[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.DaSilva był na szczycie, ale kazałem mu zejść, zanim zaczęliśmy ude-rzać. Tak, Mac był kapitanem, kiedy płynąłem na Exodusie Beaumontuśmiechnął się z przymusem. Pózniej, już po wszystkim.wręczył mi coś w ro-dzaju certyfikatu, iż jestem uprawniony do pilotowania na obszarze Cieśniny Smi-tha.I chyba powinniśmy się już stąd ruszyć.Bardzo mnie niepokoi zagłuszanieradiowe. To standardowa procedura, kiedy Ruscy są w złym humorze.Zdaje pansobie sprawę z tego, co się stanie, kiedy pan będzie na górze.a ja wbiję statekw lód? To samobójstwo.Beaumont rozejrzał się po pokładzie.Marynarze z podziwu godną cierpliwo-ścią i wytrwałością wyrzucali lód za burty.Kiedy napotykał spojrzenie któregośz nich, ten natychmiast odwracał wzrok.Jeden z marynarzy splunął na pokład,lecz natychmiast gorliwie wrócił do pracy, czując na sobie spojrzenie Schmidta. Samobójstwo? powtórzył Beaumont. To powinno uszczęśliwić wszyst-kich na tym statku.* * *Trzygodzinny sen orzezwił Beaumonta, ale ciągle daleko mu było do normal-nej kondycji, gdy wspinał się po pokrytej lodem drabince, opatulony w ciepłeubrania.Do masztu przywiązał się skórzanym pasem, pod kapturem przymoco-wane miał już słuchawki i mikrofon.Daleko pod nim, na pokładzie, zaszła subtel-na zmiana w zachowaniu marynarzy, którzy jeszcze dziesięć minut temu byli do161niego tak nieprzychylnie nastawieni.Porzucili pracę i ze zgrozą pomieszaną z po-dziwem spoglądali na potężnego Anglika pokonującego śmiertelnie niebezpiecz-ną trasę.Beaumont zorientował się w tej zmianie, ale zignorował ją.Do diabłaz nimi.Dwadzieścia stóp nad pokładem zatrzymał się na chwilę, by mocniej uderzyćbutem, odłupać lód.Nagle but ześlizgnął się, Beaumont kurczowo zacisnął dłońna szczeblu.Lód pozostał nie tknięty.Wszystko wskazywało na to, że wspinał siępo drabince z czystego lodu.Brnąc coraz wyżej, czuł, jak chłód przenika przezrękawice, przesącza się przez mitenki, dociera do dłoni, drażniąc krwawiącą skó-rę na palcach.Ostre nocne powietrze mroziło twarz, szczypało w powieki, kłu-ło w gardle, Oczy zaszły mu łzami, świat stracił kontury.Im wyżej się wspinał,tym bardziej uczucie nieustępliwego zimna dominowało nad wszystkimi innymidoznaniami, odsuwało na dalszy plan warkot niecierpliwych silników, światła na-stawnych reflektorów, które Schmidt zapalił nad dziobem, nie kończące się polelodowe.Znajdował się czterdzieści stóp nad pokładem, gdy zatrzask na jego piersi za-czepił o poprzeczkę.Jedną nogą stał na niższym szczeblu, drugą właśnie przeno-sił na wyższy, gdy nagle coś szarpnęło jego ciałem.Niespodziewana przeszkodapozbawiła go równowagi.Jedną nogą usiłował znalezć punkt oparcia utrzymu-jąc cały ciężar ciała na drugiej, niepewnie wspartej na oblodzonym metalu.Niewytrzymała i but ześlizgnął się gwałtownie.Anglik osunął się w dół.Zawisł czterdzieści stóp nad zlodowaciałym pokładem, utrzymując się tylkona rękach obciągniętych grubymi rękawicami wczepionymi w śliskie poprzeczkilodowej drabiny.Walczył o życie.Ciężkie buty młóciły powietrze, gdy próbowałtrafić na szczeble, których nie mógł dojrzeć.Czul, jak słabnie uchwyt rąk, jakdłonie ześlizgują się ze szczebla, aż wreszcie jedną stopą trafił na oparcie.Potem,w ciągu kilku sekund, udało mu się oprzeć na drabinie również drugą nogę.Przezchwilę odpoczywał, dysząc ciężko patrzył na pokład, na blade twarze uniesionew górę.Zaczekał, aż serce zwolni rytm do tempa bliskiego normalnemu i na nowopodjął wspinaczkę.Stalowa drabinka kończyła się tuż pod salingiem i Beaumont wywniosko-wał, że musiała przechodzić od razu w trap prowadzący do kabiny obserwacyj-nej, w której zginął Carlson.Teraz Anglik musiał wspiąć się powyżej ostatniegoszczebla, podciągnąć na saling, usiąść na nim okrakiem i przypasać się do gó-rującej nad nim pozostałości masztu.Znajdował się dokładnie osiemdziesiąt stópnad pokładem.Zanim przystąpił do tego mozolnego manewru, wyciągnął rękę, bysprawdzić, jak mocno przytroczona jest brezentowa osłona owinięta wokół masz-tu.Obracała się swobodnie nie dając żadnego oparcia.Przeżył dziesięć koszmarnych minut, zanim udało mu się wdrapać na salingi usadowić z masztem między nogami na przerazliwie niestabilnej brezentowejosłonie, zanim zdołał dosięgnąć drugiego pasa, owinąć go wokół masztu, a potem162połączyć zestaw telefoniczny z przekaznikiem.Kiedy tego dokonał, zdał sobiesprawę, że mimo przejmującego zimna całe jego ciało pokryte jest potem.Wy-dobył z kieszeni chustkę i otarł nią twarz.Z czoła odpadły mu spore kuleczkilodu.Zanim nawiązał połączenie z mostkiem, rozejrzał się dookoła, a było na copopatrzeć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]