[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest wolność i wolność.Wynurzając się na powierzchnię, jak to nazywam, podzieliłem się na różne ka­wałki, połączone i zarazem pod groźbą żelaznej struny.Naj­pierw spróbowałem katatonii.Był to cios wymierzony prosto w dumę Barclaya.Nie potrafiłem wytrwać.Nie potrafiłem udawać, że mnie nie ma.Po pierwsze, ubikacja.Adepci w kró­lestwie Katatonii są w stanie także i to zignorować, toteż ich posłuszni niewolnicy spowijają ich w pieluszki.Po prostu nie byłem w tym dobry.Na przekór własnym chuciom (tu widać, jak znikają co dziksze rubieże wolności, musiałem wstawać i iść do ustępu.Musiałem jeść i pić, to znaczy nie alkohol, ale wodę, herbatę, kawę, sok, coś mokrego.Nie potrafiłem nawet wyzbyć się myśli, że dziewczyny są interesujące.No, może nie interesujące, po prostu dużo różnych innych rzeczy.Odkryłem w sobie potworną- nienawiść do homoseksualizmu.Kiedy zorientowałem się, że katatonia to całkowita klęska, postanowiłem spróbować rozrywek.Rozerwać się.Tak wła­śnie myślałem.Zachowuj się, jak na twój wiek przystało, po­wiedziałem sobie, jesteś dopiero po sześćdziesiątce i możesz spojrzeć swojej młodości w oczy, nie musisz wciąż oglądać się za siebie, wystarczy od czasu do czasu.Popełń.Niech ten czasownik pozostanie nieprzechodnim.Idź, starcze, i po­pełń.Popełniaj od nowa.Skoro nic się nie da zrobić, równie dobrze możesz coś zrobić.I zabaw się także, kochanie.I wte­dy· przyszedł mi do głowy najbardziej łajdacki pomysł na popełnienie, jaki potrafiłem sobie wyobrazić.Myślicie pewnie, że Barclay, prawdziwie chrześcijańskie dziecko dwudziestego wieku, rozwinął w sobie jakąś podejrzaną skłonność do dziewczynek albo do dzieci; ale nie.No więc, o tym popełnieniu.Śmiać mi się wtedy chciało, ale teraz, rzecz jasna, nie, nic po tym, co się przez ten czas wy­darzyło, i nie tu, gdzie teraz jestem.Zza lasu, na drugim brzegu rzeki, wyłania się bladziutkie światło świtu.Niedługo odezwie się poranny chór, którego nie usłyszę przez stukot tej podłej maszyn do pisania.Powinienem mieć cichą ma­szynę.Porzucałem różne cicho piszące maszyny to tu, to tam, bo łatwiej było zdobyć maszynę w nowym miejscu, niż wszę­dzie taskać ze sobą starą.Ale do rzeczy.Jeszcze raz o popełnieniu.Doszedłem do wniosku, że czynem najbardziej stosownym do mojej nowo odkrytej natury będzie zabicie psa Johnny'ego.No dobrze.Mojego psa, jeśli wolicie.1'ak, wiem, zapomnieliście o psie Johny'ego.Sprawdźcie.Myślałem nadal.Wiedziałem, że zwyczajne morderstwo będzie dziecinadą niegodną nas obu, niegodną wyobrażenia i oryginału.Potrzebne było coś filozoficznie czy raczej teolo­gicznie d o w c i p n e g o.~Wierzcie mi, myślałem tak długo i tak usilnie, że chwilami mogłem rzeczywiście być o włosod katatonii! Pora tym wcale nie doszedłem do tego drogą nudnej, mozolnej dedukcji, jak do jakiegoś odkrycia nauko­wego, które stanowi tylko wynik kompilacji statystycznej.To było prawdziwe objawienie.Otwarło przede mną tak roz­ległe widoki, że zaparło mi dech z podziwu jak tej mniszce wielbiącej z Wordswortha.Bardzo trudno było znaleźć Ricka.Przebywałem w jakimś tam kraju, chyba w Portugalii, albo gdzie indziej, i załatwia­łem wszystko przez telefon.Skontaktowałem się z agentem i wydawcami.Oczywiście Rick nachodził ich wszystkich, lecz żaden z nich nie wiedział, gdzie się aktualnie znajduje, mo­gli tylko powiedzieć, gdzie był.Satelity musiały się przez nas nieźle rozbrzęczeć.Zaskoczyło mnie to, bo myślałem, że będzie przykuty za nogę do swojego uniwersytetu, ale nie.Mój agent twierdził, że Rick jest wolny, ponieważ oddelegowano go do badań nad niżej podpisanym.Nikt nie musiał mi mó­wić, że oddelegował go Halliday.Podałem agentowi adres na poste restante w Rzymie, dokąd rzeczywiście pojechałem, tym razem nie żeby mu umknąć, ale z konkretnym na niego zapotrzebowaniem, żeby doprowadzić sprawy do końca.Zda­je się, że rozdzwonili się też w Anglii, bo odebrałem z poste restante tonę listów od wydawców, od agenta, od Liz oraz przeróżne śmieci nic wiadomo od kogo.Wziąłem taksówkę i zabrałem to w workach do podłego hotelu przy La Ro­tonda.Było tego za dużo, żeby wszystko dokładnie przejrzeć, więc zostawiłem korespondencję rozrzuconą na podłodze, zadzwo­niłem do agenta i po prostu podałem mu swój numer telefo­nu i nazwę hotelu, w którym się zatrzymałem! Strach przed ujawnieniem się przestał mnie nie dotyczyć.Agent połą­czył się ze mną po godzinie i przekazał mi wiadomość od wydawców, którzy już wiedzieli, gdzie jest Rick.Prowadził wykłady, zgadnijcie o kim, o czym, na uniwersytecie w Ham­burgu.Ponieważ zaplanowałem wszystko zawczasu, wsiadłem w samochód i ruszyłem na północ w kierunku Szwajcarii.Kiedy znalazłem się w bezpiecznej odległości od Rzymu, zatrzymałem się i zatelefonowałem do niego z automatu, który znalazłem w jednym z tych sklepików, co przylegają zazwyczaj do stacji benzynowych.Połączenie otrzymałem w dziesięć sekund, wynik całkiem niezły, nawet w erze powszechnej “instantynizacji".Przez tyle lat mnie nie dogonił, chociaż wiele razy się o mnie ocierał.Wspominając, ileż to razy widziałem go albo pamiętałem, że go widziałem, jak węszy po moich śladach, nie mogłem się powstrzymać od śmiechu na myśl o tym, że mój głos -zabrzmi mu w uchu ni stąd, ni zowąd [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •