[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pewnego ranka złapano na zewnątrz siedmiu z nich.Następnego dnia zebrano nas, cały obóz, na apelu.Schwytanych Jawajczyków posta­wiono pod ścianą i rozstrzelano.Bez żadnych ceregieli, na oczach nas wszystkich.Ciała pogrzebano z wojskowymi honorami tam, gdzie padły.Potem wokół mogił Japoń­czycy założyli ogródek.Posadzili kwiaty, ogrodzili cały teren płotkiem z białej liny i postawili tabliczkę.Na tab­liczce napisano po malajsku, japońsku i angielsku: “Tu spoczywają polegli za ojczyznę”.- Wygłupiasz się!- Wcale nie.A najdziwniejsze jest to, że Japończycy wystawili przy tych grobach wartę honorową.Od tej pory wszyscy bez wyjątku japońscy strażnicy i oficerowie salu­towali, przechodząc obok tego “świętego miejsca”.I to w czasach, kiedy na widok japońskiego szeregowca jeńcy wojenni musieli natychmiast wstawać i kłaniać mu się.Jeżeli ktoś tego nie zrobił, dostawał w głowę kolbą kara­binu.- Kupy się nie trzyma.Ten ogródek i salutowanie.- A dla nich owszem.Taka jest wschodnia umysłowość.Dla nich to wszystko majak najbardziej sens.- Gdzie tu sens? To bzdura!- Dlatego właśnie ich nie lubię - powiedział w zamyś­leniu Marlowe.- Budzą we mnie lęk, bo nie ma takiej miarki, którą można by do nich przyłożyć.Oni nigdy nie reagują tak, jak powinni.Nigdy.- Nie zastanawiałem się nad tym.Wiem za to, że znają wartość pieniądza i że na ogół można im ufać.- Mówisz o interesach? - Marlowe roześmiał się.-Cóż, nie zastanawiałem się nad tym.Ale jako ludzie.Byłem świadkiem jeszcze jednej historii.Też na Jawie, w Bandungu, ale w innym obozie.Przerzucali nas tam bez przerwy z miejsca na miejsce, nie tak jak tu, w Singa­purze.Był tam japoński strażnik, jeden z tych lepszych.Nie dokuczał nam jak inni.Nazywaliśmy go Słoneczko, bo ciągle się uśmiechał.No więc, ten Słoneczko kochał psy.I kiedy robił obchód obozu, zawsze szło za nim kilka.Jego ulubieńcem był owczarek, suka.Któregoś dnia suka urodziła małe, śliczne szczeniaki, jakich w życiu nie widziałeś, i Słoneczko był chyba najszczęśliwszym Japończykiem pod słońcem.Śmiał się, tresował je i bawił się z nimi.Kiedy nauczyły się chodzić, zrobił dla nich smyczki ze sznurka i obchodził obóz, a one na sznurku maszerowały za nim.Pewnego razu, właśnie w czasie takiego spaceru, jeden ze szczeniaków usiadł.Szczeniak jak to szczeniak, zmęczy się i siada.Słoneczko pociągnął go kawałek po ziemi, a potem mocno szarpnął.Szczeniak zaskowyczał, ale nadal siedział.Marlowe urwał i skręcił papierosa.Potem ciągnął:- Słoneczko schwycił mocno sznurek, na którym był uwiązany szczeniak, i zaczął nim kręcić w powietrzu.Zakręcił tak kilkanaście razy, zaśmiewając się, jakby to był najlepszy kawał na świecie.A kiedy skowyczący szczeniak nabrał prędkości, zakręcił nim jeszcze jeden, ostatni raz i puścił sznurek.Szczeniak przeleciał w powie­trzu chyba z pięćdziesiąt metrów.A kiedy spadł na ziemię, twardą jak skała, pękł niczym dojrzały pomidor.- Skurwysyn!Po chwili Marlowe podjął opowieść.- Słoneczko podszedł do szczeniaka.Spojrzał na niego i rozpłakał się.Któryś z naszych wziął łopatę i pochował to, co zostało ze zwierzaka, a Słoneczko przez cały ten czas rwał na sobie z żalu ubranie.Kiedy grób był już wyrównany, przestał płakać, przetarł oczy, dał tamtemu paczkę papierosów, potem przez pięć minut obrzucał przekleństwami, ze złością walnął go kolbą karabinu w pachwinę, potem skłonił się przed mogiłą, pokłonił się temu, którego uderzył, i odmaszerował rozpromieniony i szczęśliwy z resztą szczeniaków i psów.Król z niedowierzaniem potrząsnął głową.- Może był nienormalny.Może miał syfa.- Nie, nie Słoneczko.Japończycy czasami zachowują się jak dzieci, ale mają ciała i siłę dorosłych.Po prostu patrzą na świat oczami dziecka.Ich obraz świata, dla nas przynajmniej, jest wykrzywiony i zniekształcony.- Słyszałem, że po kapitulacji na Jawie było ciężko -powiedział Król.Nie chciał, żeby Marlowe przerwał opowieść.Prawie godzinę skłaniał Anglika do mówienia.Pragnął, żeby czuł się przy nim swojsko.- Pod pewnymi względami.W Singapurze znajdowało się ponad sto tysięcy wojska, tak że Japończycy nie mogli sobie za dużo pozwalać.Nadal istniała hierarchia woj­skowa, a wiele oddziałów zachowało swój pełen stan.Japończycy parli wtedy ostro na Australię i niewiele ich obchodzili jeńcy wojenni.Byleby tylko nie sprawiali kło­potów i sami organizowali dla siebie obozy.Na Sumatrze i na Jawie przez jakiś czas było tak samo.Japończycy planowali, że zajmą Australię i wtedy wyślą tam nas wszystkich jako niewolników.- Zwariowałeś - rzekł Król.- Ależ skąd.Powiedział mi to pewien japoński oficer, kiedy mnie schwytano.Ale po załamaniu się ofensywy na Nowej Gwinei Japończycy zaczęli robić porządki na tyłach.Na Jawie było nas niewielu, więc mogli sobie po­zwolić na brutalność.Powiedzieli nam, że my, oficerowie, nie mamy honoru, bo daliśmy się wziąć do niewoli, wobec czego nie uważają nas za jeńców wojennych.Zgolili nam włosy i zakazali nosić oficerskie insygnia.Po pewnym czasie pozwolili nam znów “stać się” oficerami, ale nigdy nie przywrócili nam prawa do noszenia włosów.- Mar­lowe uśmiechnął się.- A ty jak tu trafiłeś?- Paskudna historia, jak wszystkie.Pracowałem przy budowie lotniska, na Filipinach.Musieliśmy się stamtąd prędko wynieść.Pierwszy okręt, którym mogliśmy się zabrać, płynął właśnie tutaj, więc wsiedliśmy na niego.Myśleliśmy, że w Singapurze będzie bezpiecznie jak w Forcie Knox.Ale zanim dopłynęliśmy, Japończycy przeszli już prawie Johore.Wybuchła straszna panika i wszyscy zabrali się stąd ostatnim konwojem.Uważałem, że to za duże ryzyko, i zostałem.Konwój rozbito w puch.A ja ruszyłem głową i żyję.Giną najczęściej durnie.- Gdybym ja znalazł się w takiej sytuacji, chyba nie byłbym na tyle rozsądny, żeby nie popłynąć - rzekł Mar­lowe.- Musisz o siebie dbać, Peter.Nikt inny tego za ciebie nie zrobi.Marlowe długo zastanawiał się nad tym, co usłyszał.Nocne powietrze przecinały urywki rozmów, czasem wybuch gniewu, szepty, stale obecne roje komarów.W od­dali nawoływały się posępnie syreny okrętowe i szeleściły palmy, rysujące się ostro na tle mrocznego nieba.Z pió­ropusza jednej z nich oderwał się zeschły liść i spadł z trzaskiem w poszycie dżungli.- Czy ten twój znajomy naprawdę chodzi do wioski? - przerwał milczenie Marlowe.Król zajrzał mu w oczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •