[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jedziemy do cioci do Kartuz, ale uciekł nam ostatni autobus.Boimy się.- Wyjaśniłam zdziwionej takim najściem kobiecie.- Czy mogłybyśmy zanocować na sianie? - Spytałam po chwili wahania.- Józek! - Zawołała w głąb mieszkania, chodź no tu.Przyczłapał starszy pan i przyjrzał się nam życzliwie.Widocznie słyszał całą rozmowę, bo od razu powiedział:- Możecie spać na sianie, tylko zostawcie jakieś legitymacje.- Nie palić mi tam, bo wzniecicie pożar.- Dodał po chwili.Tym sposobem udało się nam przespać noc w miarę spokojnie i pod dachem.Rano podziękowałyśmy gospodarzom i ruszyłyśmy w dalszą drogę.Ruch samochodowy był większy niż wieczorem , więc szybko zatrzymałyśmy jakiś pojazd.Kierunek - Szczecin.Tam, w Goleniowie, niedaleko Szczecina mieszkała moja ciotka Jagoda, której zresztą nie zamierzałam odwiedzić, bo i po co? Zaraz podkablowałaby rodzicom, że jestem i nie daj boże zabraliby mnie do domu.Oprócz cioci miałam tam mnóstwo koleżanek i kolegów, którzy pomogą w potrzebie, nakarmią i przenocują.Tak też się stało.Przez trzy dni karmiono nas i dostarczano nam różnorakich rozrywek.Jednak po upływie tego czasu, coś tak zaczęłyśmy czuć lekki smrodek roztaczający się wokół nas.Znaczyć to mogło tylko jedno.Nasi gospodarze mieli nas powoli dosyć.Wcale im się nie dziwię, bo przecież ukrywali mnie i Małą w altance na działce.Musieli też po cichu wynosić nam jedzenie.- Mała, jedziemy dalej - stwierdziłam pewnego dnia i radośnie żegnając się z naszym towarzystwem ruszyłyśmy na trasę.Wielkiego wyboru nie miałyśmy, bo albo nad morze, albo znowu na Dolny Śląsk.Wybrałyśmy to drugie.Tym razem trasa prowadziła przez Zieloną Górę.Droga była mało uczęszczana, więc po przejechaniu kilku kilometrów utknęłyśmy na dobre.Jednak doświadczenie nie pozwoliło nam się martwić.Przespałyśmy się jak dawniej - na sianie.Trochę dawała się nam ta podróż we znaki, bo coraz częściej czułyśmy głód , a dobrodusznych kierowców, którzy poratowaliby nas w potrzebie gdzieś wymiotło.Spanie na sianie też nie było już taką frajdą.Zaczęłyśmy, o dziwo, bać się robactwa, które spacerowało sobie w najlepsze po sianku.Głód nie pozwalał od razu zasnąć, czarne myśli chodziły po głowie, a do domu strach wracać.Cóż kontynuowałyśmy tę nieszczęsną wędrówkę, bo nie widziałyśmy innego wyjścia.Dzień jednak szybko zmywał nam troski z twarzy i znowu stawałyśmy się bohaterkami nie zważającymi na nic.Trasa do Wrocławia była długa.Trwała trzy dni, ale już drugiego dnia poznałyśmy dwóch chłopaków, którzy mieli duuużo jedzenia, a o wiele mniej szczęścia.- Dziewczyny, my schowamy się w krzakach, a wy zatrzymacie samochód.Wtedy wyskoczymy i pojedziemy wszyscy.- Tłumaczył nam jeden z nich.- Dobra- Mała zgodziła się natychmiast.Ja natomiast miałam trochę wątpliwości, ale świadomość, że mamy zapewnione żarcie, pozwoliła mi nie myśleć o tym, iż podróż w męskim towarzystwie znacznie się wydłuży.Nie było to jednak aż tak proste jakby się wydawało.Zatrzymałyśmy już piąty z kolei samochód, ale gdy z krzaków wyłaniali się niedomyci jegomoście, to kierowca po prostu ruszał nie oglądając się na nic.Udało się nam w końcu zatrzymać zdezelowaną ciężarówkę, której kierowca zabrał nas nie patrząc na podejrzany wygląd męskiej części autostopowiczów.Jednak po paru kilometrach sami poprosiliśmy o wysadzenie.Szczelna paka zaczęła napełniać się spalinami.Wysiedliśmy krztusząc się i kaszląc.Do Wrocławia - rodzinnego miasta naszych przygodnych znajomych dotarliśmy wieczorem.Chłopcy mieszkali prawie poza miastem, więc rozbili nam namiot pod laskiem, nakarmili i zostałyśmy same.Zasnęłyśmy natychmiast.W środku nocy obudziły nas rozmowy.To wrócili nasi gospodarze.Chciałam im powiedzieć, że nie śpimy, ale Mała, która nie spała dłużej ode mnie położyła palec na ustach w znaczącym geście.Rozmowa, którą usłyszałyśmy nie napawała optymizmem.Chłopcy byli podpici i wyraźnie podochoceni.- Ty, myślisz, że będą się bronić? - Usłyszałyśmy bełkotliwy głos.- No co ty - odparł drugi, przecież są nam coś winne.- A jak będą? - Znów zapytał ten pierwszy.- Siły nie masz?- Odpowiedział jego kompan i dodał:- Dasz w mordę i po krzyku.Zdrętwiałyśmy.Przez głowę zaczęło przelatywać mi mnóstwo czarnych myśli.Nasi przyszli kochankowie dyskutowali na szczęście dalej.- Gumki masz? - Zapytał jeden z nich.- Zostały na stole - odpowiedział drugi.- Trzeba iść po nie, bo jakby co, to nie my - rozsądnie wydedukował ten bardziej podpity.Usłyszałyśmy oddalające się kroki.- O Jezu, trzeba wiać! - Krzyknęła przerażona Mała.Nie musiała dwa razy powtarzać.Chwyciłyśmy swój niewielki dobytek i w nogi.Posuwałyśmy się po ciemku, byle dalej od namiotu.Gałęzie drzew drapały nam twarze, krzaki szarpały za bluzy.Bałyśmy się tylko, aby nasi prześladowcy nas nie znaleźli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]