[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzałem na niego ze zdumieniem.- Doskonaliłem tę umiejętność także w twojej obecności, na przykład podczas wczorajszego śniadania.Często z niej korzystam gdyż nie mam zbyt dużego apetytu.- Skierował wierzchowca na prowadzącą przez las ścieżkę, po czym dodał.- Tak się składa, że dość dobrze znam drogę, ale czy mógłbyś mi wyjaśnić, po co właściwie tam jedziemy?- Żeby spotkać się z Dorcas i Jolentą - odparłem.- A ja muszę wykonać pewne zadanie, które zlecił mi Vodalus.Ponieważ prawie na pewno byliśmy obserwowani, wolałem nie mówić głośno, że nie mam najmniejszego zamiaru tego robić.* * *W tym miejscu muszę pominąć milczeniem wydarzenia kilku następnych dni, gdyż w przeciwnym razie moja relacja ciągnęłaby się w nieskończoność.W drodze opowiedziałem Jonasowi o wszystkim, o czym mówił mi Vodalus, a także o wielu innych rzeczach.Zatrzymywaliśmy się we wsiach i miasteczkach, przez które przejeż­dżaliśmy, a ja czyniłem użytek z moich umiejętności wszędzie tam, gdzie akurat istniała taka potrzeba - nie dlatego, żeby brakowało nam pieniędzy, gdyż mieliśmy przecież sakiewkę kasztelanki Thei, znaczną część wynagrodzenia, jakie otrzymałem w Saltus, oraz sporą sumę, jaką Jonas dostał za złotą maczugę człowieka-małpy - lecz po to, by nie budzić niepotrzebnych podejrzeń.* * *Czwarty ranek zastał nas jadących wciąż na północ.Gyoll sunęła po prawej stronie jak leniwy, smok strzegący drogi, która na tym odcinku wiodła porośniętym trawą brzegiem rzeki.Poprzedniego dnia widzieliśmy patrol jezdnych; żołnierze byli uzbrojeni w takie sarnę lance jak ci, którzy zabili wielu podróżnych w Bramie Skruchy.- Musimy się pośpieszyć, jeżeli chcemy przed zmierzchem znaleźć się w pobliżu Domu Absolutu - mruknął Jonas, który od chwili, kiedy wyruszyliśmy, zachowywał się dosyć niespokojnie.- Szkoda, ze Vodalus nie powiedział ci, kiedy dokładnie zaczynają się uroczystości i jak długo potrwają.- Czy to jeszcze daleko? - zapytałem.Wskazał mi wyspę na rzece.- Wydaje mi się, że pamiętam to miejsce.Dwa dni drogi stąd jacyś pielgrzymi powiedzieli mi, że Dom Absolutu jest już bardzo blisko i ostrzegli mnie przed pilnującymi go pretorianami.Wyglądali na ludzi, którzy wiedzą, o czym mówią.Pogonił wierzchowca, a ja uczyniłem to samo.- Szedłeś pieszo?- Jechałem na mojej klaczy.Coś mi się zdaje, że już nigdy nie zobaczę nieszczęsnego bydlęcia.Co prawda w swojej najlepszej formie poruszała się wolniej niż te zwierzęta w najgorszej, ale i tak podejrzewam, że nie są wystarczająco szybkie.Miałem już powiedzieć, że nie przypuszczam, aby Vodalus wysłał nas w drogę nie mając pewności, że dotrzemy na czas do Domu Absolutu, kiedy tuż nad moją głową przeleciało coś, co w pierwszej chwili wziąłem za ogromnego nietoperza.W przeciwieństwie do mnie, Jonas natychmiast zorientował się w niebezpieczeństwie: wykrzyknął coś, czego nie zrozumiałem, po czym smagnął mego wierzchowca swoimi wodzami.Czarny rumak skoczył tak gwałtownie, że niewiele brakowało, a wysadziłby mnie z siodła, w następnej chwili zaś galopowaliśmy już z ogromną prędkością.Pamiętam, jak przemknęliśmy między dwoma drzewami rosnącymi tak blisko siebie, że prawie otarłem się kolanami o ich korę.Nad głową dostrzegłem coś, co przypominało przyklejoną do nieba plamę sadzy, a mgnienie oka później tajemnicze zjawisko z donośnym łopotem wpadło w plątaninę gałęzi za naszymi plecami.Nasze rumaki wybiegły z lasu i popędziły wyschniętym korytem Jakiegoś potoku.Kiedy zaczęły się wspinać na przeciwległy brzeg, owa dziwna rzecz wyłoniła się spomiędzy drzew, jeszcze bardziej poszar­pana niż do tej pory.Odniosłem wrażenie, że straciła nasz ślad, gdyż przez kilka oddechów unosiła się niepewnie w powietrzu, potem jednak zdecydo­wanie ruszyła w naszą stronę.Niewiele myśląc wydobyłem z pochwy Terminust Est i spiąłem wierzchowca, kierując go wprost na nad­latującą czarną plamę.Gdybym miał miecz o ostrym końcu, z pewnością usiłowałbym ją na niego nadziać, co bez wątpienia zakończyłoby się moją śmiercią.Ja Jednak wziąłem szeroki zamach i uderzyłem tak, jakbym chciał przeciąć zawieszoną nad moją głową poprzeczną belkę.Odniosłem wrażenie, że miecz przeszył jedynie powietrze, ale w chwilę później plama rozdzieliła się na dwie części, jak rozdarta szmata, a ja poczułem na twarzy podmuch gorącego powietrza, jakbym stał przed piecem, a ktoś na krótko otworzył jego drzwiczki.Gdybym był sam, natychmiast zsiadłbym z wierzchowca, aby się jej przyjrzeć, ale Jonas krzyknął coś i ponaglił mnie gestem.Gęsty las, który towarzyszył nam od samego Saltus, został już za nami; otaczał nas niegościnny krajobraz, na który składały się kamieniste, poszar­pane wzgórza, porośnięte gdzieniegdzie karłowatymi cedrami.Kępa takich właśnie drzew rosła na zboczu pobliskiego wzniesienia.Poga­niając wierzchowce wpadliśmy z szaloną prędkością między po­skręcane pnie i gałęzie, przyciskając tułowia i twarze do karków zwierząt, aby nie spaść na ziemię.Wkrótce jednak zagajnik zrobił się tak gęsty, że musieliśmy zwolnić do stępa, a zaraz potem dotarliśmy do pionowej skalnej ściany i zatrzymaliśmy się.Natychmiast usłyszałem dobiegający z tyłu, szeleszczący odgłos, jakby jakiś ranny ptak przelatywał z gałęzi na gałąź, trzepocząc głośno skrzydłami.Cedry roztaczały tak silną woń, że miałem kłopoty z oddychaniem.- Musimy stąd uciekać! - wysapał Jonas.Ostry koniec gałęzi rozorał mu policzek, z którego sączyła się krew.Rozejrzał się dookoła, po czym skręcił w prawo, w kierunku rzeki, zmuszając wierzchowca do wejścia w nieprzebytą, mogłoby się wydawać, gęstwinę.Pozwoliłem mu torować drogę, gdyż doszedłem do wniosku, że gdyby tajemniczy napastnicy ruszyli za nami, mógłbym stawić im opór.Wkrótce ich zauważyłem: najpierw pojawiła się jedna czarna plama, a w chwilę później, w pewnej odległości za nią, druga.Wydostaliśmy się z zagajnika i ponownie zmusiliśmy rumaki do galopu.Poszarpane skrawki nocy ruszyły w pogoń za nami, ale choć wydawało się, że lecą z dużą szybkością, poruszały się znacznie wolniej niż wtedy, kiedy stanowiły całość.- Musimy rozpalić ogień albo zabić jakieś duże zwierzę! - wykrzyknął Jonas.- Mógłbyś rozpłatać brzuch któremuś z wierz­chowców, ale gdyby to nie wystarczyło, bylibyśmy zgubieni!Skinąłem głową, dając mu do zrozumienia, że ja także nie po­pieram tego pomysłu, choć wydawało mi się, że mój rumak i tak już wkrótce padnie z wyczerpania.Jonas ściągnął nieco wodze swojego, aby nie zostawić mnie z tyłu.- Czy one chcą krwi? - zapytałem, przekrzykując łoskot kopyt uderzających w kamienistą ziemię.- Nie.Ciepła.Jonas skręcił nieco w prawo i klepnął stalową ręką w zad rumaka.Uderzenie musiało być silne, gdyż zwierzę skoczyło naprzód jak dźgnięte szpikulcem.Przesadziliśmy suche koryto jednego z okreso­wych dopływów rzeki, bardziej zsunęliśmy się niż zjechaliśmy ze stromego, piaszczystego zbocza, by wreszcie dotrzeć do równego, otwartego terenu, na którym nasze wierzchowce mogły pokazać, ile są naprawdę warte [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •