[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale intensywny żar i płynny metal wokół niego uniemożliwiały wszelkie działania.Zmieniał się, prze­kształcał szybko w nicość i wszystko to, czym był kiedyś.John i Sara ledwo mogli nadążyć.Janelle Voight, strażnik Lewis, inne twarze, zapalające się na moment nowa twarz co mrugnięcie oka, dopóki nie zlepiły się w jedną.Chromowa postać zawyła raz jeszcze i zniknęła pod powierzchnią cieczy.Płynne srebro tworzyło kręgi nad supergorącą powierzchnią.dopóki nie stały się roz­żarzoną masą.Stały się niczym.Odszedł.Pusta strzelba wypadła Sarze z ręki, uderzając o po­dłogę.Jej zdrowa ręka objęła plecy Johna i uścisnęli się, ich ciała zadrżały.Okaleczony cyborg usiłował wstać.Jego mechanizmy patetycznie zajęczały i zatrzeszczały, kiedy starał się unieść swe ciało do klęku.Upadł, spróbował jeszcze raz.John zauważył to i podbiegł, by go podnieść.Sara przyłączyła się, pomagając jak tylko umiała najlepiej.Okaleczona maszyna zdołała tylko stać na własnych nogach.Podtrzymywany Terminator podszedł kulejąc do krawędzi.Spojrzał w dół i sam zobaczył, że wszystko już skoń­czone.John otworzył szybko plecak Sary i wyciągnął rękę pierwszego Terminatora.- Stopi się w tym? - zapytał.Terminator odpowiedział, jego głos był dziwny, mięk­ki, prawie ludzki, prawdopodobnie z powodu uszko­dzeń:- Tak.Wrzuć to.John wrzucił tę pamiątkę, a ona utopiła się w lawie.- I CPU - dodał Terminator.John wyjął CPU z kieszeni i wrzucił do wytapiacza.Sara patrzyła, jak stopiło się niemal natychmiast.Wes­tchnęła boleśnie i powiedziała miękko:- Skończone.- Nie.Jest jeszcze jeden egzemplarz.Dotknął głowy swym metalowym palcem i spojrzał na Sarę.Oboje wiedzieli, co musi nastąpić.Oczy Johna zrobiły się wilgotne, bo zrozumiał nagie ich myśli.Po­trząsnął głową, a jego oczy wypełniły się łzami:- Nie!Terminator spojrzał na Johna.Szkaradne oblicze, z ca­łą karą, którą przyjął, ale jakby.szlachetnego rodzaju.Człowiek-maszyna powiedział:- Muszę odejść, John.To musi skończyć się tutaj.lub będę przyszłością.Obrócił się nieco, tak że jego sponiewierana, zmaltre­towana, ludzka część twarzy znalazła się w cieniu.John widział tylko chromową czaszkę i czerwone oko.Błagał wciąż:- Nie rób tego.Proszę.wszystko będzie dobrze.Zostań z nami.Terminator położył rękę na ramieniu Johna.- Muszę dokończyć swoją misję.A kiedy to powiedział, ludzka strona jego twarzy powróciła do światła.Wyciągnął rękę do Johna i jego metalowy palec dotknął łzy spływającej w dół po policz­ku.To było objawienie.- Wiem teraz, czemu płaczesz, choć jest to coś, czego nigdy nie robiłem.Odwrócił się do Sary i rzekł:- Żegnaj.- Boisz się?Zaległa krótka cisza:- Tak.- odpowiedział.Nie dlatego, że miał przestać funkcjonować jako Ter­minator, ale dlatego, że instynktownie odczuł obraz przekraczający jego program - kosmiczny porządek wy­kraczający daleko nawet poza pojmowanie Skyneta.I to dało mu wrażenie pierwszego uczucia.Strach.Przed tym, gdzie teraz szedł, jeśli w ogóle gdziekol­wiek.Oczywiście nie był pytany o nic więcej, więc nie powiedział już niczego.Po prostu odwrócił się, stanął na krawędzi i uczynił krok.Kiedy Terminator spadał, czas jakby zatrzymał się i błysk światła porwał w przepaść jego myśl.Spadał w dół tunelu, podążając za światłem w coś jak zapom­nienie.Lub zbawienie.Sztuczny mózg był osmalony, kiedy ciało uderzyło o powierzchnię płynnej stali.Niemal wszystkie elektrycz­ne funkcje zostały zatrzymane.Niemal.Kiedy chromowy szkielet był już roztopiony w pier­wotną swą masę, Sara i John patrzyli, jak Terminator topi się w lawie - metalowa ręka na końcu.W ostatniej sekundzie zacisnęła się w pięść z uniesio­nym kciukiem.na końcu kciuk.Potem wszystko było naprawdę skończone.Matka i syn obserwowali przez chwilę płynny metal.John przypomniał sobie o drugiej ręce Terminatora w dole rzędu wytapiaczy i pobiegł ją wziąć.Była tylko kupką bezużytecznego, poskręcanego metalu, ale po­chodził on z przyszłości.Tym razem nie pozostawała im żadna szansa.Kiedy John wrzucał kawałki do lawy, jeden po drugim, oboje z Sara czuli głęboko, wewnątrz ziemi, drżenie.Jak gdyby masywna oś przesuwała się.Oczywiście później John, zastanawiając się, doszedł do wniosku, że była to tylko wielka maszyna, łomocząca gdzieś w fabryce.Mógł się mylić.Historia narodziła się na nowo.Dzień SąduWASZYNGTON, D.C.11 lipca 2029 r.,niedziela, 10:12 ranoSłońce świeciło czysto na jasnym błękicie nieba.Niżej był soczysty, bujny park.Odświętnie ubrani ludzie cie­szyli się latem.Rowery, książki.dzieci bawiły się na placu, huśtały na huśtawkach, zjeżdżały ze zjeżdżalni.Park nie był ani stopiony, ani spalony, ale pełen wrzeszczących do zachrypnięcia dzieciaków.Mały, jasnooki chłopiec pedałował na trójkołowcu.Pewne przedmioty w tych dekadach technicznego postępu okazywały się ponadczasowe.Nie zmieniały się.Ponad linią drzew, na tle nieba, rysował się alaba­strowy kontur panoramy stolicy z odznaczającą się słyn­ną kopułą Kapitolu i białą iglicą pomnika Waszyngtona.Ale były także inne, nie istniejące wcześniej budynki - wysokie drapacze chmur kształtujące kierunki wiatrów.Dzięki kilku nowym zarządzeniom, które przeforsował ostatnio zuchwały młody senator, żyli w nich ludzie o skromnych dochodach.Mieszkania nie były opłacone.Ich lokatorzy musieli pracować na czynsz.Ale opłaty były dostosowane do ich możliwości i zdolności.I to było w porządku.29 sierpnia 1997 r.nadszedł i odszedł.I nic ważnego się nie stało.Michael Jackson świętował czterdziestkę.Ludzie jak zwykle poszli do pracy, śmiali się, narzekali, oglądali telewizję.Nie było Dnia Sądu.Przez całe 24 godziny tego dnia Sara Connor wstrzy­mywała oddech.A kiedy słońce już zaszło, i była już tego pewna, chciała biec ulicami krzycząc.chwytać ludzi i mówić im: Każdy dzień od dzisiaj jest podarunkiem.Skorzystaj z niego dobrze! Ale mogliby pomyśleć, że jest szalona, a tego nie chciała.Więc tylko się upiła.Oczywiście miała wielu mężczyzn, niektórych dość przystojnych, ale nigdy nie wyszła za mąż.Nie martwiła się tym, nie zgorzkniała.Ponieważ Kyle nie umarł, a jego misja nie była niepowodzeniem.Gdyby cofnąć czas, to on, bardziej niż ktokolwiek inny, przez swoją ofiarę i wyrzeczenie spowodował, że to nie zagmatwało się.Był w centrum koła.Bo wyszedł z ruin, niosąc genetykę, która pomogła mu przetrwać i posiadał siły, które mogły przemienić historię.Ale [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •