[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Karolina, w odniesieniu do biblioteki, miała jak najlepsze chęci i mnóstwo zapału, ale na samym wstępie natknęła się na trudności.Książki stanowi­ły ciężar potężny, a dla niej rola tragarza nie była w owym momencie najstosowniejsza.W obliczu ra­żącego braku służby do pomocy nie miała nikogo, próbowała posłużyć się mężem, wicehrabia jednak­że w uprawianiu lenistwa osiągnął mistrzostwo, mi­gał się artystycznie i wszystkie siły poświęcił, żeby zniechęcić żonę do tej całej roboty.Kochać ją ko­chał, ale pracowitość wstępowała w niego wyłącznie w jednej dziedzinie, natury czysto osobistej, i tu, rzeczywiście, zapał z niego tryskał.Poza tym ni­gdzie.W rezultacie w ciągu całego pobytu Karolina zdo­łała uporządkować dwie półki lektur całkowicie współczesnych, te książki bowiem były lekkie, możliwe dla niej do udźwignięcia.Na tym się skończyło, bo zaraz potem pokłóciła się z teściową wyjątkowo porządnie.Temat kłótni dla hrabiowskiej rodziny był zdecy­dowanie nietypowy.Rzecz poszła o pożywienie.Karolina w ciąży miała apetyt zgoła szaleńczy.Nie jadła, żarła ze łzami szczęścia w oczach, nie tyjąc przy tym.Gdzieś się to w niej podziewało niezauważal­nie, także dla niej samej, w godzinę po posiłku robiła się tak głodna, jakby od tygodnia nie miała nic w ustach.Pomysły jej się przy tym przytrafiały stra­szliwe, w kwietniu domagała się winogron, chodził za nią czerwony kawior i polski barszcz.Na tle pasz­tetu z truflami i zwykłego śledzia prosto z beczki robiła się półprzytomna, normalnie pogodna, weso­ła, żywa i energiczna, gotowa była teraz płakać z gło­du.Rozmaite sery śmierdziały w całym zamku, bo Karolina musiała mieć pożywienie pod ręką, nie mo­gła na nie czekać, nie była w stanie się opanować.Pierogami z kapustą zdezorganizowała całe życie ku­chenne, bo nikt nie umiał ich dobrze zrobić, przez trzy dni szalały po niej wyłącznie jajka faszerowane i serca z karczochów.Ostryg czepiała się pazurami regularnie dwa razy na tydzień.Nie były to koszty, które zubożyłyby rodzinę nieod­wracalnie, pomijając już fakt, że obłędnie żerta dama wniosła wspaniały posag, ale patologicznie skąpa teściowa nie mogła tego znieść i przyszła chwila, kiedy befsztyk po angielsku nieomal wyrwała syno­wej z ust.Dlaczego akurat ten befsztyk ją dobił, a nie na przykład kawior czy łosoś w śmietanie, nie wiado­mo, być może stanowił ostatnią kroplę.Karolina dostała szału, stara hrabina też i zaraz nazajutrz mło­da para wyjechała do Polski.Co wicehrabia przeżył w podróży, karmiąc żonę, ludzkie słowo nie opisze, w każdym razie był zdania, że do samej śmierci tego nie zapomni.Tyle miał jeszcze przytomności umys­łu, żeby do warszawskiej służby pchnąć depeszę z na­kazem przygotowania wystawnego przyjęcia na sie­dem osób, co pozwoliło mu uniknąć strasznych scen w domu.Z tej to przedziwnej przyczyny córka Karoliny, Ludwika, urodziła się w Warszawie i automatycznie zyskała polskie obywatelstwo, a biblioteka w Noirmont znów poszła w zapomnienie.Śmiertelna obraza złagodniała nieco dopiero po kilku latach.Między innymi pojawił się problem szkoły dla dziecka, Ludwika od urodzenia była dwu­języczna, Karolina rozsądnie chciała tę dwujęzyczność zachować, dokładając dziecku jeszcze trzeci ję­zyk, angielski, i nie bardzo było wiadomo, jak tę całą naukę rozwikłać.Wyjątkowo zupełnie teściowa i sy­nowa były tu zgodne w opiniach i Karolina znów zaczęła bywać w Noirmont.Tamże, po dość długiej nieobecności, przybyła Jus­tyna.Nigdy nie żywiła zbyt ciepłych uczuć do aktualnej hrabiny de Noirmont, obdarzającej ją zresztą pełną wzajemnością, teraz zaś antypatia bardzo się wzmo­gła, Karolina bowiem nie omieszkała barwnie przed­stawić matce perypetii spożywczych, które na kilka lat wypędziły ją z zamku.Chichotała co prawda, mocno nimi obecnie rozśmieszona, ale dla Justyny oznaczały one znęcanie się nad ukochaną córką, acz­kolwiek komizm idiotycznej sytuacji również umiała docenić.Hrabina de Noirmont była dla niej postacią ogólnie wstrętną i długo u niej gościć nie miała za­miaru.Póki jednakże była, razem z Karoliną ruszyła na podbój upiornej biblioteki.W pierwszej kolejności wspólnym wysiłkiem od­waliły ów narożnik, od którego Justyna zaczęła przed laty, przeglądając dwie szafy.Trwało to dość długo, bo poszukiwane treści pojawiały się licznie.Kilka dzieł traktowało ściśle o przyrodzie, na ich marginesach widniały liczne notatki, trudne do od­czytania, Justyna znalazła przepis, wedle którego babka leczyła niegdyś jej wietrzną ospę, wzruszyła się niezmiernie i zdecydowała, że wszystko to na­leży porządnie przepisać od razu.Karolina przystała na to chętnie, bo to ona skakała po drabinkach i zdej­mowała ciężkie tomiska, rąk i nóg nie czuła, spokoj­ną pracę pisarską przy stole powitała zatem jako odpoczynek.Justyna jej pomagała, odszyfrowując i dyktując nieczytelne gryzmoły.Zaraz potem natrafiły na trzy ogromne księgi, bę­dące prawdziwymi zielnikami.Na każdej stronie za­suszone kwiaty, liście, owocki i nawet całe gałązki zachowały się zdumiewająco dobrze, czymś tajemni­czym przylepione, opisane częściowo pięknym pis­mem Klementyny, a częściowo bazgrołami, znacz­nie starszymi.Stanęły nad nimi bezradnie, nie wie­dząc, co z tym fantem zrobić i na czym powinno polegać porządkowanie, w końcu zdecydowały się wykonać zwyczajny spis rzeczy.Zajęło im to wszyst­ko przeszło trzy tygodnie, a obejrzały wszak zaled­wie dwie szafy.Przegląd biblioteki zapowiadał się na całe lata.— Prababcia nie miała litości — orzekła Karolina z goryczą.— Może Ludwika dojdzie z tym do końca, albo jej dzieci [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •