X


[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Opowiedział mi dużo o swoim życiu,bardzo smutnym życiu.Zygmunt urodził się i wychował w Poznaniu, ojciec jego był robotnikiem -w domu było jeszcze trzech braci i dwie siostry.Chłopiec skooczył szkołę powszechną, a potempracował w cyrku.- Jak to w cyrku? - dziwiłam się.Jeszcze nigdy w życiu nie spotkałam sięz człowiekiem cyrku.Och, cyrk bardzo lubiłam.Pamiętam, występowali trzej bracia, ulubieocy Paryża.Bardzo się śmiałam, byli przezabawni, a przy tym bardzo inteligentni.Okrągła arena wysypanapiaskiem - wspaniała galeria - reflektory.Dyrektor cyrku w czarnym fraku z cylindrem.A potemtryumfalne entr�e przepięknej woltyżerki i sześd cudownych koni, koni o krótko strzyżonych ogonach,o grzywach frymuśnie zaczesanych.Boże mój! Woltyżerka w cielistych trykotach nosiła białąodstającą spódniczkę, zupełnie jak na obrazach Degasa.A ten zapach.mocny odurzający zapachkoni, zapach strużyn, potu i perfum.Clowni, woltyżerki, treserzy - niedzwiedz, który obchodziłareną, niosąc dwa kubły wody.Najbardziej przejął mnie widok klatki z lwami wjeżdżającej na kołach,z których jeden zupełnie niedwuznacznie spojrzał na mnie i złowrogo zamruczał.Złapałam Augusta za ramią. - Błagam cię, uciekajmy, on wyraznie spojrzał na mnie.błagam cię, ja mu się nie podobam.- Tylko sobie nie wmawiaj, że cię zauważył! Siedz cicho, nie przeszkadzaj.Na arenę wbiegł młody człowiek w błękitnym mundurze, złote szamerunki na piersiach, epoletyzakooczone frędzelkami, dwa rzędy złotych guzików i szpicruta w ręku.podszedł do klatki i odsunąłżelazne drzwi.Na jego skinienie lwy wychodziły powoli jeden za drugim.- Guciu, Guciu - skamlałam - błagam cię, wyjdzmy już, błagam cię.Rzezbiarz spojrzał na mnie złym okiem.- Nędzny tchórz! Jak ci nie wstyd?- Och, Boże! wstyd mi - okropnie mi wstyd - ale jeszcze okropniej się boję.Tamten - o, ten czwartyz kolei, bardzo mnie nie lubi.- Tylko sobie nie wmawiaj.Mania wielkości - on cię wcale nie dostrzega - jesteś dla niego cząstką tejhołoty, na którą musi codziennie patrzed i którą gardzi.Lwy siadały na prostokątnych, zbitych z desek, wielkich pudłach.Reflektor z boku rzucał światła.Zieleo przechodziła w błękit, czerwieo w fiolet, a potem wszystko zaczęło się mieszad i mienid złotemi purpurą.Ten wieczór w cyrku zostawił we mnie wspomnienie czegoś z pogranicza bajki.A tuZygmunt, mizerny, wygłodzony Zygmunt, z podrzędnej pakowni biednego pisma emigracji polskiejnależał w jakiś sposób do świata bajki.- Zygmunt! A coś ty robił w tym cyrku?Zygmunt postawił czajnik na okrągłej fajerce, jedynej fajerce nędznej  kozy , uśmiechnął sięi pierwszy raz spostrzegłam, jak bardzo jest mizerny i blady.Włosy mu się mierzwiły na czubku głowy,a rzęsy, niebywale gęste i długie, rzucały ciemny cieo na policzki.- Akrobatą byłem, skoczkiem, na linie chodziłem, z trapezu skakałem.Co tu gadad i opowiadad.byłonie było - skooczyło się i trzeba od początku zaczynad.Niech pani idzie już do roboty, bo jak Cmela lubMiklaszewski zajrzą, to będzie większa draka.Podziękowałam mu raz jeszcze za torebkę i wróciłam naswoje miejsce czekając kooca pracy.Pobiegłam do metra.Kisling nie nadchodził - siedziałam mniej więcej pośrodku, w pierwszym rzędzie stolików najdalejwysuniętych w stronę jezdni, powoli popijałam kawę, niespokojnie popatrując w stronęprzechodniów.- A jeśli zapomniał? A jeśli wypadło mu coś pilnego?- Eh bien! Przepraszam, jeśli się spózniłem.Jest.jest, miły kochany Kisling! Nie zapomniał.Pojechaliśmy jego autem na rue Norrent.Tuż za namiwznosiła się nawa białego kościoła Sacr�-Coeur.Podeszliśmy do żelaznej balustrady - u nógrozpościerał się daleko i szeroko Paryż.Zatykał ogrom tego miasta, olśniewało niebieskie morzenieba, srebrzyście wiła się wstęga Sekwany.Słooce łagodnie, niedostrzegalnie, powoli, przesuwało sięku dalekiemu jeszcze zachodowi. Kisling dotknął mego ramienia.- No, widzę, że ci się tu podoba, ale ja jestem głodny, psiakrew, stabilizacja to początek upadku.WKrakowie nie miałem takich nędznych, mieszczaoskich przyzwyczajeo.Zbliża się siódma, a mojanędzna jazo - jak mówił Przybyszewski - domaga się wielkim głosem obiadu.Chodz!Prędko włożyłam moje sto razy prane rękawiczki i z miną jakbym od urodzenia nie jadała w innychrestauracjach, weszłam z Kislingiem do sali lśniącej od bieli, kryształów i sreber.To była naprawdębardzo elegancka restauracja - chyba tylko bardzo, ale to bardzo bogaci ludzie mogli tam jadadobiady.Od progu powitał nas wytworny pan w białym gorsie z czarną muszką, bardzo gorliwie począłszukad wygodnego dla nas miejsca, ale Kisling powiedział, że chcemy jeśd na tarasie.Przeszliśmywzdłuż salę, żeby dostad się na kryty szkłem taras.Taras był właściwie dalszym ciągiem salirestauracyjnej, a jednocześnie królestwem paproci, olbrzymich paproci, rosnących w zielonychskrzyniach.Wreszcie przy stoliku pod szklaną szybą okna znalezliśmy miejsca.W dole, tak samo jak przy żelaznej balustradzie pod kościołem Sacr�-Coeur, widad było całąpanoramę Paryża.Kisling rozmawiał z gospodarzem (ma�tre de la maison).Tak intensywnie rozważałmenu mającego nastąpid obiadu, że utworzyła mu się zmarszczka między brwiami.- Co teraz zjemy? Trzeba się zastanowid.- Znowu gospodarz zaszeptał mu coś do ucha.Znowu Kislingzmrużywszy oczy rozważał, w koocu rzekł: - Na pierwsze zjemy sobie dobrą langustę z majonezem -na drugie może byd, jak mnie zapewnił ma�tre, młoda tłuściutka kaczka.Bella, lubisz kaczki?- Ubóstwiam - odpowiedziałam krótko.- No to niech będzie kaczka z zielonym groszkiem i frytkami.sałatka z chicor�e52 a potem.cóżpotem? Dobra melba, czarna kawa z kieliszkiem armagnacu.Słuchając tego starałam się przybrad odpowiednio nonszalancki wyraz twarzy.Myślałamrównocześnie o Wandzinych tęsknotach do zupy fasolowej, o moim nieszczęsnym występieśpiewaczym na avenue Clichy, o Wandzie siedzącej w tym okropnym hotelu na rue de Lappe.Otworzyłam torebkę, szukając niby to szminki do ust, jednocześnie tak manipulując, aby papierowątorebkę, daną mi przez Zygmunta, położyd tuż obok.Kisling zatarł ręce.- Wiesz, cieszę się, że jestem pierwszym, z kim zjesz dobrą kolacją na Montmartrze.Hm! Dziewiczośdwrażeo, hm [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •  

    Drogi użytkowniku!

    W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

    Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

     Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

     Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

    Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.