[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Więc może pózniej.Na Bonifacego też chała.- Byli w pracy iwrócą dopiero wieczorem - uczyniła przypuszczenie Janeczka.- Wieczór dopierobędzie, jeszcze się nie zaczął.-Z Rafałem załatwiłaś?- Nie, nie było go.- Ale już jest.Idziemy.!O wpół do ósmej wieczorem w okolicy domów na Podchorążych dwanaście parkowały ażtrzy volkswageny.Możliwe, że przyjechali nimi jacyś goście, bo w jednym zmieszkań odbywało się przyjęcie.Okno od ulicy na pierwszym piętrze byłouchylone i dobiegały przez nie odgłosy wesołej zabawy.Dawało się słyszećśmiechy i rozmowy wielu osób, kulturalne, bez wrzasków i głośnej muzyki, alejednak brzmiące jednoznacznie.Co najmniej jeden z tych volkswagenów musiałnależeć do kogoś, czyja obecność na przyjęciu była pewna.Ten odcinekPodchorążych nie miał wylotu na Czerniakowską.Na końcu ulicy znajdowałosięmiejsce na parking.Rafał podjechał tam i zatrzymał swojego malucha.Całąaferą zainteresowany był od początku, a do wzięcia osobistego udziału w imprezienakłoniła go ostatecznie Janeczka.- Takie ćwoki i tumany zdają tę maturę, że ity powinieneś załatwić to bez niczego - rzekła wzgardliwie i nieco gniewnie.-My mamy zamiar nie przejmować się wcale.A niemożliwe, żebyś był najgłupszy zewszystkich ludzi na świecie! Rafał nie czuł się najgłupszy na świecie i słowaciotecznej siostry ogromnie podniosły go na duchu.Pomyślał, że może irzeczywiście uczestnictwo w antyzłodziejskiej akcji maturze zbytnio niezaszkodzi i zdecydował się poświęcić ten jeden wieczór zajęciom zapewne małonaukowym, ale za to zdecydowanie atrakcyjnym.Zatrzymawszy się chwilowo naparkingu, zaczął teraz, wraz z Janeczką, Pawełkiem i Bartkiem, zastanawiać się,jakie miejsce najlepiej wybrać.Teren wokół stwarzał liczne możliwości.Zabudynkami znajdowało się wielkie podwórze ze śmietnikiem, do którego można byłopodjechać.Można było także zostać na parkingu.Można było wcisnąć się w jakiś wolny kawałek trawnika pomiędzy drzewami, albo czatować po drugiej stronieulicy, za stojącą tam furgonetką.Wybór był trudny, nikt bowiem nie wiedział,który z trzech volkswagenów ma zostać ukradziony.- Tutaj to wszystko na nic - zawyrokował wreszcie Bartek.- Na Czerniakowską niewyjadą, muszą tam! Na wszelki wypadek najlepiej u wylotu, bo jakby trzeba byłopojechać za nimi, to stamtąd gotowy start! Wszyscy przyznali mu rację.Rafałpodjechał kawałek z powrotem i ulokował malucha na samym wyjezdzie z tegokawałka Podchorążych, stwarzając sobie możliwość obrania dowolnego kierunku.Wszyscy wysiedli.-Rozejdzmy się - zaproponowała Janeczka.- Każdy gdzieindziej, żeby wszystko było widać.Rafał rozejrzał się dookoła.- Masz rację,wszyscy w kupie to bez sensu.Ja tu zostaję, wsiądę i czekam w wózku.Po to tujestem, żeby w razie czego pojechać za podejrzanym.A wy, jak uważacie.- Dobra,to my - z Bartkiem pod tamten śmietnik - podjął decyzję Pawełek.- Ty maszparasolkę, a ja ciupagę i będziemy na dwóch końcach.- Glin nie widzę -zauważył niespokojnie Bartek.- A coś ty chciał, żeby tu maszerowali środkiem ulicy? Skoro to ma być zasadzka,powinni być pochowani porządnie.- Gdzie Chaber? - spytał Rafał, wychylając sięz samochodu.- Sam się schował od razu - odparła z wyższością Janeczka.- Wie,że trzeba.Nie mam pojęcia gdzie, ale znajdzie się we właściwej chwili.Idę-naten parking, jeden volkswagen tam stoi i będę go miała przed nosem.- Wporządku, rozchodzimy się.Za śmietnikiem było ciemno.Pawełek z Bartkiemznalezli jakieś skrzynki, prawdopodobnie wyrzucone ze sklepu przy Gagarina, iusiedli na nich delikatnie, bo były w nie najlepszym stanie i wydawały się dośćchwiejne.Zmietnik, na szczęście, został niedawno opróżniony, więc bijące zniego aromaty nie przeszkadzały w oddychaniu.- Nie wiem, czy nas nie jest zamało - rzekł Pawełek z troską.- Przydałby się jeszcze jakiś pomocnik.Gadałeś zWiesiem? Bartek westchnął ciężko.- No więc właśnie.Gadałem i coś mi nie klapuje.-Jak to? Bo co?- Myślę i myślę, już od trzeciej przerwy, bo złapałem go od razu, ale nic mi sięnie udaje wymyślić.Jakiś taki on był dziwny.Zaciekawiło go najpierw, niepowiem, strasznie pytał, w co się gra, więc tak mu trochę naszkliłem.A on takwyglądał, jakby go szarpnęło, najpierw w lewo, potem w prawo, i jak milczał, tojuż tak jakoś okropnie.Niby powiedział, że tak, owszem, on też chce, ale mnienie grało i cześć.Usiłował spojrzeć na Pawełka, ale w ciemnościach nie widziałwyraznie jego twarzy.Pawełek milczał mniej okropnie, ale za to z wyraznym przejęciem.- Powinno sięto powiedzieć psu - mruknął wreszcie.- Albo chociaż mojej siostrze.Podejrzane.- Toteż właśnie - przyświadczył Bartek z lekką ulgą, bo dotychczasowy ciężarrozdzielił się na dwie osoby i zaczął go mniej ugniatać.- Mnie się też takwydawało.Podejrzane.Nie umiem ci wytłumaczyć, ale coś mi nie grało strasznie.-Mówiłeś mu o tych zasadzkach?- No coś ty, za jełopa mnie masz? Najpierw ruszyłem sprawę dyplomatycznie, potemjakoś mi się nie spodobało, a potem nabrałem wody w gębę.Namąciłem i tyle.Iteraz nie wiem, nada się ten Wiesio, czy nie? Pawełek spróbował się zastanowić.Sprawę Wiesia należałoby rozważyć, a z jego zachowania wyciągnąć jakieś wnioski.Usiłował uczynić to od razu, ale rozważania kulały.Zdecydowanie brakowało muJaneczki, której straszliwa i nieubłagana logika umiała kroczyć do celunajprostszą drogą.Wiesio zaciekawił się sprawą, to normalne.Bartkowi jednakcoś nie grało i to już było nienormalne.- Oni mają jakieś kółka w rodzinie? -spytał niepewnie.- Mają.Niby to ojca, ale używa jego starszy brat.Wiesia, znaczy, brat.- I coto jest?- Toyota chyba, l- Toyoty mniej kradną.Tak w ogóle to ci się wydało, że on chce, czy że niechce? Bartek z wysiłkiem uściślił swoje wrażenia.- Jeszcze inaczej.Zaciekawiło go niemożliwie, ale jakby się wystraszył.A onstrachliwy nie jest.I dlatego mi nie gra.Było zimno i wilgotno, chociaż naszczęście bezwietrznie.W Pawełku zaczęło się lęgnąć zniecierpliwienie.Czekać wdomu, przy kolacji, w licznym towarzystwie i przy interesującej rozmowie, tozupełnie co innego, niż czekać tutaj, na mokrym zimnie, w kompletnym bezruchu, w dodatku z irytującym i niezrozumiałym Wiesiem na głowie.Ile można.? Popatrzyłna zegarek, wysuwając rękę zza ścianki śmietnika i obracając tarczę do światłalatarni.- O rany, dopiero dwadzieścia minut! A oni mogą przylecieć o północy.Janeczka powiedziałaby mu natychmiast, że o żadnej północy mowy nie ma.Volkswagen związany jest ściśle z przyjęciem, przyjęcie zaczęło się wcześnie iwcześnie się skończy, jutro jest dzień powszedni.Złodzieje muszą zdążyć wtrakcie, nie mogą ryzykować, że gość z volkswagenem wyjdzie i odjedzie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •