[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie wsiądę, mówię ci! - I krzyknęła nieopano­wanie: - Ty się go boisz! Boisz się tam pojechać!- Daję mu szansę - powiedział.- Wracasz do te­go domu czy wsiadasz?- Boisz się tam pojechać!- Daję mu szansę - -wycedził :zimno i cicho.- No, prędzej.Albo, albo.Pochyliła się i położyła mu rękę na ramiendu.- Wytrzeszcz - powiedziała - tatuśku!To ramię pod jej ręką było wątłe, nie grubsze niż ramię dziecka, martwe i twarde, i lekkie jak patyk.- Mnie wszystiko jedna, co zrobisz - powie­dział.- Ale zdecyduj się na coś.No!Pochylała się ku niemu, wciąż jeszcze trzymając mu rękę na ramieniu.I nagle wsiadła do samochodu.- Nie zrobisz tego.Boisz się.On jest lepszy niż ty.Poprzez nią sięgnął -do klamki drzwiczek i zamknął je.- Dokąd? - zapytał.- Do „Groty"?- On jest lepszy niż ty! - powtórzyła piskliwie.- Ty nawet nie jesteś mężczyzną'! On wie o tym.Kto może wiedzieć, jeżeli nie on? - Już jechali.Zaczęła na niego wrzeszczeć: - Ty! Mężczyzna, śmiały, zły mężczyzna, kiedy nie możesz nawet.Kiedy musisz przyprowadzać prawdziwego mężczyznę po to, żeby.I zagapiony nad łóżkiem beczysz, mazgaisz się j.ak.Tylko raz mogłeś mnie oszukać.Nic dziwnego, że wte­dy krwawiłam i.Zatkał jej usta mocno, aż wbił jej paznokcie w twarz.Drugą ręką prowadził samochód z szaleńczą szybkością.Gdy przejeżdżali pod światłami, widziała jego oczy, szamocząc się, szarpiąc go za rękę, miota­jąc głową, widziała wzrok, jakim patrzył na nią.Przestała się szamotać, ale wciąż jeszcze z !bdku na bok kręciła głową, szarpała jego rękę.A on wciąż jeszcze zatykał jej usta, rozdzielał je palcem w grubym pierścionku tak, że nie mogła ich zamknąć, wpi­jał czubki palców w policzek.Drugą ręką prowadził samochód gwałtownie poprzez ruch na jezdniach, za­grażając innym samochodom, aż ze zgrzytem hamul­ców zjeżdżały mu z drogi, przy czym wcale nie zwal­niał na skrzyżowaniach ulic.Raz krzyknął na nich policjant, ale on nawet się nie obejrzał.Zaczęła kwilić, jęczeć pod jego ręką, ślinić mu pal­ce.Pierścionek był jak instrument dentystyczny, nie mogła zamknąć ust, żeby przełknąć ślinę.Gdy wresz­cie odjął tę rękę, czuła zimny odcisk jego palców na szczęce.Chwyciła się za twarz.- Skaleczyłeś mnie w usta - zakwiliła.Byli już prawie na przedmieściu, szybkościomierz wskazywał pięćdziesiąt mil na godzinę.Kapelusz przekrzywił się Wytrzeszczowi nad wątłym, ptasim profilem.Zaczęła rozcierać szczękę.Zamiast domów mijali teraz szerokie, ciemne parcele, z których wyła­niały się raptownie i upiornie, z jakąś beznadziejną pewnością siebie tablice agencji sprzedaży nierucho­mości.Pomiędzy tablicami, w chłodnej pustej ciem­ności dmącej robaczkami świętojańskimi, wisiały światła niskie i dalekie.Rozpłakała się cicho, czując w żołądku chłód podwójnej porcji dżynu.- Skaleczyłeś mnie w usta - pisnęła cienko i sła­bo, pełna litości nad sobą.I rozcierała szczękę nie­pewnymi palcami, naciskała skórę coraz mocniej, aż znalazła to obolałe miejsce.- Pożałujesz tego - oznajmiła stłumionym głosem - kiedy powiem Rude­mu.Chciałbyś nim być, co? Chciałbyś móc robić to, co on może? Chciałbyś, żeby to on patrzył na nas, a nie ty?Skręcili do „Groty" przejechali wzdłuż ściany o szczelnie zasłoniętych oknach, spoza których upal­nymi podmuchami buchały dźwięki muzyki.Jednym skokiem, gdy on zamykał samochód, wysiadła i wbie­gła na schodki.- Dałam ci szansą - powiedziała.- Ty sam mnie przywiozłeś tutaj.Ja o to nie prosiłam.Poszła do toalety.Dokładnie obejrzała swoją twarz w lustrze.- Bzdura! - powiedziała.- Nie ma żadnych śla­dów.- I zaczęła naciągać skórą twarzy to w tą, to w tą stronę.- Ty głupia smarkulo - powiedziała swemu odbiciu w lustrze.I płynnie, bezmyślnie jak papuga, jeszcze powiedziała coś sprośnego.Znów umalowała usta.Do toalety weszła jakaś ko­bieta.Szybko i ukradkiem obrzuciły nawzajem swoje suknie spojrzeniami zimnymi, ogarniającymi wszyst­kie szczegóły.Wytrzeszcz z papierosem w palcach stał przy drzwiach sali.- Dałam ci szansę - powiedziała Tempie.- Mo­głeś tu nie przyjeżdżać.- Mnie szansę niepotrzebne - powiedział.- Jedną miałeś - powiedziała.- Żałujesz tego, co?- Wchodź - położył rękę na jej plecach.Już miała przestąpić próg, gdy nagle odwróciła się, trochę wyższa niż on, spojrzała mu w oczy i szybko sięgnęła pod jego pachą.Chwycił ją za przegub, więc sięgnęła drugą ręką.Ale i tę drugą chwycił w swoją miękką, zimną dłoń.Patrzyli sobie w oczy - ona z ustami otwartymi, z plamami różu powoli ciemnie­jącymi na policzkach.- Ja tobie dałem szansę tam w mieście - powie­dział.-· A tyś zaryzykowała.Za jej plecami rozbrzmiewała muzyka, parna, pełna reminiscencji; roztętniona ruchem nóg, upojna his­teria mięśni, rozgrzewająca zapach ciała, krwi.- Boże! Boże! - powiedziała prawie nie porusza­jąc wargami.- Wracam.Wracam tam.- Zaryzykowałaś - powiedział.- Więc teraz tu zostań.Spróbowała wyzwolić ręce, sięgnąć do jego mary-narki tuż poza zasięgiem jej palców.Powoli odwracał ją ku sali, ale wciąż patrzyła na niego.- Tylko się ośmiel! - krzyknęła.- Tylko.Zacisnął rękę na jej karku, palce jak stal, a prze­cież lekkie i zimne jak aluminium.Usłyszała słabe ocieranie się swoich kręgów i jego głos zimny i spo­kojny:- Zatańczysz?Skinęła głową.Tańczyli.Czuła jeszcze na karku je­go rękę.Zza jego ramienia szybko rozglądała się po sali i wśród tańczących wodziła wzrokiem z twarzy na twarz.W pokoju gry, widocznym przez łukowate wejście tłoczono się przy dużym stole.Przechylała gło­wę w lewo i w prawo, żeby dojrzeć twarze graczy.I nagle zobaczyła tych czterech.Siedzieli przy sto­liku w pobliżu drzwi.Jeden z nich żuł gumę; wyda­wało się, że zamiast szczęki ma tylko zęby niewiary­godnie białe i wielkie.Widząc tych mężczyzn odwró­ciła Wytrzeszcza w tańcu plecami do nich i nieznacz­nie poprowadziła go z powrotem ku tym drzwiom.I znów jej udręczony wzrok przelatywał po twarzach w tłumie.Gdy znów spojrzała na tych mężczyzn, dwaj z nich już wstali od stolika.Zbliżali się.Pociągnęła Wytrzeszcza w ich stronę, starając się, żeby nadal był do nich odwrócony plecami.Przystanęli, spróbowali przejść bokiem; a ona znów pchnęła Wytrzeszcza ku nim.Chciała coś powiedzieć, zagadać go, ale usta mia­ła zimne i nie mogła.To było tak, jakby usiłowała zdrętwiałymi palcami podnieść szpilkę [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •