[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przechodząc obok biurka zauważyła nożyczki i wzięła je ze sobą.W końcu to też była jakaś broń.Wymknęła się na korytarz.Ku jej wielkiej uldze nadal był pusty.Mogła go obserwować na całej długości aż do windy.Wzięła głęboki oddech i ruszyła na jej stronę.Nadjeżdżająca z dołu kabina zaskoczyła ją w połowie pięćdziesięciometrowego korytarza.Najpierw, kiedy drzwi windy zatrzasnęły się i otworzyły, zwolniła kroku, a kiedy wysiadł strażnik, przystanęła.Oboje byli zaskoczeni spotkaniem.- Doskonale, panienko, chcemy z tobą porozmawiać na dole - powiedział.W jego głosie nie było groźby.Zaczął iść powoli w jej stronę, chowając pistolet za plecami.Susan cofnęła się niezdecydowanie kilka kroków, a potem obróciła się i puściła pędem ku salom operacyjnym.Strażnik pognał za nią.Biegnąc, z rozpaczą naciskała klamki mijanych drzwi.Pierwsze i drugie były zamknięte, strażnik już prawie ją doganiał, ale klamka trzecich ustąpiła i drzwi otworzyły się.Wpadła do środka, próbując je zatrzasnąć, ale strażnik chwycił już za ich krawędź lewą ręką, wciskając pomiędzy nie a framugę but.Chociaż napierała na drzwi z całych sił i tak ledwie mogła je utrzymać.Strażnik ważył ze sto kilo, więc jego waga i krzepa musiały zatriumfować.Drzwi zaczęły się rozwierać.Podtrzymując je barkiem i lewą dłonią, zacisnęła prawą na nożyczkach jak na sztylecie i zamachnąwszy się, szybkim ruchem wbiła je w rękę strażnika.Ich końce ugodziły go w kostki pomiędzy drugim i trzecim palcem.Cios był tak silny, że ostrza przeszły przez kości śródręcza i rozerwały mięśnie dłoni, przebijając ją na wylot.Strażnik krzyknął z bólu, puścił drzwi i zatoczył się do tyłu.Nożyczki wciąż tkwiły mu w ręce.Wstrzymując oddech i zaciskając zęby, wyciągnął je.Z przebitej tętnicy, małymi regularnymi łukami zaczęła tryskać krew, która spadając na matową podłogę rozpryskiwała się, tworząc wzór z czerwonych kropek.Zatrzasnąwszy drzwi, Susan zablokowała zamek i obróciła się, żeby sprawdzić, gdzie jest.Było to małe laboratorium.Pośrodku stał stół, po lewej stronie dwa zestawione frontami biurka, a przy samej ścianie kilka szaf na akta.Naprzeciw drzwi było okno.Strażnik na korytarzu już na tyle przyszedł do siebie, że zdołał obwiązać sobie skaleczoną dłoń chustką i zatamować tryskającą krew.Przełożywszy płótno między kciukiem i środkowymi palcami, mocno zawiązał końce wokół przegubu.Wprost pienił się z wściekłości, przetrząsając swoje klucze w poszukiwaniu właściwego.Pierwszy klucz nie otworzył zamka, drugi do niego nie pasował, trzeci znów nie obracał się w żadną stronę.Dopiero czwarty klucz obrócił się w zamku i mechanizm ustąpił, zwalniając blokadę.A wtedy kopnął drzwi z taką siłą, że odrzucone w prawo wybiły klamką dziurę w gipsowej ścianie.Z gotowym do strzału pistoletem wpadł do środka, miotając się w kółko.Dziewczyny nie było, a przez otwarte okno wdzierało się do ciepłego pomieszczenia mroźne lutowe powietrze.Podbiegł do okna i wychylił się przez nie na tyle, żeby widzieć gzyms zwieńczający parter, a potem cofnął się do pokoju i wyciągnął nadajnik.- Halo, znalazłem ją na piętrze, w laboratorium tkanek.Ostra sztuka.Dziabnęła mnie, ale to nic wielkiego.Wyszła przez okno na gzyms.Nie, nie widać jej.Gzyms skręca za róg.Nie, wątpię, żeby skoczyła.Dobermany spuszczone?.Dobra.Jedyny problemem, że jeżeli dotrze na front, ktoś z ulicy może ją zobaczyć.Tak.Spojrzę na gzyms po drugiej stronie.Strażnik schował radionadajnik do futerału przy pasie, zamknął okno, zabezpieczył je i wybiegł z pokoju, ściskając zranioną rękę.Czwartek, 26 lutegoGodzina 17.47Susan z całej siły zaciskała zęby, gdyż ciężka, dwumetrowa sufitowa płytka z winylu powoli wysuwała jej się z rąk.Trzymała ją koniuszkami palców, przyciskając do znajdujących się po przeciwnej stronie metalowych wsporników, dlatego zdrętwiały jej dłonie.Na dole strażnik mówił coś do mikrofonu nadajnika.Gdyby wypuściła płytę, wiedziałby, gdzie się ukryła.Mocno zwarła powieki, żeby nie myśleć o zdrętwiałych palcach i bolących przedramionach.Płyta wysuwała się.Mogła opaść lada chwila.Strażnik włączył nadajnik, a potem zaniknął okno.Jakoś wytrzymała.Nie słyszała, jak wyszedł, ale kiedy opadła z głuchym hukiem, cały sufit zatrząsł się.W czasie kiedy do palców z bólem napływała jej krew, pilnie nasłuchiwała.Ale na dole panowała cisza.Odetchnęła.Znajdowała się nad sufitem laboratorium tkanek.Jak na ironię, gdyby nie odkrycie, którego dokonała na bloku operacyjnym Szpitala Głównego, nie miałaby pojęcia, co znajduje się za winylowymi płytami.A przecież to, że wspięła się tutaj, uratowało jej życie.Dobrze, że znalazła się szafka, na której mogła stanąć, żeby unieść płytę.Wyjęła plany instytutu i spróbowała zorientować się w nich w skąpym świetle, które przesączało się przez szpary pomiędzy płytami sufitu.Kiedy jednak jej oczy przywykły do mroku, stwierdziła, że to niemożliwe.Rozejrzawszy się, o jakieś sześć metrów od siebie zauważyła szczelinę, przez którą wpadał silniejszy strumyk światła.Przytrzymując się pionowych słupków wyznaczających ścianę laboratorium i sąsiedniego gabinetu, przedostała się tam i usadowiła tak, że mogła widzieć plany.Chciała sprawdzić, gdzie znajduje się główny kanał, taki jak ten, który odkryła w Szpitalu Głównym.Gdyby okazał się dość obszerny, prawdopodobnie mogłaby się nim wydostać.Ale w legendzie planu nie był uwzględniony.Jednakże kiedy obok szybu windowego natrafiła na rysunek prostokąta, uznała, że jest to kanał, którego szuka.Posuwając się po szczycie ściany laboratorium i przytrzymując pionowych słupków, dotarła do schodka prowadzącego na sufit biegnący nad korytarzem.Sufit ten był z betonu, ponieważ musiał utrzymać szyny, którymi transportowano pacjentów.Wędrówka od razu stała się łatwiejsza i Susan skierowała się ku szybowi windy.Im bliżej niego, tym trudniej było jej się poruszać, bo było tu nie tylko ciemniej, ale w kierunku jej marszu zbiegało się coraz więcej rur, drutów i przewodów.Musiała iść na wyczucie, posuwając się wolno, po omacku, krok za krokiem.Kilka razy sparzyła się, dotykając gorącej rury centralnego ogrzewania.Swąd przypalonej skóry podrażnił jej nozdrza.W całkowitych ciemnościach dotarła do szybu windy i wymacała pionową ścianę z betonu.Trzymając się rury, obeszła róg i odkryła, że załamuje się ona pod kątem prostym.Inne rury załamywały się podobnie.Wychyliwszy się ponad nimi, spojrzała w ciemność i daleko w dole zobaczyła przesączające się skądś światło.Wymacała rękami kształt kanału.Miał około sześćdziesięciu centymetrów kwadratowych, a ściana, którą dzielił z szybem windy, była z betonu.Wybrawszy rurę o przekroju pięciu centymetrów.Susan uchwyciła się jej oburącz i opuściła do kanału, plecami dotykając betonowej ściany.Potem wymacała stopami inne rury i plecami zaparła się w beton.W ten sposób centymetr po centymetrze zaczęła schodzić w dół kanału, jak alpinistka w skalnym kominie.Nie było to łatwe.Obniżając się za każdym razem o kilka centymetrów, starała się, nie zawsze z dobrym skutkiem, unikać zetknięcia z parzącymi rurami centralnego ogrzewania.Po jakimś czasie nauczyła się je rozpoznawać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •