[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hokanu nigdy jeszczenie słyszał u niego takiego tonu i po plecach przeszły mu ciarki.Karzeł wypowiedział jakieś słowo, które brzmiało jak przekleństwo.- To za mało - odrzekł Arakasi i szybkim ruchem głowy wskazał swemu pokutnikowi,by pomógł mu wyważyć drzwi.Oszalały z niepokoju o żonę Hokanu chętnie przyłożył się do zadania.Uderzyłramieniem w deski z taką siłą, że drzwi przewróciły stojącego za nimi karła, a skórzanezawiasy wpadły do środka.Przy trzasku pękającego drewna Arakasi i Hokanu wpadli dopomieszczenia, które służyło za przedsionek.Podłoga wyłożona była terakotą, a ścianyozdobione fryzami, które pamiętały lepsze czasy.Karzeł obrzucał ich stekiem przekleństw wrozmaitych językach, skarżąc się, że zmiażdżyli mu palce i że ma siniak na głowie oduderzenia sztabą, która została wyrwana z zawiasów i teraz połamana leżała na podłodze.- I tak była spróchniała - zauważył Hokanu, wyciągając drzazgi z ramienia.- Niepowstrzymałaby przed wejściem nawet szczura.Dotknięciem ręki Arakasi nakazał mu milczenie.Pojawił się przed nimi wielki,potężnie umięśniony mężczyzna w szacie haftowanej w ptaki li.Oczy pana Shinzawairozszerzyły się w uznaniu.- Powiedziałeś, pustynna krew? - wymamrotał cicho.Arakasi nie zareagował na tęuwagę, lecz powiedział coś do karła w pustynnym dialekcie.Stworzenie przestało zawodzić, podniosło się na nogi niczym ścigany gazen i zniknęło za węgłem.- Bogowie - zahuczał gigant w kobiecej szacie.- Nie jesteś kapłanem.- Cieszę się, że to zauważyłeś - odrzekł mistrz tajnych służb.- Zaoszczędzi nam toniepotrzebnych wyjaśnień.- Wykonał ruch, jakby chciał odsunąć kaptur z twarzy, i rękawyjego szaty opadły, odkrywając pierścienie skórzanych więzów.Zatknięte pod nimi pochwy nanoże były puste, zaś ich zawartość błysnęła srebrem w dłoniach Arakasiego.Hokanu zdziwił się niezmiernie, że mistrz tajnych służb Mary posiada broń z cennegometalu, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać, gdyż Korbargh wymruczał ponuro:- Ach, więc to ty zabiłeś mojego czeladnika! Arakasi przesunął językiem po wargach.- Widzę, że pamięć ci dopisuje.To dobrze.- Noże w jego dłoniach nawet nie drgnęły.- W takim razie powinieneś także pamiętać, że mogę ci przebić serce, zanim zdążysz mrugnąćokiem, a cóż dopiero uciec.Zwrócił się do Hokanu:- Odwiń mój pas i zwiąż mu ręce i nogi.Olbrzym wciągnął oddech, by zaprotestować, ale gdy Arakasi nieznacznie poruszyłprzegubem, zmienił zdanie.Hokanu bardzo uważał, by nie stanąć między nimi.Rozwiązałpas Arakasiego: była to spleciona w warkocz skóra nidry, twardsza niż lina okrętowa.Mocnoskrępował kończyny Korbargha.Lęk o Marę przeważył nad wszelkim miłosierdziem, jakieten człowiek mógłby w nim wzbudzić.W potężną drewnianą belkę podtrzymującą sufit wbite były rogowe haki, jakichbogacze używali do wieszania lamp oliwnych; teraz wisiały na nich jedynie pajęczyny, ale wprzeciwieństwie do skórzanych pętli, których w tym samym celu używali biedacy, haki niezgniły ani nie były obluzowane.Podążając za spojrzeniem Arakasiego, Hokanu uśmiechnął się mściwie.- Chcesz go powiesić za przeguby?Arakasi skinął głową.Olbrzym wrzasnął w języku, którego Hokanu nie rozpoznał.Mistrz tajnych służb odpowiedział mu tym samym gardłowym akcentem, po czym zuprzejmości wobec swego pana przeszedł na rodzimy język.- Nie ma dla ciebie ratunku, Korbargh.Twoją żonę i tego gburowatego strażnika,którego z nią posłałeś, coś zatrzymało w mieście.Na ulicach trwają zamieszki i oddziałygwardii zabarykadowały ulice tam, gdzie robiła zakupy.Jeśli jest mądra, spędzi tę noc whotelu i wróci do domu rano.Twój sługa Mekeh właśnie w tej chwili chowa się pod beczką zpiwem w szopie na podwórzu.Widział, jak umierał twój ostatni czeladnik i dopóki tu jestem,nie odważy się wyjść z ukrycia, nawet po to, by wezwać pomoc.Więc zadam ci pytanie, a ty odpowiesz.Chcę wiedzieć, jakie antidotum powinno znajdować się w butelce, którąpokaże ci mój towarzysz.Hokanu naciągnął sznur, umocował go węzłem i wyciągnął zieloną fiolkę, znalezionąprzy martwym kupcu w magazynie.Korbargh, i tak już blady, teraz zrobił się zupełnie biały.- Nic o tym nie wiem.Zupełnie nic.Arakasi uniósł brwi.- Nic? - zapytał współczująco łagodnym tonem.- Ach, Korbargh, rozczarowujeszmnie.- Jego twarz stwardniała, a dłoń poruszyła się błyskawicznie.Przez pomieszczenie śmignęła stal.Ostrze otarło się o policzek Korbargha, obcięłopasmo tłustych włosów i ze stuknięciem utkwiło w belce.- Na tej fiolce są trzy cyfry napisane pismem ludów pustyni.Pismo jest twoje.Terazmów.Gdy więzień uniósł brodę, by znów zaprzeczyć, Arakasi nie dał mu dojść do słowa:-Mój towarzysz jest żołnierzem.Jego żona umiera z powodu twojej trucizny.Czy maci opowiedzieć, w jaki sposób wyciąga się informacje od pochwyconych żołnierzywroga?-Niech opowiada - wydyszał Korbargh, wystraszony, lecz uparty.- Nic nie powiem.Ciemne oczy Arakasiego przesunęły się na twarz Hokanu.- Dla dobra twej pani powiedz temu człowiekowi, jak się zmusza jeńców do mówienia- uśmiechnął się bezlitośnie.Hokanu wyczuł kierunek wskazywany mu przez Arakasiego i oparł się ramieniem ościanę.Powoli, jakby miał mnóstwo czasu, opisywał wszystkie metody tortur, jakie pamiętałz plotek, starych kronik znalezionych w domu Minwanabich, historii, którymi starsi żołnierzestraszyli rekrutów, a na koniec dorzucił jeszcze kilka własnych improwizacji.Kobargh niewyglądał na człowieka obdarzonego bujną wyobraznią, dlatego też Hokanu szczególnie długorozwodził się nad co bardziej koszmarnymi szczegółami, opisując je kwieciście i z wyraznymupojeniem.Korbargh zaczął drżeć i pocić się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •