[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W pięć minut pózniej siedział już w taksówce z poduszką na kolanach.Dziecko na szczę-ście, nakarmione na drogę, spało.Przyglądał się mu z żalem może, że oto kończy budowęswego życia i że nie jest w stanie wzbudzić w sobie ani cienia radości.Zatrzymał taksówkę na rogu Skolimowskiej.Należało być ostrożnym do końca i nie dopu-ścić do rozmowy taksówkarza z szoferem, który na pewno zainteresowałby się, skąd pan dy-rektor Klemm wziął to niemowlę.Przed obiadem byli już w Medanie.Tunka wybiegła do samochodu, z wypiekami na twa-rzy wzięła dziecko na ręce i śmiała się dziwnym podnieconym śmiechem, jakiego Murek uniej dotychczas nie znał.Zaalarmowani telefonicznie przybiegli Czabanowie, ich służba.%7łoł-nasiewicz, jeszcze kilka pań, żon wyższych urzędników.Tunka wszystkim demonstrowała zzachwytem swój nabytek: No patrzcie! Jakie on ma cudowne oczy! Jaki on śliczny!Panowie grzecznie pomrukiwali, nie bardzo orientując się w powodach, dla których to ro-bią, natomiast wszystkie panie entuzjazmowały się głośno.Natychmiast podniesiono rwetes z instalowaniem nowego członka rodziny w domu.Wy-brano odpowiedni pokój.Telefonowano po mamkę, wysyłano specjalnego gońca po łóżeczkoi wózek.Murek, który przygotowany był jeszcze na rozmowę z Tunką i chciał od niej usłyszeć wcztery oczy, czy naprawdę dziecko jej się podoba i czy zgadza się na nie, szukał jej po całymmieszkaniu.Gdy wszedł do sypialni, klęczała przy łóżku, na którym już rozpakowany leżałchłopak.Podniosła głowę i wtedy zobaczył, że płacze.Wyszedł, nie pytając o nic.Póznym wieczo-rem przyszła do jego pokoju.Wzięła jego rękę i zapytała cicho: Powiedz, powiedz szczerze.Czy to.twój syn?.Wpatrywała się w jego oczy niemal błagalnie.Murek opuścił głowę i odpowiedział równiecicho: Nie mój.Niestety, nie mój.155 Rozdział VIILetni sezon w Medanie dał świetne rezultaty.Pokoje zamawiano na miesiąc naprzód.Wwielkiej sali kasyna po dwanaście godzin na dobę czynne były rulety.Co wieczór odbywał siębal, co wieczór lał się szampan, park rozbrzmiewał głośnym śmiechem i cichymi szeptami,wśród gałęzi aż do świtu jarzyły się kolorowe latarki, kilka orkiestr grało nieustannie.Nocebyły krótkie, na sen nikt tu nie miał czasu.Od wczesnego ranka w wielkich basenach z mor-ską i zwykłą wodą roiło się od barwnych kostiumów kąpielowych, na tenisowych kortachmigały białe postacie, w alejach rozlegał się tętent wierzchowców, w zakładach wód alkalicz-nych tłoczyli się kuracjusze, tarasy zastawione leżakami służyły zwolennikom opalenizny, wsalach bilardowych klaskały kule, w pokojach brydżowych zasiadano do kart, a przy lunchujuż znowu grały orkiestry, a po lunchu na dużych, owalnych stołach zaczynały wirować rule-ty.Całe lato w Medanie było jednym nieustającym świętem beztroskiej zabawy, komfortowe-go wypoczynku, emocjonującej rozrywki.Za wszystko wprawdzie trzeba było płacić i to sło-no, ale któż o tym chciał myśleć! Kuracjusze zdobywali zdrowie lub przynajmniej przeświad-czenie, że czują się lepiej, gracze zaspokajali swój głód hazardu, młodzież  namiętność dosportu i tańca, smakosze żołądki, sybaryci rozkoszowali się wygodami, snoby swoją obecno-ścią wśród możnych tego świata i błogim uczuciem wyższości, z jakim będą pózniej opowia-dać znajomym, że lato spędzili w Medanie.A spędzić lato w Medanie znaczyło tyle, co zdo-bycie pewnej pozycji towarzyskiej.Czyż za to nie warto było płacić?.Tym bardziej, że doreklamy wystarczały dwa lub trzy tygodnie pobytu w tym luksusowym uzdrowisku.Któż bę-dzie kontrolował resztę wakacji opędzonych taniutko w Zielonce czy w Kaczym Dole?.Więc płynęły pieniądze rzeką.W masywnych kasach pancernych w podziemiach kasynapiętrzyły się paczki banknotów, akcjonariusze zacierali ręce.Czaban promieniał i gdy sam nasam zostawał z zięciem, skakał i śmiał się jak dziecko. Rozruszajże się, stary diable!  Oklepywał go ze wszystkich stron zachęcająco. Przecienawet nie marzyliśmy o takim powodzeniu! Co ci jest! A?! Zmęczony jestem  mówił Murek i mówił prawdę.Pracował jak wół.Pierwszy wstawał, ostatni kładł się.On jeden bodaj w całej Medanie nieużył ani godziny na zabawę.Na próżno Czaban przekonywał go, że to przesada, że olbrzymiaparat administracyjny został już wyregulowany do ostatniej śrubki i działałby sprawnie na-wet bez kierownictwa.Murek tylko wzruszał ramionami i tym zawzięciej zabierał się do roboty.Gdy w nocywracał do domu, był już tak wyczerpany, że nie mógł o niczym myśleć.Automatycznie roz-bierał się i zasypiał kamiennym snem, by nazajutrz zerwać się jak najwcześniej i pędzić dobiura.Tam przy czytaniu korespondencji jadł śniadanie.I na obiad rzadko wracał do domu,tłumacząc się przed Tunką brakiem czasu na bawienie gości. Więc po cóż ich ciągle zapraszasz?  perswadowała. %7łebyś się nie nudziła  odpowiedział krótko.A Tunka nie nudziła się wcale.Wiele czasu zajmowało jej dziecko, które pokochała jakąśsmutną, lecz gorącą miłością, resztę pochłaniały bale, stroje, no i dom, gdyż mąż rzeczywiściecodziennie zapraszał, kogo się tylko dało, przeważnie młodzież, która nadskakiwała pięknejpani dyrektorowej.Nie był zazdrosny.Przede wszystkim nie miał czasu o tym myśleć, a poza tym był więcejniż pewny, że Tunka go nie zdradzi.Ilekroć odzywało się w nim to przeświadczenie, czułjakby irytację.Jednak nie chciał analizować tego uczucia.156 W gruncie rzeczy nie miał jej nic do zarzucenia.Była przesadnie poprawna.Wiedział odsłużby, że sama codziennie, przed udaniem się na spoczynek zagląda do jego sypialni, układapidżamę na łóżku, nakręca budzik, ustawia syfon z wodą sodową i obiera jabłko.Czasami, zwróciwszy na to uwagę, doznawał rodzaju wzruszenia i wówczas wchodził dojej pokoju na pół godziny, by spełnić swój obowiązek małżeński.Sam czuł, że w tych wizy-tach jest coś trywialnego, może nawet obrażającego.Ona musiała to odczuwać znacznie sil-niej.Jednak nigdy nie dała tego poznać po sobie.Była miła i uprzejma.Budziła się z uśmie-chem i z uśmiechem go żegnała, a on uciekał czym prędzej, gdyż bał się, że zobaczy w jejoczach łzy. Dlaczego ona mnie nie znienawidzi?  pomyślał kiedyś.Lecz w chwilę potem przywoływał się do porządku. Za co ma mnie nienawidzieć? Poświęcam jej tyle czasu, ile mogę.Przecież nie zbijambąków, tylko ciężko pracuję, a ona o tym wie.I pracował.W sierpniu przyszła ostatnia, wielka fala gości.Przyjechało kilkaset osób z za-granicy, z Norwegii, Szwecji, z Niemiec, Finlandii, a nawet kilku Anglików i jeden Włoch.Od września jednak frekwencja zaczęła szybko spadać.Tym razem jednak w porę obniżoneceny zrobiły swoje i napływ gości ustalił się w dobrych granicach, wykluczających deficyt.Ustało wszakże gorączkowe tempo życia w Medanie i pewnego dnia Murek spostrzegł się,że właściwie prawie nic nie ma do roboty [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •