[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wykropiłem też prętem kozio-łeczka, a lekarstwo to tak posłużyło, że od tego czasu był dla mnie z największym respektem.Ponieważ dla kóz nie mogłem zaniedbywać wycieczek, należało więc dla nich zrobić za-grodę, w której mogłyby się paść bez możliwości ucieczki do lasu.Ogrodzenie to powinnobyło obejmować kawał łąki, zarosłej trawą i krzewami.O łąkę nietrudno, ale z czego zrobićogrodzenie?Zostawmy to do jutra, a tymczasem, nakarmiwszy kozy, trzeba pomyśleć o posileniu sie-bie.Wziąłem się zatem do rozniecenia ognia i po półgodzinnym usiłowaniu buchał wesołojasny płomień, a przy nim obracał się na drewnianym rożnie zajączek, którego zastrzeliłem podrodze.Pieczeń smakowała mi znakomicie, bo też od osiemnastu dni nic ciepłego nie jadłem,żywiąc się podczas wycieczki kukurydzą i owocami.XXIIIOgrodzenie dla kóz.Opuncje.Rocznica przybycia na wyspę.Jak ten dzień przepędziłem.Rozmyślania nad upłynionym ro-kiem.Modlitwa.Nazajutrz rano siedziałem parę godzin pogrążony w myślach, z czego zrobić dla mych kózogrodzenie.Najlepszy byłby bambus, lecz naprzód rósł bardzo daleko, a po wtóre nóż mójstępiał bardzo, a nie chciałem go zbyt często ostrzyć, aby się za prędko nie zużył.Wreszcieścinanie bambusów było rzeczą mozolną.Podczas budowania letniego mieszkania poodgnia-tałem sobie skórę na dłoni i przez parę dni cierpiałem z tego powodu.Przeleciało mi przez głowę, ażeby zrobić ogrodzenie z kamienia, ale myśl ta była tak nie-dorzeczna, że ją natychmiast porzuciłem.Ogrodzenie powinno było obejmować przestrzeń57przynajmniej parę morgów zajmującą.Trzeba więc było ułożyć parkan z kamieni, przynajm-niej 60 metrów długi, a znoszenie i układanie wymagało najmniej dwóch lat pracy.Nareszcie wpadłem na pomysł, oszczędzający mi czasu i pracy.W pobliżu mego mieszka-nia rosło mnóstwo opuncji, kolczastych roślin, dochodzących nieraz do ośmiu stóp wysoko-ści.Roślina ta, podobna do kaktusa, mnożyła się i rosła prędko.Silne kolce nie pozwoliłybyumknąć kozom przez taki żywopłot.Zamiast jednak zakładać ogrodzenie na otwartym polu,postanowiłem przeprowadzić je koło skalistej ściany półokręgiem tak, żeby dwoma końcamidotykało skał.Natychmiast zaznaczyłem kamykami okrąg i wziąłem się do poruszania ziemi.Grunt byłw tym miejscu pulchny, robota więc szła łatwo.Po skopaniu kawałka, zasadzałem go zarazopuncjami.Tylko znoszenie tych kolczastych roślin kosztowało mnie nie tyle zachodu, ilezadraśnień, bo ostre ciernie kłuły mi ręce i plecy.Aby tego uniknąć, zrobiłem rodzaj sanek zgałęzi, nakładałem na nie wykopane rośliny i przywłóczyłem do miejsca przeznaczenia.Tymsposobem co dzień 10 do 12 metrów bieżących zasadzało się żywopłotem, a ponieważ ontrzystu pięćdziesięciu metrów długości nie przechodził, więc w przeciągu miesiąca skończy-łem zagrodę.Mimo to kozy trzymałem wciąż zamknięte w oborze, znosząc im trawę.Przykrzyło siębiednym zwierzętom, lecz nie mogłem ich dotąd wypuszczać, dopóki się nie przyjęły rośliny.Ma się rozumieć, że stajenka znajdowała się wewnątrz ogrodzenia.Podczas roboty upały były tak wielkie, iż musiałem zdjąć zajęcze ubranie, a przywdziaćdawne.Ale i to nowe tak się podarło, że trzeba było pomyśleć o innym.Razu jednego, licząc kreski na moim kalendarzu, narachowałem ich 365, a ponieważ rokbył przestępny, zawierający 366 dni, zatem nazajutrz wypadała rocznica przybycia mego nawyspę, czyli dzień: 23 września 1664 roku.Postanowiłem go uroczyście obchodzić, a porzuciwszy wszelkie zatrudnienia, poświęcićgo rozmyślaniu.Przysposobiłem trawy dla kóz, aby jutro i tym sobie nie rozpraszać uwagi.W jakim uczuciu obudziłem się drugiego dnia ten tylko pojmie, co oddalony od rodzinnejziemi, od ukochanych rodziców i krewnych, w smutku i samotności dni przepędza.Od ranka nie wziąłem wcale w usta pokarmu, postanowiwszy pościć dzień cały na pamiąt-kę okropnych chwil rozbicia, na podziękowanie Stwórcy za cudowny ratunek.Potem udałem się do mej świątyni i tam u stóp krzyża długo, długo modliłem się ze łzami.Następnie usiadłszy na ławce kamiennej, począłem wspominać wszystko, co mnie spotkałood opuszczenia domu rodzicielskiego.Dostałem się do niewoli w Sale 25 września i morze wyrzuciło mnie na wyspę w tymżesamym dniu.Był to więc dzień jakiś fatalny, czyli jak starzy ludzie nazywają, feralny dlamnie.Zdawało się, że przez dopuszczenie nieszczęść na mnie w dniu potajemnej ucieczki zdomu kochanych rodziców, Bóg chciał wyraznie mi okazać, iż karze mnie za nieposłuszeń-stwo.W pierwszych miesiącach mego wygnania, nieraz z niecierpliwości i tęsknoty bluzniłemStwórcy, ale jeżeli mnie jakie pomyślne spotkało zdarzenie, nie pomyślałem wcale, aby po-dziękować Opatrzności za nie.Tymczasem przyciśniętemu ciężką niemocą zesłał najmiłosierniejszy Ojciec, cudowny, żetak powiem, sen, który mnie nawrócił i w innego przemienił człowieka.Dzisiaj spokojnie spoglądam w przeszłość, terazniejszość i przyszłość.Dziś w każdymwypadku szukam dobrej strony i wszystko przyjmuję w pokorze, co Bóg na mnie ześle.Nienarzekam na brak rozmaitych rzeczy, do uprzyjemnienia życia niezbędnych, ale dziękuję zato, co mi Opatrzność mieć dozwoliła.Co dzień wstając i kładąc się spać, dziękuję Panu memu za moje położenie, za wytrwałośćw znoszeniu niewygód i natchnienie do pokonywania rozmaitych trudności i nieraz myślę otym, że jest bardzo wielu ludzi, którzy doświadczywszy jakiejś przeciwności, wyrzekają z58płaczem: o Boże, czyż może być kto nieszczęśliwszy ode mnie! A jednakże, gdyby porównalilos swój z nieszczęściami i przeciwnościami tysiąca bliznich swoich, gdyby rozważyli, co bysię działo z nimi, jeżeliby podobało się Opatrzności wtrącać ich w takie położenie, zaręczam,że przestaliby narzekać na swą niedolę, z bojazni, aby Bóg w gorszą ich nie wtrącił.%7łycie moje, kiedym się dobrze nad nim zastanowił, nie było tak opłakane, jakby się toniejednemu czytelnikowi wydawać mogło
[ Pobierz całość w formacie PDF ]