicznej - zaopiniował cierpko Zygmunt.- Tutaj zleciał fotograf - przypomniała Okrętka.Stali i gapili się na dziwaczne słupy z kamienia, aż Januszek przypomniał, że w planach mieli jeszcze nawiązanie znajomości z cieciem.Cięć nazywał się Jesionek, fotograf wypowiadał się o nim bardzo pozytywnie i polecał go jako osobę godną zaufania, co w tym całym morzu niepewności stanowiło pewną pociechę.Znany z fotografii domek pojawił się na końcu ścieżki, która poprowadziła ich od narożnika zamku.Za domkiem widać było ściany parterowej kotłowni z wysokim kominem.Jesionka najpierw usłyszeli, a potem zobaczyli, zajęty był bowiem wygrzebywaniem koksu z wielkiej, pokrytej śniegiem hałdy.Sypał go na taczki.Koks hurgotał, a Jesionek pogwizdywał.Przyjrzeli mu się z zainteresowaniem i stwierdzili, że wygląda sympatycznie, średniego wzrostu, dość gruby, zwalisty, z czerstwą, dobroduszną twarzą i sumiastymi wąsami.Na oko mógł mieć ze 60 lat.Chętnie wdał się w pogawędkę, opierając dłonie na stylisku łopaty i patrząc na nich życzliwie.Przekazali pozdrowienia od fotografa, dowiedzieli się, gdzie tu można robić zakupy spożywcze, po czym zamilkli.Wsparty na łopacie Jesionek przyglądał im się z zaciekawieniem, grono badaczy zaś zastanawiało się, jak by tu taktownie podjąć zasadniczy temat.Za domkiem zagdakała jakaś zapóźniona kura i Okrętka nagle westchnęła.- Mój Boże, jak tu spokojnie! - rzekła tonem cichej tęsknoty.- Jak to przyjemnie tak spokojnie żyć.- Ano, ja tu żyję już prawie czterdzieści lat - odparł żywo Jesionek.- Dzieci we świat poszły, a my tu z żoną.Spokojnie jest, nie powiem, nawet aż za bardzo.Tyle że w tem zamku co i raz to się coś wyprawia.- Co się wyprawia? - zainteresowała się Tereska i gwałtownością wręcz zachłanną.Jesionek sięgnął do kieszeni, powoli wyjął paczkę papierosów, wydłubał jednego i zapalił.Cztery pary oczu patrzyły na niego w napięciu.- To nic nie wiecie? - spytał z lekkim niedowierzaniem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]