[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Travis ustąpił, ale facet i tak go potrącił.No, może nie tak mocno, ale z pewnością nie było w tym nic przyjaznego.Z drugiego końca baru zbliżyła się kobieta o surowej twarzy.Miała na so­bie poplamiony tłuszczem fartuszek kelnerki i wyświechtaną siatkę na włosach.- Słucham?Według faceta, który właśnie poprosił o kolejną kawę, nazywała się Peggy.Travis uśmiechnął się grzecznie, starając się zachowywać jak nor­malny podróżny.- Przepraszam, czy mają tu państwo jakiś telefon?To, co kelnerka dostrzegła w chłopaku, najwyraźniej wzbudziło w niej więcej podejrzeń niż współczucia.- Jesteś sam?Co za różnica - pomyślał w duchu.- Hmm, nie.Moi rodzice czekają na zewnątrz w samochodzie.Peggy zmrużyła oczy, jakby chciała przeniknąć go na wskroś.Najwy­raźniej wyglądał jej na chuligana czy kogoś w tym rodzaju.W końcu wska­zała na tyły baru, gdzie przez gęstą zawiesinę dymu Travis dostrzegł zarys aparatu telefonicznego.- Dzięki - zmusił się do kolejnego uśmiechu.Starał się zachować spokój i obojętność - nawet wyglądać pogodnie - kiedy szedł głównym przejściem, otoczony kilkunastoma zdjęciami swoich rodziców.Nie musiał być ekspertem kulinarnym, aby stwierdzić, że ten bar był po prostu paskudną speluną.Telefon wisiał na ścianie tuż przed toaletami, a sądząc po wszechobec­nym smrodzie, ktoś właśnie podprowadził spłuczkę.Przekonany, że wszyscy bacznie go obserwują, podniósł słuchawkę z widełek i wcisnął zero oraz wystukał zapamiętany numer telefonu.- Chciałbym zadzwonić do Harry'ego Sinclaira na jego rachunek - po­wiedział operatorce, kiedy odezwała się po drugiej stronie linii.- Kto dzwoni? - zapytała.Travis poczuł, że serce zamarło w nim na moment.Co powiedzieć? Mama z tatą nie przygotowali go na takie pytanie.Milczał na tyle długo, że telefonistka zapytała, czy się nie rozłączył.- Co? - zapytał nieswoim głosem.- Nie, nie, jestem, jestem.Proszę mu powiedzieć, że to pan Donolly.- Pan Donolly?- Nie, Donovan! - poprawił się szybko.Cholera!- Aha.To które wreszcie? - kobieta najwyraźniej ufała mu nie bardziej niż Peggy.- Donovan - powiedział stanowczym głosem.- Travis Donovan.- Do diabła! Teraz każde jego słowo wzbudzi podejrzenia.Wcisnął sobie słu­chawkę mocno między ucho a ramię i rozejrzał się dokoła, czy ktoś go ob­serwuje.Na razie, wszystko wydawało się w porządku.- Tak? - Travis usłyszał gruby głos po czwartym sygnale.- Rozmowa od Travisa Donolly na rachunek Harry'ego Sinclaira.- Donovana! - poprawił Travis.Specjalnie mu to zrobiła! Na linii zaległa cisza.- Travis Donovan? - zapytał gruby głos.- Nie znamy żadnego Travisa Donovana.- Jestem synem Promyczka - dodał szybko.Cisza.- Zgadza się pan na tę rozmowę? - nalegała telefonistka.Odpowiedź nadeszła powoli i z wahaniem.- Taak, zgadzamy się.Travis wypuścił powietrze z płuc, nie zdając sobie sprawy, że wstrzy­mywał oddech.- Dziękuję - powiedział z wdzięcznością, a kiedy telefonistka wyłączyła się, zapytał: - Wujek Harry?- Nie - odpowiedział kwaśno głos.- Jestem jego przyjacielem.Kim tak naprawdę jesteś? - głos emanował groźbą mimo odległości tysiąca dwustu kilometrów.Ton mężczyzny przyprawił Travisa o zimny dreszcz.- To naprawdę ja - powiedział z naciskiem.- Syn Promyczka.- To nie jakiś żart, synu? - naciskał głos.- Jeśli tak, to zadzwoniłeś pod niewłaściwy numer.Travis przełknął głośno ślinę.- Nnn.nie, to nie żart - wyjąkał z trudem.- Mm.moja mama i tata potrzebują pomocy wujka Harry'ego.Ponownie słuchawka wypełniła się ciszą.- Dobrze - odezwał się w końcu głos.- Zaczekaj chwilą.Travis pokiwał bezwiednie głową.- Dobrze - bąknął wystraszony.Szczerze mówiąc, ten człowiek na dru­gim końcu linii na tyle odebrał mu odwagę, że gdyby Travis musiał, czekał­by przy telefonie dzień i noc.- Cholera, mamy ich! - wiwatował Paul Boersky, odciągając uwagę Irene od stosu papierów.- Ten podsłuch na telefonie Harry'ego Sinclaira.Nie minęły jeszcze trzy godziny, a już trafiliśmy w dziesiątkę!- Gdzie? - głos Irene drżał od podekscytowania.Za półtorej godziny miała zadzwonić do Frankela i o taką właśnie bombę modliła się przez cały czas.- Nie rozpracowali tego jeszcze w stu procentach, ale wygląda na Wir­ginię Zachodnią.Jakieś miejsce o nazwie Winston Springs.- Cholera jasna! - Irene ożywiła się wyraźnie.- Mam nadzieję, że wszystko nagrywają?- Tak jak my teraz rozmawiamy - oświadczył Paul i pokój rozbrzmiał nagle okrzykami wojennymi i przybijanymi piątkami.Paul wciąż wisiał na telefonie oczekując nowych wiadomości, a Irene zajęła się napuszczaniem policji stanowej z Wirginii Zachodniej na swych zbiegów.Harry Sinclair zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie powinien był podzielić się swoimi podejrzeniami z Thorne'em [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •