[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pięć mil na wschód od „Rebeki" korweta numer 745 manewrowała na wzburzonym morzu po skomplikowanej ścieżce.Kapitan i jego pierwszy oficer stali na mostku z lornetkami przy oczach, próbując przeniknąć zasłonę deszczu.Na próżno.Do ciemności i ulewy doszła mgła, jeszcze bardziej ograniczając widoczność.W takich warunkach mogliby przepłynąć sto metrów od U— boota i go nie zauważyć.Kapitan podszedł do mapy, gdzie nawigator zaznaczał najnowsze zmiany kursu.Na rozkaz kapitana korweta wykonała skręt o dziewięćdziesiąt stopni, kierując się na otwarte morze.Kapitan polecił radiooperatorowi, by powiadomił służbę wykrywania o ich nowym kursie.W Londynie Arthur Braithwaite stał przy stole z mapą, ciężko wsparty na lasce.Polecił, żeby wszelkie komunikaty marynarki i RAF— u natychmiast lądowały na jego biurku.Wiedział, że przy takiej pogodzie i świetle istnieją nikłe szansę wypatrzenia U— boota, nawet gdyby się w pełni wynurzył.Jeśli zaś okręt kryje się tuż pod powierzchnią, jest to praktycznie niemożliwe.Adiutant podał mu najnowsze raporty.Korweta numer 745 właśnie zmieniła kurs i kieruje się na wschód.Druga, numer 128, znajduje się dwie mile dalej i płynie na południe.Braithwaite pochylił się nad stołem, przymknął oczy i usiłował sobie wyobrazić poszukiwania.Bodaj cię licho, Maksie Hoffmanie! — pomyślał.Gdzie, do cholery, się podziewasz?„Camilla", choć Horst Neumann nie zdawał sobie z tego sprawy, znajdowała się dokładnie siedem mil na wschód od Spurn Head.Pogoda się pogarszała z minuty na minutę.Deszcz lał jak z cebra, siekąc w okna sterówki i zasłaniając widok.Wiatr i prąd — oba północne — nieustannie spychały kuter z kursu.Korzystając z kompasu, Neumann usiłował utrzymać kierunek wschodni.Największy problem był z morzem.Od pół godziny regularnie powtarzał się ten sam przerażający rytm: kuter wspinał się na falę, przez chwilę kołysał się na jej szczycie, a potem zapadał się w następną.W dole zawsze wydawało się, że zaraz ich pochłonie szarozielony wąwóz wodorostów.Pokład nieustannie zalewała woda.Neumann nie czuł już nóg.Po raz pierwszy spojrzał w dół i zobaczył, że tkwi powyżej kostek w lodowatej wodzie.A mimo to jakiś cudem ciągle jeszcze mieli szczęście.Kuter przyjmował najgorsze ataki morza.Dochodziło wpół do szóstej.Trzydzieści minut do zamknięcia włazu i odpłynięcia U— boota.Neumann mógł utrzymać kuter na stałym kursie i był prawie pewny, że zmierzają we właściwym kierunku.I nigdzie nie widział pogoni.Pozostawał jeden problem: brak radia.Radio Catherine stracili w Londynie, a strzał Martina Colville'a zniszczył drugie.Neumann liczył, że na kutrze znajdą radio, ale okazało się, że nie był w nie wyposażony.Czyli w żaden sposób nie zdołają się skontaktować z łodzią podwodną.W takiej sytuacji mógł zrobić już tylko jedno: włączyć światła.Podejmował ryzyko, ale niezbędne.Tylko w ten sposób U— boot będzie wiedział, że się stawili na spotkanie — jeśli ich zobaczy.A zobaczy „Camille" wyłącznie wtedy, gdy będzie oświetlona.Lecz jeśli zauważy ich U— boot, to może ich również wypatrzyć każdy brytyjski okręt wojenny i łódź straży przybrzeżnej.Neumann szacował, że od miejsca spotkania dzieli ich parę mil.Odczekał jeszcze pięć minut, potem sięgnął do włącznika i „Camilla" rozgorzała światłem.Jenny Colville pochyliła się nad wiadrem i po raz trzeci zwymiotowała.Zastanawiała się, czy w jej wnętrznościach coś jeszcze zostało.Usiłowała sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz coś miała w ustach.Wieczorem nie zjadła kolacji, bo była wściekła na ojca, nie ruszyła też lunchu.Może śniadanie, ale i to najwyżej biskwita z herbatą.Żołądek znowu jej się skurczył, ale tym razem nic nie poszło.Jenny całe życie spędziła nad morzem, lecz na łodzi była tylko raz: podczas jednodniowego rejsu po zatoce Wash z ojcem szkolnej przyjaciółki.I nigdy nie doświadczyła tego, co teraz.Choroba morska całkowicie ją sparaliżowała.Chciała umrzeć.Marzyła o świeżym powietrzu.Nieustanne kołysanie i szarpanie statku bezlitośnie nią miotało.Ręce i nogi miała poobijane.I jeszcze ten hałas — ciągły, ogłuszający warkot i huk silnika kutra.Jakby był tuż pod nią.Niczego bardziej nie pragnęła, jak wydostać się stąd i znaleźć na ziemi.Raz za razem powtarzała sobie, że jeśli przeżyje tę noc, jej noga nigdy więcej nie postanie na łodzi, nigdy.I wtedy zaświtała jej myśl: co się stanie, kiedy tamci dotrą do swego punktu przeznaczenia? Przecież nie zamierzają płynąć tym gruchotem aż do Niemiec.Pewnie czeka na nich jakiś okręt.I co wtedy? Czy znowu ją zabiorą, czy też zostawią ją samą na kutrze? A jeśli ją zostawią, możliwe że nikt jej nie znajdzie.Przy takiej pogodzie jak dziś, zginie samotna na Morzu Północnym.Kuter ześliznął się po grzbiecie kolejnej olbrzymiej fali.Jenny poleciała naprzód, rąbnęła głową o ścianę.Po obu stronach były iluminatory.Związanymi rękami starła mgiełkę z szyby po prawej stronie.Morze wyglądało przerażająco — kotłowanina potężnych zielonych mas wody.I jeszcze coś.Woda obok się zagotowała i coś czarnego, błyszczącego przecięło ją od dołu.Przez chwilę nic nie było widać, w końcu jakaś wielka szara rzecz — niczym morski potwór z bajki — wynurzyła się na powierzchnię, ociekając wodą.Kapitanleutnant Max Hoffman, znudzony trzymaniem się o dziesięć mil od brzegu, postanowił zaryzykować i przemknąć o milę, dwie bliżej lądu.Czekał, aż w peryskopie pojawi się znak ośmiu mil i wtedy nagle zauważył światła niewielkiego kutra
[ Pobierz całość w formacie PDF ]