[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dona Rita ściągnęła ją tu z górskiej wioski naumyślnie.Teraz śpi zapewne w którymś z pustych pokojów tego domostwa.Ona - widzi pan - odnajmuje pokoje i zdziera za to porządnie, o ile ktoś zgodzi się płacić, bo dość łatwo jest ją zastraszyć.Nic dziwnego - nie widziała nigdy w życiu tak ogromnego miasta i tylu obcych ludzi.Przez całe lata prowadziła gospodarstwo księdzu wujowi w jakimś górskim wąwozie.Nadzwyczajna rzecz, że pozwolił jej odjechać.Jest w tym jakaś tajemnica, jakiś powód, taki czy inny.Albo teologia, albo względy rodzinne.Świątobliwy wujaszek na swej półdzikiej parafii nie uwzględniłby żadnego innego powodu.Ona chodzi przepasana różańcem.Od chwili gdy zobaczyła prawdziwe pieniądze, nabrała do nich upodobania.Jeśli panowie zabawicie u mnie do rana - mam nadzieję, że tak będzie (bo ja naprawdę nie mogę sypiać) - to ją ujrzycie wychodzącą na nasze o wpół do siódmej.Nic w niej zresztą nie ma szczególnego - ot, wiejska kobieta lat trzydziestu czterech czy coś w tym rodzaju.Wiejska zakonnica…Mogę od razu zapewnić, że nie siedzieliśmy u Blunta do rana.I nie tego rana ujrzałem po raz pierwszy Teresę o wiecznie poruszających się wargach i spuszczonych oczach, jak wymyka się z tego domu na wczesną mszę, w zimowym mroku, zalegającym zatracone miasto i cały ten świat tonący w grzechach.Nie.Nie tego jeszcze ranka ujrzałem nieprawdopodobną siostrę Dony Rity, z jej suchą, ziemistą twarzą i sunącymi ruchami, w stroju przypominającym zakonne habity, z głową ciasno obwiązaną czarną chustką, której spiczaste końce opadały jej na plecy.Rzeczywiście przypominała zakonnicę.Wszakże niezupełnie.Ludzie oglądaliby się za nią, gdyby te wycieczki do kościoła o wpół do siódmej rano nie były jedyną okazją, która ją skłaniała do zapuszczania się W bezbożne ulice miasta.Bała się ulic, był to jednak szczególny lęk, nie przed konkretnym niebezpieczeństwem, lecz jakby przed zarazą.Mimo to nie wyrywała się do powrotu w góry, gdyż w gruncie rzeczy posiadała nieugięty charakter, chłopską wytrwałość w dążeniu do celu, drapieżny instynkt własności.Nie, nie siedzieliśmy do rana u pana Blunta po to tylko, by rzucić okiem bodaj na jej plecy, w chwili kiedy chyłkiem wysuwała się z domu na pobożną pielgrzymkę.Teresa była dewotką.Straszną kobietą.Jej jednostronna chłopska umysłowość była tak niedostępna jak zaryglowana kasa ogniotrwała.Była istotą złowieszczą.Śmiesznie powiedzieć, że jeszcze dzisiaj dopatruję się w tych wszystkich ludziach jakiegoś fatalizmu; postanowiwszy jednak pisać szczerze, nie dbam o to, że się mogę wydać śmiesznym.W moim pojęciu fatalizm musi znajdować swój wyraz i wcielenie, tak jak wszystkie inne siły działające w świecie; czemużby więc nie miał się wcielić w tych właśnie, a nie innych ludzi, choćby inni przedstawiali się wspanialej lub bardziej złowrogo.Siedzieliśmy jednakowoż u Blunta dość długo, by pozwolić jego zgryźliwości rozwinąć się w pełni i żerować na osobach tamtych dwojga: mężczyzny - Allčgre’a, i kobiety - Rity.Blunt, zwracając się w dalszym ciągu do Millsa, przeszedł teraz, jak się sam wyraził, do aktu drugiego.Podkreślił naprzód to, co było według niego charakterystyczną bezczelnością Allčgre’a przechodzącą w swym zuchwalstwie królów, milionerów i włóczęgów.Mianowicie ukazanie Rity całemu światu.Nie był to wprawdzie świat bardzo wielki, za to złożony z samych wybrańców losu.Jakżeby go krótko określić? Chyba jako zespół ludzi, którzy co rano uprawiają konną jazdę w Lasku Bulońskim.W niespełna półtora roku od chwili, kiedy; zastał ją siedzącą na rozbitej balustradzie kamiennej wśród wysokich traw dzikiego ogrodu, pełnego drozdów, szpaków i wszelakiego gatunku niewinnych stworzeń skrzydlatych, Allčgre zdążył rozwinąć w niej wiele talentów, a między innymi nauczył ją sztuki wspaniałego siedzenia na koniu.Toteż zaraz po przyjeździe do Paryża zabrał ją na pierwszą poranną przejażdżkę.- Może się pan domyślić, co to była za sensacja - ciągnął Blunt z lekkim wykrzywieniem w twarzy, jak gdyby wymawiane słowa miały cierpki posmak.- I jaka konsternacja! - dodał jadowicie.- Tego wiekopomnego ranka wielu panów, mimo że byli w towarzystwie swoich pań, musiało uchylać kapeluszy, a zwłaszcza ci z nich, którzy mieli zobowiązania pieniężne wobec Allčgre’a.Byłby pan zdumiony słysząc nazwiska prawdziwie wybitnych osobistości, które, mówiąc bez ogródek, były jego dłużnikami.A nie mam tu na myśli wyłącznie świata artystycznego.O ile słyszałem, po pierwszych chwilach zdziwienia i popłochu, jaki sprawił widok Rity, na poczekaniu puszczono w obieg jakąś historię o adoptowanej córce - rozumie pan - adoptowanej, ze szczególnym akcentem na tym słowie, co ostatecznie czyniło wersję dość prawdopodobną.Opowiadano mi, że ona w tym czasie wyglądała niesłychanie młodo u boku Allčgre’a - mam na myśli niesłychaną młodzieńczość wyrazu, oczu, uśmiechu.Musiała być…Blunt zahamował nagle, ale nie dość szybko, by dogasający pomruk adorable nie dotarł do naszych czujnych uszu.Ociężały Mills poruszył się nieznacznie na krześle.Wrażenie, jakiego doznałem, było natury bardziej wewnętrznej; na skutek dziwnego wzruszenia siedziałem całkowicie nieruchomo.Wśród ciszy, jaka zapanowała, postać Blunta wydała mi się bardziej złowieszcza niż kiedykolwiek.- Rozumie się, że to nie mogło trwać długo - rozpoczął znowu salonowym tonem - cóż dziwnego? To, czego się nasłuchała pierwszej wiosny w Paryżu, odbiłoby się nawet na mniej wrażliwej naturze.Allčgre - ma się rozumieć - nie zamykał drzwi przed swymi przyjaciółmi, a to nowe zjawisko nie odstraszało ich bynajmniej.Po tej pierwszej porannej przejażdżce miała już stale i po drugiej stronie asystę takiego czy innego jeźdźca.Stary Doyen, rzeźbiarz, był jednym z pierwszych, który się do nich zbliżył.Człowiek w tym wieku może ważyć się na wszystko.Jeździ zwykle na przedziwnym wierzchowcu przypominającym cyrkowe konie.Rita do strzegła go kątem oka w chwili, kiedy ich mijał podnosząc ogromną łapę w jeszcze większej rękawicy i potrząsając nią nad głową, o tak… - (tu Blunt wykonał odpowiedni gest) - w stronę Allčgre’a.Minął ich i nagle zawrócił swego fantastycznego rumaka i dopadł ich kłusem.Rzuciwszy zwykłe, niedbałe: «Bonjour, Allčgre», zrównał się z amazonką i kłusując u jej boku z kapeluszem w ręku przemówił do niej swym grzmiącym głosem, ściszonym przez pełne czci wzruszenie, co przypominało daleki pomruk morza.Doyen nie ma dobrej wymowy, jedyne słowa, jakie Rita mogła pochwycić, brzmiały: «Jestem starym rzeźbiarzem… Oczywiście to kwestia przyzwyczajenia… Ale ja widzę panią poprzez to wszystko…»Nałożył kapelusz mocno na bakier.«Jestem wielkim rzeźbiarzem kobiet - oświadczył - poświęciłem im całe życie, tym biednym, nieszczęsnym stworzeniom, rzeźbiłem najpiękniejsze, najbogatsze, najbardziej kochane… Dwa pokolenia kobiet… Spójrz mi w oczy, mon enfant…»Spojrzeli na siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •