[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Urban Horn stanął nad Reynevanem, trąc policzek i ucho. Nie chcę już nigdy wracać do tej sprawy powiedział chłodno. Nigdy.Ale żeby nie wyszło, żeśmy na próżno dali sobie po facjatach, zaspokoję twąciekawość choć trochę i zdradzę coś niecoś.Coś, co tyczy się twego brata Piotra.Chciałeś wiedzieć, kto go zabił.Nie wiem otóż kto, ale wiem co.Jest więcejniż pewne, że Piotra zabił twój romans z Adelą Sterczową.Będący pretekstem,pretekstem znakomitym, niemal doskonale maskującym prawdziwe powody.Niepowiesz mi, że już sam na to nie wpadłeś.Jakoby umiesz sumować dwa i dwa.Reynevan starł krew spod nosa.Nie odpowiedział.Oblizał puchnącą wargę. Reinmarze dodał Horn. Ty zle wyglądasz.Nie masz ty aby gorączki?* * *Przez czas jakiś Reynevan się dąsał.Na Horna z wiadomych przyczyn, naSzarleja bo nie interweniował i nie pobił Horna.Na Koppirniga, że chrapał, naBonawenturę, że śmierdział, na Circulosa, na brata Trankwilusa, na Narrenturmi na świat cały.Na Adelę de Stercza, bo paskudnie się wobec niego zachowała.Na Katarzynę Biberstein bo on paskudnie się wobec niej zachował.Na domiar złego czuł się zle.Miał katar, trzęsły nim dreszcze, zle spał, a budziłsię mokry od potu i zmarznięty.Dręczyły go sny, w których wciąż i nieustannie czuł zapach Adeli, jej pudru,jej różu, jej pomadki, jej henny na zmianę z zapachem Katarzyny, jej kobie-cości, dziewczęcego potu, mięty i tataraku we włosach.Palce i dłonie pamiętaływracający w snach dotyk i też porównywały.Nieustannie porównywały.Budził się zlany potem.A na jawie przypominał sobie i nie przestawał porów-nywać.388Zły nastrój potęgowali Szarlej i Horn, którzy od incydentu zaprzyjaznili sięi pokumali, weszli w komitywę, przypadł, widać było, frant frantowi do gustui poznał się ćwik na ćwiku.Siadując Pod Omegą , frantowie wiedli długie roz-mowy.A na pewien temat jakby się uwzięli, w kółko do niego wracali.Nawet jeślizaczynali od czegoś zupełnie innego jak chociażby od widoków na wydostaniesię z ciupy. Kto wie mówił cicho Szarlej, w zamyśleniu obgryzając nadłamany pa-znokieć kciuka. Kto wie, Horn.Może będziemy mieli szczęście.Mamy, wi-dzisz, pewne nadzieje.Kogoś za murami. Kogóż to? Horn spojrzał na niego bystro. Jeśli można wiedzieć? Wiedzieć? A po cóż? Wiesz, co to jest strappado? Jak myślisz, jak długowytrzymasz, gdy podciągną cię za. Dobra, dobra, daruj sobie.Ot, ciekawiło mnie, czy wasza nadzieja wypad-kiem nie w ukochanej Reinmara, Adeli de Stercza.Mającej obecnie, jak wieśćniesie, duże wzięcie i wpływy wśród Piastów śląskich. Nie zaprzeczył Szarlej, zauważalnie ubawiony wściekłą miną Reyneva-na. W niej akurat nadziei nie pokładamy.Nasz drogi Reinmar ma, i owszem,powodzenie u płci nadobnej, ale nie wiążą się z tym żadne korzyści, poza, oczy-wiście, nader krótkotrwałą przyjemnością z pochędóżki. Tak, tak zadumał się pozornie Horn samo powodzenie u kobiet niewystarczy, trzeba mieć jeszcze do nich szczęście.Dobrą, że użyję eufemizmu, rę-kę.Wtedy ma się szanse mieć nie tylko zgryzoty i stracone zachody miłości, alei jakieś profity.Choćby w takiej sytuacji jak nasza.Wszak nie kto inny, a miłu-jąca dzieweczka uwolniła z okowów Walgierza Wdałego.Zakochana Saracenkawybawiła z niewoli Huona z Bordeaux.Litewski kniaz Witold uciekł z więzie-nia na zamku w Trokach z pomocą kochającej żony, księżnej Anny.Zaraza,Reinmarze, ty naprawdę zle wyglądasz.* * *.Ecce enim veritatem dilexisti incerta et occulta sapientiae tuae manife-stasti mihi.Asperges me hyssopo, et mundabor.Hej! %7łebym ja tam zaraz które-go nie musiał pokropić! Lavabis me.Hola! Nie ziewać tam! Tak, tak, Koppirnig,to do ciebie było! A ty, Bonawentura, czego czochrasz się o mur jak świnia? Przymodlitwie? Godności, godności więcej! I któremu to, chciałbym wiedzieć, tak no-gi śmierdzą? Lavabis me et super nivem dealbabor.Auditui meo dabis gaudium.Zwięta Dympno.A temu co znowu? Jest chory.389Reynevana bolały plecy, na których leżał.Zdziwił się, że leży, albowiem do-piero co klęczał przy modlitwie.Posadzka ziębiła, zimno promieniowało przezsłomę, miał wrażenie, że leży na lodzie.Dygotał z zimna, trząsł się cały, szczękałzębami tak, że od skurczów bolały mięśnie żuchw. Ludzie! Toż on rozpalony jak piec Molocha!Chciał zaprotestować, czyż nie widzą, że ziębnie, że trzęsie się od chłodu?Chciał prosić, by go czymś okryli, ale nie zdołał przecisnąć przez dzwoniące zębynawet jednego artykułowanego słowa. Leż.Nie ruszaj się.Obok ktoś rzęził, zanosił się kaszlem.Circulos, to chyba Circulos tak kasz-le, pomyślał, z nagłym przerażeniem zdając sobie sprawę z faktu, że kaszlącego,choć oddalonego o dwa kroki, widzi jako bezkształtną, rozmywającą się plamę.Zamrugał.Nie pomogło.Poczuł, jak ktoś ociera mu czoło i twarz. Leż spokojnie powiedziała pleśń na murze głosem Szarleja. Leż.Był okryty, ale tego, by go okrywano, nie pamiętał.Już go tak nie trzęsło, zębynie szczękały. Jesteś chory
[ Pobierz całość w formacie PDF ]