[ Pobierz całość w formacie PDF ]
./REFERENDUM!” Zastanawiałem się zawsze, czy ta ukośna kreska jest częścią litery „Z” czy też „A”? „PRECZ Z.”? A może „WSZYSCY NA.”? Jeżeli zaś chodzi o Henri Martina nie wiedziałem, którego mam wybrać z zastępu Martinów figurujących w encyklopedii.Mógł to być „Henri Martin (1830-1883) urodzony w Saint-Quentin, historyk francuski, autor dzieła „Francja w latach 1833-1836”, członek Colege de France”.Albo „Henri Martin (1872-1936), urodzony w Dunkierce, francuski poeta-symbolista, autor poematu „Lilia i motyl”.Nagroda Akademii Francuskiej 1927 za zbiór wierszy „Jarzyny i skorupiaki”.A może „Henri Martin (1912-1967), urodzony w Saint-Denis, architekt francuski.Brał udział w pracach nad rekonstrukcją Paryża.Autor projektu obwodnicy (Trasa Martina)”.Wahałem się długo, aż wreszcie moje wątpliwości rozstrzygnął Bourrassol, który znacznie poszerzył swój zasób wiadomości marynistycznych, odkąd jego syn znalazł się na pokładzie okrętu wojennego.Wyjaśnił mi, że Henri Martin wymieniony w napisie na ścianie został wtrącony do ładowni i zakuty w łańcuchy za odmowę wystrzelenia kilkuset pocisków w kierunku gęsto zaludnionych dzielnic Hajfongu.Działo się to na początku lat pięćdziesiątych.Jednakże ściana żyła nie tylko przeszłością.Pod koniec czerwca grupa propagandystów szyickich wymalowała białymi literami imponujący napis „NIECH ŻYJE SOLIDARNOŚĆ Z IRANEM!”.Inni malarze, nie podzielający zapewne chomeistycznych zapatrywań swoich poprzedników, skreślili „Iran” zastępując go „Palestyną”.Nie spodziewali się chyba zdecydowanej reakcji studentów-syjonistów, którzy usunęli „Palestynę” i przywłaszczyli sobie hasło, wypisując niebieskimi literami słowo „Izrael”.Jako ostatni zabrał głos w dyskusji nieznany mędrzec, który pogodził wszystkich wymazując za jednym zamachem Iran, Palestynę i Izrael oraz „Niech żyje”.Na wszelki wypadek zalał także farbą przyimek „z” pozostawiając na ścianie samą „SOLIDARNOŚĆ”.Komisarz Matabiau Wrócił z urlopu.Wtargnął do mojego pokoju punkt o dziesiątej i nie dał mi nawet powiedzieć grzecznie „dzień dobry”.– Cadin, proszę do mnie.Żądam od pana wyjaśnień w sprawie wypadków, które zdarzyły się podczas mojej nieobecności.Był w fatalnym humorze.Spod korsykańskiej opalenizny prześwitywała żółtawa wątrobiana cera.Wchodząc pierwszy do swego gabinetu nie przytrzymał za sobą drzwi, które omal nie wymierzyły mi tęgiego policzka.Matabiau usiadł na biurku i skrzyżował ręce na piersi.Musiał dziś rano zerwać się z łóżka w wielkim pośpiechu, zauważyłem bowiem, że jedną skarpetkę włożył na lewą stronę.– No, Cadin, słucham!– Nie zdarzyło się nic godnego uwagi, panie komisarzu, z wyjątkiem, być może, strajku grabarzy.Usiłowałem zyskać na czasie, żeby się zorientować czy Cazes zdążył już złożyć na mnie skargę.– Strajk trwał zresztą tylko tydzień, szybko zaprowadziliśmy porządek.Doszło do kilku drobnych utarczek między grabarzami a żałobnikami.Poza tym – normalna orka.Setki rozmaitych skarg i próśb o interwencję, oszczędzę panu szczegółów.Jeżeli o mnie chodzi, poświęciłem większość czasu najważniejszej zbrodni miesiąca.Mam na myśli zamordowanie Bernarda Thiraud.W teczce znajdzie pan komplet raportów z wyszczególnieniem czynności, które podjąłem w tej sprawie w Paryżu i w Tuluzie.– To wszystko?– Chyba tak, o ile mnie pamięć nie myli.Pomijam napad rabunkowy w alei Jean-Jauresa, gazety poświęciły mu całe szpalty.Zrobiłem tę aluzję nie bez kozery.Dziennikarze podkreślali moją odwagę w starciu z uzbrojonym gangsterem, pomijając milczeniem fakt, że mierzył do mnie z plastykowego pistoletu.Na wspomnienie o moim niedawnym wyczynie komisarz Matabiau złagodniał.– Tak, Cadin, przeczytałem wszystkie artykuły.Gratuluję panu zimnej krwi, którą wykazał pan w trudnej sytuacji.Muszę jednak powiedzieć, że najbardziej mnie niepokoi ta draka z „sytuacjonistami”.Ledwie wróciłem z urlopu, zadręczają mnie telefonami mer i jego rzecznik prasowy Prodis.Niech się pan strzeże tej ośmiornicy w ludzkim ciele.Nic nie rozumiem z ich bajdurzenia.Podobno na dodatek, nasz Bourrassol jest zamieszany w całą aferę.Nigdy jeszcze nie słyszałem podobnej bzdury! Wyobraża pan sobie Bourrassola w roli „sytuacjonisty?” Orientuje się pan, o co tu chodzi? Skąd się wzięła ta legenda?Stanąłem w obronie sierżanta.– Bourrassol nie ma z tym nic wspólnego.Wymyślają niestworzone rzeczy, żeby tylko narobić nam koło pióra.Po prostu wykryto siatkę sytuacjonistów, którzy od 1977 roku fabrykowali fałszywe pisma urzędowe rady miejskiej, a potem rozlepiali, również fałszywe, plakaty wyborcze.Syn Bourrassola kiedyś z nimi przystawał, ale z pewnością nie brał udziału w rozsyłaniu fałszywych wezwań z pieczątką naszego komisariatu.Ma żelazne alibi: od kilku miesięcy odbywa prześliczne rejsy krajoznawcze między Martyniką i Gwadelupą.Na zaproszenie Marynarki Wojennej.Komisarz Matabiau zerwał się jak oparzony i stanął przede mną w groźnej pozie.– Fałszywe wezwania? Czy ja dobrze słyszę? I pan nie uważa tej sprawy za najważniejszą? Może się pan wypchać ze swoim morderstwem i ze swoim fakirem biżuteryjnym! Wyjeżdżając na urlop przeczuwałem, że wpakuje mnie pan w jakieś paskudztwo.Co za fałszywe wezwania? No, mów pan!– Poszukujemy nadal sprawców.Kilkuset tuluzańczyków otrzymało znakomicie podrobione pisma urzędowe.Kazano im natychmiast stawić się w komisariacie celem rejestracji w kartotece antyterrorystycznej.Wezwania były podpisane pana nazwiskiem, charakter pisma również przypominał pański.Dziwnym trafem adresaci zostali wybrani spośród najbardziej znanych osobistości naszego miasta.Bogaci kupcy, przemysłowcy, przedstawiciele hierarchii kościelnej, prezesi stowarzyszeń i związków, zwłaszcza byłych kombatantów.– Może mi pan pokazać taki druczek? Wyciągnąłem portfel z tylnej kieszeni dżinsów i ująłem delikatnie w dwa palce niebieski kwadracik, który rozłożyłem starannie przed wręczeniem go komisarzowi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]