[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— O, pan Cust nie pojechał chyba na wyścigi.Nie wydaje mi się, żeby był z takich.Ach, Tom, chyba go ten A.B.C.nie zamorduje? Przecież Doncaster wyznaczył na kolejne miejsce.— Staremu nic nie grozi.Jego nazwisko nie rozpoczyna się na „D”.— Za to mógł być zamordowany poprzednim razem.Był w Torquay, bardzo niedaleko Churston, gdzie popełniono poprzednią zbrodnię.— Był w Torquay?… Dziwny zbieg okoliczności, prawda? — Tom roześmiał się beztrosko.— Ale w Bexhill nie był chyba w czasie drugiego morderstwa?Lili zmarszczyła brwi.— Wyjeżdżał z domu.Tak, dobrze sobie przypominam, że go nie było.Zapomniał wziąć kostium kąpielowy, który mama dla niego cerowała.Mama wtedy mówiła: „Ach, pan Cust wyjechał wczoraj bez kostiumu kąpielowego!” A ja na to: „Kto by się tam przejmował kostiumem kąpielowym.W gazetach jest o okropnym morderstwie.W Bexhill uduszono jakąś dziewczynę”.— No, jeżeli staremu potrzebny był kostium kąpielowy, na pewno jechał nad morze.Ach, Lili — znowu roześmiał się głośno — cóż by to była za historia, gdyby twój stary bzik był tym mordercą!— Biedny pan Cust? On nie skrzywdziłby nawet muchy — uśmiechnęła się dziewczyna.Umilkli.Na pozór zajęci byli tylko tańcem i sobą, ale w podświadomości ich coś zaczynało kiełkować.Rozdział XXIIIDoncaster 11 wrześniaDoncaster!Do końca życia będę pamiętał ten jedenasty września.Ilekroć widzę w gazecie wzmiankę o gonitwie Saint Leger, umysł mój wraca bezwiednie nie do wyścigów, lecz do morderstwa.Kiedy wspominam swoje własne wrażenia, najbardziej dręczy mnie poczucie zupełnej bezradności.Na miejscu byliśmy wszyscy: Poirot, ja, Clarke, Fraser, Megan Barnard, Tora Grey i Mary Drower, a w gruncie rzeczy nikt z nas nie mógł nic zrobić.Budowaliśmy zamki na lodzie żywiąc mglistą nadzieję, że ktoś z nas rozpozna w wielotysięcznym tłumie twarz lub sylwetkę widzianą przelotnie raz, i to dwa albo trzy miesiące wcześniej.Prawdę rzekłszy, trudności były jeszcze większe.Spośród nas jedna tylko Tora Grey mogłaby rozpoznać zbrodniarza.Chłód jej poczynał topnieć pod wpływem napięcia.Zniknęła gdzieś energia i opanowany sposób bycia.Siedziała załamując ręce i bliska płaczu mówiła nerwowo do Poirota:— Przecież ja wcale na niego nie patrzyłam.Ach, dlaczego, dlaczego? Jaka ja byłam głupia! Polega pan na mnie, a ja zawiodę i pana, i wszystkich! Jeżeli nawet zobaczę go tutaj, mogę go nie poznać.W ogóle mam złą pamięć wzrokową.W swoim czasie Poirot w rozmowach ze mną dawał wyraz swojemu dość krytycznemu nastawieniu do tej dziewczyny.Obecnie jednak okazywał jej tylko łagodną życzliwość.Był może nawet zanadto serdeczny, co naprowadziło mnie na myśl, że na cierpienia pięknych dziewic jest równie wrażliwy, jak ja.— Spokojnie, spokojnie, ma petite* — mówił gładząc ją po ramieniu.— Proszę, bez histerii.Na to nie możemy sobie pozwolić.Jeżeli pani zobaczy tego człowieka, na pewno go pani pozna.— Skąd taka pewność?— Powód mam nie jeden.Przede wszystkim ten, że czerwone musi nastąpić po czarnym.— Co ty pleciesz, Poirot? — zdziwiłem się.— Mówię językiem stołów gry.W rulecie może być długa seria czarna, lecz w rezultacie los musi paść na czerwone.To matematyczna teoria prawdopodobieństwa.— Chcesz powiedzieć, że szczęście się odwraca?— Nie inaczej.Chcę też powiedzieć, że graczowi brak często rozumnego przewidywania.A morderca to przecież gracz najwyższej klasy, bo ryzykuje nie pieniądze, lecz życie.Gracz wygrywa i myśli, że będzie wygrywał nieustannie.Nie odchodzi od stołu gry z pełnymi kieszeniami.Tak samo w zbrodni.Morderca, któremu się udało, nie może uwierzyć, że w przyszłości szczęście może go zawieść.Jedynie sobie przypisuje całą zasługę.A mówię wam, mes amis*, że nawet najstaranniej przygotowana zbrodnia nie może się udać bez przysłowiowego łuta szczęścia.— Czy nie posuwa się pan za daleko w tym twierdzeniu? — Franklin Clarke miał pewne wątpliwości.— Nie, nie.Może to być tylko jeden łut szczęścia, ale musi działać na korzyść mordercy.Proszę się zastanowić: przecież ktoś mógł wejść do trafiki pani Ascher w momencie, gdy morderca stamtąd wychodził.Temu komuś mogło przyjść do głowy, aby zajrzeć za kontuar, a wówczas zobaczyłby zwłoki i albo z miejsca ujął zbrodniarza, albo mógłby dać tak dokładny jego rysopis, że policja ujęłaby go bez trudu.— Tak, naturalnie, to możliwe — przyznał Clarke.— Z pańskich wywodów wynika, że każdy morderca musi grać na los szczęścia.— Niewątpliwie.Morderca jest zawsze hazardzistą.I jak ogół hazardzistów, nie zdaje sobie sprawy, kiedy powinien przestać grać.Po każdej zbrodni wzrasta jego dobre mniemanie o własnych zdolnościach.Maleje za to poczucie proporcji.Przestaje myśleć: byłem sprytny i miałem szczęście.Myśli po prostu: byłem sprytny.Rośnie w nim wiara we własny spryt.No i, mes amis, kulka idzie w ruch.Kończy się seria koloru.Krupier ogłasza numer i woła: „Rouge!*” tym razem.— Sądzi pan, że tak będzie i w naszej sprawie? — zapytała Megan i z zastanowieniem zmarszczyła brwi.— To musi nastąpić wcześniej lub później.Do tej pory los sprzyjał zbrodniarzowi.Któregoś dnia musi uśmiechnąć się do nas.Mam wrażenie, że zwrot już nastąpił.Za początek uważam sprawę pończoch.Teraz wszystko, zamiast jak dotychczas iść po jego myśli, zacznie zbrodniarza zawodzić.Wtedy on również zacznie popełniać omyłki.— Muszę przyznać, że dodaje nam pan ducha — stwierdził Franklin Clarke.— A bardzo nam potrzeba takiej zachęty.Od rana dręczy mnie poczucie tragicznej bezradności.— Mnie także wydaje się mało prawdopodobnym, abyśmy mogli dokonać czegoś o praktycznym znaczeniu — podtrzymał go Donald Fraser.— Nie bądź defetystą, Don! — zgromiła go Megan.— A ja twierdzę, że nic nie wiadomo — wtrąciła mocno zarumieniona Mary Drower.— Ten piekielnik jest w Doncaster.My też tutaj jesteśmy.Ostatecznie ludzie spotykają się nieraz w najdziwniejszy sposób.— Ach, gdybyśmy dysponowali lepszymi środkami! — westchnąłem.— Nie zapominaj, Hastings — odpowiedział Poirot — że policja robi wszystko, co możliwe w granicach zdrowego rozsądku.Zmobilizowano silne rezerwy.Zacny inspektor Crome może mieć irytujący sposób bycia, ale to bardzo zdolny i energiczny oficer.A pułkownik Andersen, komendant policji w tym hrabstwie, jest prawdziwym człowiekiem czynu.Cale miasto, a zwłaszcza teren wyścigów, są obserwowane i patrolowane.Co krok będziemy spotykać agentów po cywilnemu.Niemało też zrobiła kampania prasowa: w porę ostrzegła ludność.— Jestem prawie pewien — powiedział Donald Fraser — że tym razem A.B.C.nie odważy się spróbować.Musiałby być szaleńcem!— Niestety, on jest szaleńcem — odparł sucho Clarke.— Jak pan sądzi, Poirot, czy zrezygnuje dzisiaj, czy będzie chciał postawić na swoim?— Moim zdaniem jego obsesja działa tak silnie, że będzie musiał spełnić swoją obietnicę.Gdyby zrezygnował, przyznałby się do porażki, a na to nie przystanie nigdy jego szaleńczy egoizm.Opinię tę podziela doktor Thompson.Cała nasza nadzieja w tym, że zbrodniarz zostanie ujęty w chwili ataku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]