[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miguel spytał, czy mam ochotę na jeszcze jedną, i chętnie bym ją wciął.Ale nie, nie chciałem odbierać im jedzenia.Byli drobni, chudzi i biedni jak myszy kościelne, poza tym poprzedniego roku, kiedy mnie przyłapano i kiedy dorośli jeden po drugim łajali mnie i do cna upokarzali, jak zawsze twórcza babcia wymyśliła grzech odbierania je­dzenia tym, którym w życiu się nie poszczęściło.Byliśmy baptystami i nigdy nie brakowało nam nowych grzechów.Podziękowałem mu, nie budząc ani jednego Spruilla, wró­ciłem do domu i jakby nigdy nic zwinąłem się w kłębek na ławce.Wszyscy spali, ale ja spać nie mogłem.Nie wiadomo skąd powiał lekki wiatr i rozmarzyłem się o beztroskim, leni­wym popołudniu.Weranda, ławka.Ani bawełny, ani żadnej innej roboty.Nic tylko ryby albo zabawa z piłką na podwórzu.Tego popołudnia bawełna omal mnie nie zabiła.Pod wieczór z trudem doczłapałem do przyczepy, wlokąc za sobą worek.Było mi gorąco, spływałem potem, chciało mi się pić, a palce miałem spuchnięte i pocętkowane płytkimi rankami od ostrych krawędzi bawełnianych torebek.Do lunchu zebrałem dziewiętnaście kilo­gramów.Moja norma wciąż wynosiła dwadzieścia trzy, ale byłem pewien, że w worku jest co najmniej cztery i pół.Miałem nadzieję, że przy wadze będzie mama, bo gdyby była, na pewno kazałaby mi wracać do domu.Dziadzio i tata wysłaliby mnie z powrotem na pole, bez względu na to, czy wyrobiłem normę, czy nie.Tylko im wolno było ważyć bawełnę, dlatego jeśli tkwili jeszcze w gąszczu krzewów, mogliśmy chwilę odpocząć, cze­kając, aż dotrą do przyczepy.Nie dostrzegłem ani jednego, ani drugiego i błysnęła mi myśl o krótkiej drzemce.W cieniu za przyczepą zgromadzili się Spruillowie.Siedzieli na pękatych worach, odpoczywając i spoglądając na Trota, który w ciągu całego dnia przesunął się ze swojego miejsca najwyżej o trzy metry.Rzuciłem z pleców worek i podszedłem bliżej.- Się masz - powitał mnie któryś z nich.- Jak tam Trot? - spytałem.- Chyba dobrze - odrzekł pan Spruill.Pogryzali suchary i cienkie wieprzowe kiełbaski, które były tu popularną przekąs­ką.Siedząca obok Trota Tally nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi.- Masz coś do zjedzenia? - spytał nagle Hank, błyskając wyblakłymi oczami.Przez chwilę byłem zbyt zaskoczony, żeby odpowiedzieć.Pani Spruill pokręciła głową i wbiła wzrok w ziemię.- Masz? - powtórzył Hank, przesuwając się lekko na worku i siadając dokładnie naprzeciwko mnie.- Nie - wykrztusiłem.- Chciałeś powiedzieć: „Nie, proszę pana”, tak? - warknął gniewnie.- Przestań - powiedziała Tally.Pozostali Spruillowie pospuszczali głowy.Milczeli.- Nie, proszę pana - odrzekłem.- Co znaczy „Nie, proszę pana”? - Hank mówił coraz ostrzejszym głosem.Było oczywiste, że szuka zwady.Pewnie przerabiał to ze sto razy.- Nie, proszę pana - powtórzyłem.- Wy, farmerzy, jesteście cholernie zarozumiali, wiesz? Myślicie, że jesteście od nas lepsi, bo macie ziemię i wyna­jmujecie nas do roboty.Dobrze mówię?- Dość tego, Hank - powiedział bez przekonania pan Spru­ill.Nagle zapragnąłem, żeby nadszedł dziadek albo tata.Mia­łem tych ludzi dość i chciałem, żeby stąd wyjechali.Ścisnęło mnie w gardle, zaczęła mi drżeć dolna warga.Byłem urażony, zmieszany i nie wiedziałem, jak zareagować.Ale Hank nie zamierzał słuchać ojca.Podparł się łokciem i z paskudnym uśmieszkiem dodał:- Myślicie, że jesteśmy tylko odrobinę lepsi od nielegalniaków, co? Ot, banda wyrobników, prostaków z zadupia, którzy chleją krzakówę i żenią się ze swymi siostrami.Mam rację?Zamilkł, jakby czekał na moją odpowiedź.Kusiło mnie, żeby uciec, ale tylko wbiłem wzrok w ziemię.Niewykluczone, że pozostali Spruillowie mi współczuli, lecz żaden z nich nie pospieszył na ratunek.- Nasz dom jest ładniejszy od waszego - ciągnął dalej Hank.- Dasz wiarę? I to o wiele.- Uspokój się, Hank - wtrąciła pani Spruill.- Jest większy, ma dłuższą werandę, blaszany dach bez łat z papy, i wiesz co? Nie uwierzysz, ale jest pomalowany.Na biało.Widziałeś kiedyś malowany dom, chłopcze?Bo i Dale, którzy rzadko kiedy się odzywali, cicho zachicho­tali, jakby chcieli przymilić się bratu, nie denerwując matki.- Uspokój go, mamo - powiedziała Tally i na sekundę zapomniałem o upokorzeniu.Zerknąłem na Trota i z zaskoczeniem spostrzegłem, że podpiera się łokciem, ma szeroko otwarte oczy i z zapartym tchem przysłuchuje się naszej miłej pogawędce.Wyglądało na to, że świetnie się bawi.Hank uśmiechnął się głupawo do braci, a oni zarechotali jeszcze głośniej.Nawet pan Spruill szyderczo wykrzywił usta.Być może zbyt często nazywano go prostakiem z zadupia.- Dlaczego nie pomalujecie domu, kmiotki? - zadudnił w moją stronę Hank.„Kmiotki” - to ich zupełnie rozłożyło.Bo i Dale zatrzęśli się ze śmiechu.Hank zarechotał jak stara ropucha [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • czarkowski.pev.pl
  •