[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Podejrzewam, że w głębi ducha najścia nasze przejmowały go zgrozą.Lecz był to dom karlistowski i co za tym idzie, witano nas tam gościnnie.Rozprawiało się dużo w tym salonie o możliwościach wzniecenia buntu w Katalonii na rzecz Reynetto, który właśnie wtedy przeprawił się przez Pireneje.Don Karlos musiał mieć wielu dziwacznych przyjaciół (zwykły to los pretendentów do tronu), ale wśród nich nikt nie był bardziej cudaczny i fantastyczny od naszego syndykatu, od właścicieli „Tremolina”, którzy spotykali się w pewnej tawernie na nabrzeżu starego portu.Starożytny gród Massilia od najdawniejszych czasów fenickich nie znał z pewnością dziwaczniejszego zespołu armatorów.Schodziliśmy się, aby przedyskutować i ustalić plan operacji dla każdej wyprawy „Tremolina”.W tych operacjach brał także udział pewien dom bankowy — i to bardzo solidny.Ale boję się, że w końcu powiem za wiele.Były w to wmieszane również panie (doprawdy, że mówię za wiele) — panie wszelkiego autoramentu, niektóre dość już stare, by wiedzieć, że pretendentom do tronu ufać nie należy, inne zaś młode i pełne złudzeń.Jedna z nich była niezmiernie zabawna, gdy poufnie naśladowała przed nami różne wysoko postawione osoby, do których jeździła wciąż do Paryża dla porozumiewania się w interesie sprawy — Por el Reyf Albowiem była karlistką, i to krwi baskijskiej w dodatku; miała coś lwiego w odważnym wyrazie twarzy (szczególnie gdy rozpuściła włosy) i płochą duszyczkę wróżbicy przybranej w piękne paryskie piórka, które nieraz opadały z niej niespodzianie, przyprawiając ludzi o kłopot.Lecz gdy przedrzeźniała pewnego paryskiego dostojnika — zajmował stanowisko istotnie bardzo wysokie — jak stał w rogu pokoju twarzą do ściany i pocierał sobie tył głowy jęcząc bezradnie: „Rita, ty mnie wpędzasz do grobu!” — można było doprawdy (będąc młodym i beztroskim) pęknąć ze śmiechu.Rita miała wuja w podeszłym wieku, również bardzo czynnego kariistę, proboszcza małej górskiej parafii w Guipuzcoa.Ponieważ byłem członkiem–marynarzem syndykatu (plany tego syndykatu zależały w wielkiej części od informacji dońy Rity), obarczano mię często pokornymi, serdecznymi listami do staruszka.Te listy obowiązany byłem wręczyć aragońskim poganiaczom mułów (którzy o wyznaczonym czasie czekali bez zawodu na „Tremolina” w sąsiedztwie zatoki Rosas), aby odwieźli je właśnie w głąb kraju wraz z najróżniejszym zakazanym towarem wydobytym potajemnie z ładowni „Tremolina”.No, teraz to doprawdy powiedziałem za wiele (czego się było można zresztą spodziewać) o zwykłej zawartości swej morskiej kołyski.Ale niechaj to już zostanie.A jeśli kto zrobi cyniczną uwagę, że byłem wówczas chłopcem obiecującym, niech i to także zostanie.Chodzi mi tylko o dobre imię „Tremolina” i twierdzę, że statek jest zawsze bez winy wobec grzechów, przestępstw i szaleństw swych ludzi.XLIINie było to winą „Tremolina”, że syndykat zależał w tak wielkim stopniu od sprytu i mądrości, i informacji dońy Rity.Wynajęła niewielki umeblowany domek na Prado dla dobra sprawy — Por el Rey! Wynajmowała ciągle domki, aby komuś dogodzić — chorym czy smutnym, wykolejonym artystom, spłukanym graczom lub też spekulantom, którym się chwilowo nie powodziło; vieux amis — dawni przyjaciele, jak się usprawiedliwiała wzruszając pięknymi ramionami.Trudno powiedzieć, czy Don Karlos należał także do „dawnych przyjaciół”.W palarniach słyszy się nieraz bardziej nieprawdopodobne historie.Wiem tylko, że pewnego wieczora, gdy wszedłem niebacznie do salonu Rity zaraz po otrzymaniu przez wiernych wiadomości o znacznym sukcesie karlistów, schwycono mię wpół, objęto za szyję i w szalonym wirze obtańczono ze mną trzy razy naokoło pokoju, wśród trzasku przewracających się mebli, pod takt walca nuconego ciepłym kontraltem.Uwolniony z zawrotnego uścisku, siadłem na dywanie nagle i mimo woli.W tej pozie pełnej prostoty uświadomiłem sobie, ze J.K.M.B.wszedł za mną do pokoju, elegancki, złowrogi, poprawny, surowy, w białym krawacie i koszuli o wielkim gorsie.Odpowiadając na grzeczne a posępnie pytanie malujące się w przeciągłym spojrzeniu pana J.K.M.B., dona Rita szepnęła z pewnym zmieszaniem i zniecierpliwieniem:— Vous etes bete, mon cher.Voyons.Qa n’a aucune consequence.[3]Byłem rad, że w tym wypadku nie przypisano mej osobie żadnego szczególnego znaczenia; poczucie rzeczywistości już we mnie kiełkowało.Doprowadzając do porządku swój kołnierzyk — który prawdę powiedziawszy, nie był, jak się należało, wykładany przy krótkiej kurtce — rzekłem sprytnie, że przyszedłem się pożegnać, ponieważ wyruszam tej samej nocy na morze na pokładzie „Tremolina”.Pani domu, z lekka rozczochrana, oddychając jeszcze szybko, natarła ostro na J.M.K.B.żądając, aby powiedział, kiedy on będzie gotów wyruszyć, czy to na „Tremolinie”, czy jakim innym sposobem, aby dotrzeć dc głównej królewskiej kwatery [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •