[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- They are awful[42] - nadęła się Babs gryząc cukierek, który wyjęła z torebki.- Węszą marihuanę, nawet jak się robi gulasz.Oliveira zmęczył się mieleniem i podał młynek Ro­naldowi.Maga i Babs szeptem omawiały powody samobójst­wa Guya.Wynudziwszy wszystkich, ile wlazło, szukaniem palta, Gregorovius spokojnie rozwalił się w fotelu ze zgaszo­ną fajką w ustach.Deszcz uderzał o okno.„Schönberg i Brahms - pomyślał Oliveira wyjmując z paczki gauloise'a - nie najgorzej.Zazwyczaj w takich okolicznościach wyjeż­dża Chopin albo Todesmusik für Siegfried.Wczorajsze tornado zabiło trzy do pięciu tysięcy osób w Japonii.Myśląc statys­tycznie.” Ale statystyka nie była w stanie rozpędzić smaku łoju, którym pachniał papieros.Obejrzał go bardzo dokład­nie przy świetle zapałki.Był to porządny gauloise, bielutki, z delikatnie rysującymi się literami i chropowatymi włók­nami tytoniu, które wyłaziły z wilgotnego końca.„Kiedy jestem zdenerwowany, zawsze ślinię papierosy.Jak pomyślę o sprawach w rodzaju Rose Bob.Tak, dzień był niewąski, a co jeszcze nas czeka.” Najlepiej będzie powiedzieć o tym Ronaldowi, żeby przekazał to Babs, tym ich quasi-telepatycz­nym sposobem, który tak zdumiewa Perica Romero.Teoria porozumienia, jeden z tych fascynujących tematów, których literatura nie wyłowiła jeszcze dla siebie i który czeka na jakichś nowych Huxleyów czy Borgesów.Teraz Ronald przyłączył się do szeptów Magi i Babs, leniwie kręcąc młynkiem.Nie będzie tej kawy do usranej śmierci.Oliveira zsunął się z ohydnego krzesełka art nouveau i wygodnie ułożył na ziemi, z głową opartą o stos gazet.Sufit jakoś dziwnie fosforyzował, pewno to było raczej subiektywne wrażenie, bo kiedy zamykał oczy, jeszcze przez chwilę widział fos­foryzowanie, po czym zaczynały wybuchać wielkie fioletowe kule jedna po drugiej, wuf, wuf, wuf, prawdopodobnie każda kula odpowiadała skurczowi czy może rozkurczowi serca, skąd można wiedzieć takie rzeczy.Gdzieś w głębi domu, chyba na trzecim, dzwonił telefon.O tej porze rzecz w Paryżu niesłychana.„Jeszcze ktoś wykitował - po­myślał Oliveira.- Po nic innego nie dzwoni się nocą w tym mieście szanującym sen”.Przypomniało mu się, jak kiedyś znajomy Argentyńczyk, dopiero co przybyły do Francji, zatelefonował do niego o wpół do jedenastej wieczorem.Wyszukał w książce telefon w tym samym domu i tam zadzwonił.Twarz faceta z piątego piętra, który w szlafroku stukał do jego drzwi, lodowata twarz, quelqu'un vous demande au téléphone[43], Oliveira szybko wciągający sweter, wbiegający na piąte piętro, najwidoczniej zirytowana pani domu, wszyst­ko po to, żeby dowiedzieć się, że mały Hermida jest w Pary­żu - i cześć, stary, słuchaj, kiedy się zobaczymy, mam wiadomości od wszystkich, Traveler i chłopaki z Bidu i tak dalej, i tak dalej, i pani usiłująca pokryć irytację i oczekiwa­nie, że Oliveira nagle zacznie płakać, bo dowie się o zgonie kogoś ukochanego, i Oliveira nie wiedzący, co robić, vrai­ment je suis tellement confus, Madame, Monsieur, c'était un ami qui vient d'arriver, vous comprenez, il n'est pas du tout au courant des habitudes.[44]Och, Argentyna, niezobowiązujące, szczodre godziny, otwarte domy, czas, który można wyrzucać przez okno, cała przyszłość przed człowiekiem, calusienieczka, wuf, wuf, wuf, ale w oczach tego tutaj, o trzy metry, nic nie będzie, nic nie będzie mogło być, wuf, wuf, wuf, cała teoria porozumienia unicestwiona, ani mamy, ani papy, ani pipi, ani papu, ani wuf, wuf, wuf, tylko rigor mortis i otaczający go ludzie, którzy nawet nie pochodzą z Salty lub Meksyku, aby jak przystało słuchać muzyki i czuwać przy zmarłym aniołku, ludzie, którzy nie mogą wycofać się z tego całego interesu, bo ani nie są dość prymitywni, żeby wznieść się ponad ten skandal przez zaakceptowanie go lub zidentyfikowanie się z nim, ani dostatecznie wysublimowani, aby wręcz go negować i włączyć one little casualty[45] na przykład w trzy tysiące ofiar tajfunu „Weronika”.„To wszystko jest właściwie tanią antropologią” - pomy­ślał Oliveira; w żołądku czuł jakiś dziwny chłód i skurcze.W końcu zawsze splot słoneczny.„To jest prawdziwe porozumienie, te podskórne zawiado­mienia, nie wymagające żadnych słów”.Kto zgasił lampę ŕ la Rembrandt? Nie pamiętał, przed chwilą jeszcze było coś w rodzaju złotawego pyłu na poziomie podłogi; nadaremnie usiłował sobie przypomnieć, co się działo od przyjścia Ronal­da i Babs.Nic.Widać w jakiejś chwili Maga (bo z pewnością to była ona), a może Gregorovius, no ktoś tam zgasił lampę.- Jak chcesz po ciemku robić kawę?- Nie wiem - powiedziała Maga przesuwając filiżanki.- Przedtem było jakoś jaśniej.- Zapal, Ronald - powiedział Oliveira.- Pod twoim krzesłem.Klasyczny system: dokręć żarówkę.- Wszystko to jest idiotyczne - powiedział Ronald, tak że nikt nie wiedział, czy mówi o życiu, czy tylko o systemie zapalania lampy.Światło zabrało fiołkowe kule i papieros wydał się Oliveirze smaczniejszy.Dobrze jest, ciepło, będą pili kawę.- Chodź tu do mnie - powiedział do Ronalda - będzie ci lepiej niż na krześle, ono ma na samym środku jakiś sztyft, co włazi w dupę.Wong z pewnością zaliczyłby je do swojej pekińskiej kolekcji.- Kiedy tak mi jest dobrze - powiedział Ronald - jak­kolwiek możecie to różnie komentować.- Nie, nie jest ci dobrze.Chodź.I dałybyście wreszcie tę kawę, moje panie.- Patrzcie, jaki z niego dzisiaj samiec - powiedziała Babs.- Zawsze z tobą taki?- Prawie zawsze - odpowiedziała Maga nie patrząc na Oliveirę.- Pomóż mi wyciągnąć tę tacę.Oliveira zaczekał, aż Babs wdała się w konwersację na temat robienia kawy, i kiedy Ronald zsunął się z krzesła i usiadł obok niego po turecku, powiedział mu parę słów do ucha.Słysząc to Osip włączył się w rozmowę na temat kawy i odpowiedź Ronalda została zagłuszona przez po­chwałę mokki i ubolewanie nad upadkiem sztuki parzenia takowej.Po czym wrócił na swoje krzesło akurat w porę, żeby odebrać podawaną mu przez Magę filiżankę.Rozległy się łagodne uderzenia w sufit, dwa razy, potem trzy.Gregorovius wzdrygnął się i wypił duszkiem całą kawę.Oliveira wstrzymał się, żeby nie parsknąć śmiechem, byłoby mu to może pomogło na skurcz w żołądku.Maga niby zaskoczona wodziła po nich oczami w półmroku, a potem, po omacku, jakby chciała wydostać się z czegoś nie­zrozumiałego, z czegoś w rodzaju snu, poszukała na stole papierosa.- Słyszę kroki - powiedziała Babs - ten stary to chyba naprawdę wariat, trzeba uważać.Kiedyś w Kansas City.Nie, rzeczywiście ktoś wchodzi na górę.- Schody rysują się w uszach, prawda? - powiedziała Maga.- Zawsze mi bardzo żal głuchych.Teraz mam takie uczucie, jakbym przesuwała ręką z jednego stopnia na drugi.Kiedy byłam mała, dostałam piątkę za takie wypracowanie, w którym opisałam historię jednego hałasu.To był taki miły hałasik, przychodził i odchodził, miał przygody.- A ja.- zaczęła Babs.- O.K., O.K., nie musisz zaraz mnie szczypać.- Duszko - powiedział Ronald - uspokójże się na chwilę, żebyśmy mogli zidentyfikować te kroki.Tak, to król pacykarzy, bestia apokaliptyczna - Etienne!„Dobrze to przyjął - pomyślał Oliveira.- Lekarstwo, zdaje się, o drugiej.Więc mamy jeszcze przeszło godzinę spokoju”, Nie rozumiał ani nie chciał rozumieć, po co to odkładanie, to negowanie czegoś już wiadomego.Negowanie, negatyw.„Bo to jest jakby negatyw rzeczywistości takiej, jaka powinna być, to znaczy.Bez metafizyki, Horacio.Alas,poor Yorick, ça suffit [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •