[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z tyłu za mną był korytarz, tak niski, że nie mogłem w nim stanąć, przede mną zaś nieskończony przestwór podziemnej luminescencji.Z korytarza wiodły w otchłań światłości kolejne, strome i wąskie schody, równie małe i liczne jak te, którymi dotarłem aż tutaj, ale widziałem tylko kilka pierwszych stopni, resztę przesłaniały jarzące się biało opary.Przy lewej stronie korytarza znajdowały się otwarte na oścież masywne odrzwia z mosiądzu, niewiarygodnie grube i ozdobione fantastycznymi płaskorzeźbami, które zatrzaśnięte i zamknięte na głucho, mogły oddzielić na dobre całą tę wewnętrzną krainę światłości od krypt i korytarzy wykutych w skałach.Spojrzałem na schody, ale za nic nie odważyłem się na nie zstąpić.Dotknąłem otwartych mosiężnych odrzwi, ale nie byłem ich w stanie poruszyć.W końcu osunąłem się bez sił na kamienną podłogę, a umysł mój gorzał od błyskotliwych skojarzeń, których nawet śmierci podobne wyczerpanie nie było w stanie odegnać.Gdy tak leżałem z zamkniętymi oczami, rozmyślając, przyszło mi na myśl wiele rzeczy związanych z freskami, na które dotąd nie zwróciłem uwagi, a które nabrały dla mnie całkiem nowego i przerażającego znaczenia - sceny przedstawiające zapomniane miasto w okresie swego rozkwitu - żyzną dolinę dokoła i odległe lądy, z którymi handlowali tutejsi kupcy.Alegoria pełzających istot zastanawiała mnie swym uniwersalnym znaczeniem i nie mogłem nadziwić się, że można było przedstawić w ten sposób tak ważną i widowiskową historię.Na freskach zapomniane miasto ukazane było w proporcjach odpowiadających gadom.Zastanawiałem się, jakie były jego prawdziwe proporcje i wspaniałości, po czym przez jakiś czas myślałem o pewnych dostrzeżonych w ruinach osobliwościach.Przypomniałem sobie, jak niskie były te prymitywne świątynie i podziemne korytarze, bez wątpienia wykute w ten sposób przez szacunek dla łuskoskórych bóstw, którym oddawano tam cześć, choć dzięki temu wyznawcy musieli niewątpliwie czołgać się na brzuchach jak gady.Może odprawiane tam ceremonie zawierały również pełzanie w celu naśladowania uwielbianych stworzeń.Żadna jednak teoria religijna nie mogła wytłumaczyć, dlaczego podziemne korytarze pod świątyniami miałyby być równie nisko sklepione jak pomieszczenia powyżej, ba, nawet niżej, gdyż w korytarzach tych nie dało się pewnie swobodnie uklęknąć.Kiedy pomyślałem o pełzających istotach, których zmumifikowane truchła znajdowały się tak blisko mnie, poczułem nowy przypływ lęku.Umysł ludzki działa w dziwny sposób i przywołuje osobliwe skojarzenia.Ze zgrozą odegnałem więc od siebie myśl, że ten nieszczęsny prymitywny człowiek rozdarty na strzępy na ostatnim fresku mógł być jedyną ludzką istotą pośród mnogości reliktów i symboli przedwiecznego życia.Jak zawsze jednak w mym dziwnym, pełnym wędrówek życiu strach został wkrótce wyparty przez ciekawość, świetlista otchłań bowiem i to, co się mogło w niej znajdować, przedstawiały sobą zagadkę godną największego badacza.Nie wątpiłem, że na końcu tych schodów istniał świat pełen cudów i tajemnic.Miałem nadzieję, że znajdę tam wspomnienia istot ludzkich, których nie przedstawiono na umieszczonych w tunelu freskach.Malowidła przedstawiały niewiarygodne miasta i doliny, a moja fantazja tworzyła obrazy niesamowitych, oczekujących na mnie w dole, gigantycznych, cudownych ruin.Moje lęki tyczyły się bardziej przeszłości niż przyszłości.Nawet fizyczna groza mego położenia, gdy tak leżałem w ciasnym tunelu pełnym martwych gadów i przedpotopowych fresków całe mile pod powierzchnią znanego mi świata, o wyciągnięcie ręki od krainy światła i mgieł, nie mogła równać się z zabójczą trwogą, którą poczułem, uświadamiając sobie, jak stare musiało być to miejsce.I jak stara musiała być jego dusza.Zdawały się pochodzić z otchłani czasu tak odległej, że nie sposób jej zmierzyć.Czas był jeszcze młody, podczas gdy to miasto przeżywało okres największego rozkwitu, najstarsze bowiem, najbardziej zdumiewające mapy na freskach ukazywały zupełnie inną Ziemię, z innym układem oceanów i kontynentów, o których ludzkość zupełnie dziś zapomniała.Jedynie tu i ówdzie dostrzec można było znajome współcześnie kontury.O tym, co mogło wydarzyć się na przestrzeni eonów, odkąd zaprzestano tworzenia tunelowych fresków, do momentu całkowitego wyginięcia nienawidzącej śmierci rasy, nikt nie jest w stanie niczego powiedzieć.Niegdyś w tych korytarzach i świetlistej krainie opodal tętniło życie, teraz byłem tu sam, z reliktami zamierzchłej przeszłości, i drżałem na myśl o nieskończonych stuleciach, w których relikty owe trwały na swej cichej, samotnej warcie.Nagle poczułem kolejną fazę tego dojmującego lęku, który ogarniał mnie sporadycznie, odkąd po raz pierwszy ujrzałem przerażającą dolinę i zapomniane miasto skąpane w zimnym blasku księżyca.Pomimo wyczerpania zacząłem podnosić się gorączkowo do pozycji siedzącej i powróciłem wzrokiem ku mrocznym tunelom wiodącym w górę, ku zewnętrznemu światu.Ogarnęło mnie dziwne przeczucie, to samo, które nakazało mi unikać miasta bez nazwy po zmierzchu, i równie niewyjaśnione jak przenikliwe.Jednak już w chwilę później przeżyłem silniejszy wstrząs, usłyszawszy wyraźny dźwięk - pierwszy, który przełamał absolutną ciszę panującą w tych niemal grobowych czeluściach.Był to głęboki, niski jęk jakby odległego tłumu dusz potępionych, dochodzący ze strony, w którą patrzyłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]