[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale jest już za pózno.Trzeba z tym się pogodzić.Przyjechali do domu.Kładąc się do miękkiego łóżka i przykrywając się kołdrą,przypomniała sobie ciemną kruchtę, zapach kadzidła i postacie koło kolumn i zrobiło jej sięstrasznie na myśl, że postacie te będą stały nieruchomo przez cały czas, póki ona będzie spała.Jutrznia jest długa  przydługa, pózniej msza, nabożeństwo. Ale przecież Bóg istnieje, na pewno istnieje i ja na pewno będę musiała umrzeć, więcwcześniej czy pózniej trzeba zadbać jak Ola o duszę i wieczne życie.Ola teraz jest zbawiona,wszystko dla niej jest jasne.Ale jeśli Boga nie ma? Wtedy jej życie jest zmarnowane.Co toznaczy zmarnowane? Dlaczego?A za chwilę zaczynała od początku:  Bóg istnieje, śmierć jest nieuchronna, trzeba zadbać oduszę.Jeżeli Ola w tej chwili napotka swoją śmierć, nie przestraszy się jej.Jestprzygotowana.A najważniejsze, że rozwiązała już dla siebie kwestię życia.Bóg istnieje.tak.Ale czy nie ma innego wyjścia, jak tylko iść do klasztoru? Przecież iść do klasztoru znaczy zrezygnować z życia, zmarnować je.98 Ogarniał ją powoli strach; schowała głowę pod poduszkę. Nie trzeba o tym myśleć  szeptała. Nie trzeba.Jagicz przechadzał się w pokoju obok i delikatnie dzwonił ostrogami rozmyślając nadczymś.Przyszła jej do głowy myśl, że człowiek ten jest jej bliski i drogi tylko z jednegopowodu: też ma na imię Wołodia.Usiadła na łóżku i zawołała czule: Wołodia! Czego chcesz?  odezwał się mąż. Nic.Znów się położyła.Rozległy się dzwony, może znowu dzwonili w klasztorze, znówprzypomniała sobie kruchtę i ciemne postacie, znów zaczęły chodzić jej po głowie myśli oBogu i nieuchronności śmierci, przykryła się z głową, żeby nie słyszeć dzwonów; pomyślała,że zanim nadejdzie starość i śmierć, będzie się ciągnęło długie  przydługie życie i codziennietrzeba będzie się liczyć z obecnością niekochanego człowieka, który właśnie przyszedł dosypialni i kładzie się spać, trzeba będzie tłumić w sobie beznadziejną miłość do innego młodego, czarującego i niezwykłego.Popatrzyła na męża i chciała mu powiedzieć dobranoc,ale zamiast tego nagle się rozpłakała.Była zła na siebie. No, zaczyna się muzyka!  powiedział Jagicz wydzielając zy.Uspokoiła się dopiero koło dziesiątej rano; przestała płakać i dygotać na całym ciele,poczuła natomiast silny ból głowy.Jagicz śpieszył się na pózne nabożeństwo i poganiał wsąsiednim pokoju ordynansa, który pomagał mu się ubierać.Wszedł do sypialni raz, delikatniedzwoniąc ostrogami i coś wziął, potem drugi  już z naramiennikami i orderami, z lekkakuśtykając od reumatyzmu, i Zofii Lwownie wydawało się, że chodzi i patrzy jak drapieżnik.Słyszała, jak rozmawiał przez telefon. Proszę mnie połączyć z koszarami na Wasylewskim!  powiedział; i za chwilę:  KoszaryWasylewskie? Poproszę do telefonu doktora Salimowicza. I znów za chwilę:  Kto mówi?To ty, Wołodia? Bardzo mi miło.Poproś, kochaniutki, ojca, żeby wstąpił do nas, bo mojapołowica mocno się rozkleiła po wczorajszym.Nie ma go, powiadasz? Hm.Dziękuję.Pięknie.bardzo będę cię wdzięczny.Merci.Jagicz po raz trzeci wszedł do sypialni, pochylił się nad żoną, przeżegnał ją, pozwoliłucałować swoją rękę (kobiety, które go kochały, całowały go w rękę, był przyzwyczajony dotego) i powiedział wychodząc, że wróci na obiad.Po jedenastej pokojówka zapowiedziała Władimira Michajłowicza.Zofia Lwowna,chwiejąc się od zmęczenia i bólu głowy, szybko włożyła swój przepiękny, nowy szlafrok wkolorze bzu wykończony futrem, szybko, byle jak się uczesała; czuła niezwykłą tkliwość idrżała z radości i obawy, że może Wołodia odejść.Chciała go tylko zobaczyć.Wołodia Mały zjawił się z wizytą jak należy, we fraku i białym krawacie.Kiedy ZofiaLwowna weszła do salonu, pocałował ją w rękę i wyraził szczere ubolewanie z powodu jejniedyspozycji.Kiedy usiedli, pochwalił jej szlafrok. Przygnębiło mnie wczorajsze spotkanie z Olą  powiedziała. Najpierw było mi strasznie,ale teraz zazdroszczę jej.Jest jak góra z kamienia, z miejsca jej nie ruszysz; ale czy nie miałainnego wyjścia? Czy można rozwiązać problem życia grzebiąc siebie za życia? Przecież tojest śmierć, nie życie.Na wspomnienie Oli na twarzy Wołodii Małego ukazało się rozczulenie. Jest pan, Wołodia, mądrym człowiekiem  powiedziała Zofia Lwowna  proszę mniepodpowiedzieć, co mam robić.Oczywiście, jako niewierząca nie poszłabym do klasztoru, aleprzecież można uczynić coś równie ważnego.Niełatwo mi się żyje  ciągnęła po chwilimilczenia. Niech pan mnie nauczy.Niech pan mi powie coś przekonującego.Chociażbyjedno słowo. Jedno? Proszę bardzo: tararabumbia.99  Wołodia, za co pan mną pogardza?  zapytała ożywiając się. Mówi pan ze mną jakimśszczególnym, proszę mi wybaczyć, fircykowatym językiem, jakim nie rozmawia się zprzyjaciółmi i z porządnymi kobietami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •